Powstanie, którego nie było

Adolf Hitler / Foto: Bundesarchiv, Bild 183-H1216-0500-002 / CC-BY-SA 3.0
Adolf Hitler / Foto: Bundesarchiv, Bild 183-H1216-0500-002 / CC-BY-SA 3.0
REKLAMA

Szykując się do wojny z Polską, Hitler rozpatrywał wykorzystanie ukraińskich nacjonalistów z OUN do wywołania antypolskiego powstania na Kresach Rzeczypospolitej, głównie na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej. Nie było to jakieś novum – OUN od dawna była finansowana przez Abwehrę dla prowadzenia działalności dywersyjnej przeciwko Polsce. W niemieckich kręgach rozpatrywano różne scenariusze. Wśród nich był i taki , że III Rzesza dokona inwazji na Polskę pod pretekstem udzielenia pomocy zbrojnej dla powstańców ukraińskich. Hitler odrzucił jednak ten scenariusz.

Zgodził się jednak, by Abwehra korzystała z ograniczonych grup zbrojnych złożonych z członków OUN. Kierownictwo OUN podeszło do sprawy entuzjastycznie. Prowid OUN wydał swym członkom zalecenie, by byli gotowi do występowania przeciwko polskiemu wojsku i zorganizowania zbrojnego powstania na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Zawarcie przez Niemcy i ZSRR paktu Ribbentrop-Mołotow przekreśliło te plany.

REKLAMA

Ukraińcy nie znali jego treści i nie wiedzieli, że zostali sprzedani Stalinowi. Podejrzewali jednak jakiś przekręt i krajowy prowidnyk OUN Wołodymyr Tymczyj w ostatniej chwili miał odwołać wybuch powstania. Jego rozkaz zapewne nie dotarł do wszystkich struktur OUN. Polska policja wcześniej dokonała szeregu celnych uderzeń w OUN, aresztując wielu jej działaczy, co utrudniło jej poczynania. Powstanie ostatecznie nie wybuchło, ale zbrojne wystąpienia, napady i mordy niestety doszły do skutku. Ich organizatorami na Wołyniu byli zarówno nacjonaliści, jak i komuniści.

We wrześniu 1939 r. na Wołyniu, podobnie jak w Małopolsce Wschodniej, doszło do wielu antypolskich wystąpień, zorganizowanych przez ukraińskich nacjonalistów, jak i komunistów. Mimo ze byli wrogami, w tym wypadku kierowali się tym samym – nienawiścią do Polski! Do 17 września w antypolskich wystąpieniach przewodzili członkowie OUN, a po wkroczeniu na Wołyń Armii Czerwonej – komuniści, którzy zgodnie z otrzymanymi z Kijowa instrukcjami szykowali się do witania „wyzwolicieli” wkraczających, aby wziąć pod opiekę lud ukraiński ciemiężony przez polskich panów. Wystąpienia OUN pierwotnie miały mieć bardziej skoordynowany charakter i przybrać rozmiary powstania. Miało ono być skoordynowane z atakiem Niemiec na Polskę. OUN od dawna była finansowana przez Abwehrę i wykorzystywana do działań szpiegowskich oraz dywersyjnych przeciwko Polsce. Zmiana konfiguracji politycznej i zawarcie przez Niemcy paktu o nieagresji z ZSRR, znanego jako pakt Ribbentrop-Mołotow, sprawiło, że Ukraińcy byli już Niemcom niepotrzebni. OUN, mocno przetrzebiona przez celne uderzenie polskich władz, zrezygnowała z powstania, ale rozkaz kierownictwa organizacji nie dotarł do wszystkich struktur. Postanowiły one zaatakować Polaków, wykorzystując potworny bałagan, który po wybuchu wojny zaistniał na Wołyniu.

Mordowali znienacka i w nocy

Na teren Wołynia przybywały liczne formacje zapasowe wszystkich rodzajów broni, pozostałości różnych jednostek wojskowych, służby kwatermistrzowskie, ewakuowane oddziały policji państwowej, ewakuowane władze cywilne, personel i urządzenia fabryczne przemysłu wojennego. Wszystko to mieszało się z kolumnami cywilów, uciekających przed niemiecką nawałą. Wśród nich były np. kolumny z Wielkopolski itp. Wszystkie drogi, nie tylko główne, ale nawet boczne, były zatłoczone. Cywile zatrzymywali się we wszystkich wsiach, nawet czysto ukraińskich, licząc na dach nad głową i spyżę dla koni. Dla terrorystów ukraińskich była to wymarzona sytuacja. Mogli przyjmować uciekinierów w dzień na odpoczynek, a w nocy mordować.

Jako przykład może służyć wieś Puzów w powiecie włodzimierskim, zamieszkała niemal w całości przez Ukraińców. Żyły w niej tylko trzy polskie rodziny. Ciemne sprawki tutejszych Ukraińców wyszły na wierzch dopiero w 1944 r., kiedy na kwaterujące w Puzowie bojówki UPA uderzyła kompania ppor. Władysława Cieślińskiego „Piotrusia”. Po wyparciu banderowców przeszukano chałupy, które nie spaliły się w czasie walki. W kilku znaleziono zbiory polskich czapek wojskowych, długich butów oficerskich i mundurów. Należący do OUN Ukraińcy z Puzowa najzwyczajniej mordowali przemieszczające się przez wieś grupy polskich oficerów. Na jednym ze strychów znaleziono dużo strojów teatralnych z jednego z warszawskich teatrów. Natrafiono też na firmowe pudła z kapeluszami. Brak czasu uniemożliwił „Piotrusiowi” przeprowadzenie dochodzenia. Nigdy się nie dowiemy, ilu polskich oficerów, a także pracowników teatralnych, aktorów itp. zamordowali ukraińscy nacjonaliści.

W powiecie kowelskim nieopodal wsi Synowo uzbrojeni miejscowi Ukraińcy zaatakowali maszerujący oddział Wojska Polskiego. Zginęło kilkunastu żołnierzy polskich. Napastnicy dobijali rannych, w tym także ukraińskich żołnierzy w polskich mundurach. W Powursku grupa Ukraińców napadła na wycofujący się oddział żołnierzy WP, zabijając kilku żołnierzy i raniąc jednego oficera. W okolicy tej miejscowości Ukraińcy mordowali pojedynczych żołnierzy szukających schronienia. Ukrainiec Hrydziuk chwalił się, że sam zastrzelił kilkunastu żołnierzy WP. We wsi Rzewuszki miejscowi Ukraińcy ujęli 7 żołnierzy WP i zamknęli w szkole. Wcześniej ich rozbroili i rozebrali do bielizny. Zwolnili jednego, bo umiał się modlić po ukraińsku. Pozostałych zaprowadzili do lasu i zamordowali, zakopując na jego skraju. Gdy w marcu 1944 r. wieś została zajęta przez jeden z oddziałów 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, ukraińskie chałupy przeszukano i wtedy okazało się, ze we wsi byli mordowani nie tylko żołnierze, ale także polscy cywile. Znaleziono w nich wiele polskich ubrań, butów, futer i serwisów oraz bieliznę – wszystko zrabowane zamożnym uciekinierom. Stacjonując we wsi, ekshumowali zwłoki pomordowanych polskich żołnierzy i przewieźli na cmentarz w Kupiczowie.

Mordowali wszystkich bezlitośnie

W pierwszych dniach września Ukraińcy mieli masowo napadać na uciekinierów z Polski centralnej w okolicy Różyna. Masowych mordów żołnierzy polskich we wrześniu 1939 r. dokonywali w ukraińskiej wsi Maszów. Utworzyli oni uzbrojony oddział, który organizował regularne zasadzki na gromadki bezbronnych żołnierzy i oficerów, zabijając ich wszystkich bezlitośnie. Mordy Polaków zostały też potwierdzone w okolicy wsi Leśniaki. Jej ukraińscy mieszkańcy mordowali co najmniej kilkunastu polskich uciekinierów poruszających się po trasie Luboml-Ostrówki-Huszcza. Mieli oni pochodzić z Tczewa i okolic. Podobne podstępne zabójstwa Polaków zdarzyły się w ukraińskiej wsi Zapole. W wąwozie przy wspomnianej trasie bojówka OUN ostrzelała cofający się, spieszony oddział marynarzy Flotylli Pińskiej, wycofujący się na zachód. Oddział odparł atak, ale kilku jego żołnierzy zostało zabitych. Z ustaleń Władysława i Ewy Siemaszków wynika, że zorganizowane bandy Ukraińców, które mordowały uchodźców, żołnierzy WP, oficerów, podoficerów, osadników wojskowych, policjantów i urzędników, pochodziły ze wsi Olszanka, Pulemiec i Piszcza. Łącznie mieli zamordować od 300 do 400 osób. Większość z nich zamordowali w gminie Pulemiec, czatując przy trasie wiodącej do przeprawy przez Bug…

Zbrodnie ukraińskie nasiliły się po 17 września, kiedy to na teren Wołynia wkroczyli Sowieci, heroicznie powstrzymywani przez dwa pułki KOP. Wykorzystując betonowe umocnienia, opóźnili ich marsz i zdołali oderwać się od przeciwnika. Pułk KOP „Sarny”, cofając się na Szack, nieustannie walczył z ukraińskimi dywersantami, starającymi się opóźnić jego marsz. Sowieci już 17 września zajęli Równe, a 19 września Łuck. Wiadomość o tym ukraińskim komunistom dodała skrzydeł, choć i nacjonaliści nie wydali się tym faktem przerażeni. Nacjonaliści założyli czerwone opaski i mordowali Polaków na rachunek komunistów. Zygmunt Mogiła-Lisowski, syn właścicieli Romanówki, do końca życia pamiętał, jak mordowali, jak grupa z czerwonymi opaskami wtargnęła do majątku jego ojca w Romanówce i zażądała, by kompania Wojska Polskiego, która zatrzymała się w nim na noc, złożyła broń. Wspomina, że:

„Nasi chłopcy kategorycznie odmówili i stwierdzili, że mogą poddać się najwyżej regularnej armii. Moja mama namawiała ich, żeby uciekali, gdyż wiedzieliśmy już, co im grozi. Część posłuchała, ale 50 czy 60 żołnierzy zostało. Najpierw zostali rozbrojeni przez wojsko rosyjskie, jadące traktem do Kisielina. Podczas strzelaniny, która się przy tym wywiązała, ranny został porucznik, dowódca kompanii. Miał postrzelone płuca. Leżał około 15 metrów ode mnie. W pewnym momencie nadjechał na koniu rosyjski oficer.

– »Co ty? Ranny jesteś? No to nie męcz się« – powiedział, po czym wyjął nagana i dobił go. Tych, których nie zabito w strzelaninie, a się poddali, Rosjanie przekazali nacjonalistom ukraińskim, mówiąc: »Róbcie z nimi, co chcecie. To jest pańskie wojsko«. Chłopi ukraińscy rozebrali tych młodych żołnierzy do naga. Pokładali na wozy drabiniaste, jak snopki siana i zakłuli widłami. Potem ich ciała wywieźli i potopili w jamach torfowych. Wszystkich wymordowali. (…) Jak do końca życia nie zapomnę twarzy ukraińskiego chłopa, który ściągał wtedy buty z nóg mordowanych polskich żołnierzy. Nieopodal Romanówki były dwie ukraińskie wsie – Tychotyn i Niemir. Pierwsza z nich zachowywała się lojalnie w stosunku do nas i nie bardzo się angażowała w ten mord. Druga wieś natomiast była całkowicie opanowana przez nacjonalistów ukraińskich, którzy nazywali siebie Komunistyczną Partią Ukrainy. Odznaczali się czerwonymi opaskami na przedramieniu”.

Pod sowieckim panowaniem

Rodzina Mogiłów-Lisowskich też cudem nie została rozstrzelana. 19 września 1939 r., czyli dzień po zamordowaniu kilkudziesięciu polskich żołnierzy, chłopi z Niemira ustawili wszystkich pod ścianą dworu i chcieli ich rozstrzelać. Rodzinę uratował rosyjski oficer, który podjechał pod dwór w Romanówce. Zabronił robić krzywdę rodzinie Mogiłów-Lisowskich. Jak wspomina Zygmunt Mogiła-Lisowski, złapał jednego z Ukraińców, który najbardziej domagał się ich rozstrzelania, „za kark, wyjął nagan, kopnął w tyłek i powiedział, że jesteśmy wolni. Następnie wezwał do siebie któregoś z tych ukraińskich przywódców i powiedział, że jeśli będą tu ludzi mordowali, to sam ich wszystkich wystrzela”.

Takich przypadków było jednak mało. Z reguły wkraczający Sowieci pozwalali Ukraińcom na tzw. dzień wolności, dzień sądu itp. Ukraińcy dokonywali też „rozkułaczania” Polaków. Bandy ukraińskie często obchodziły polskie domy i zabierały na swoje potrzeby wszystko, co im się podobało. Władysław Siemaszko dobrze zapamiętał pierwszy wiec urządzony przez Sowietów w jego rodzinnej Werbie. Wspomina:

„Swoje rządy w Werbie Sowieci zaczęli od wiecu, na który spędzili całą ludność Ukraińców, Polaków i Żydów. Wystąpił na nich politruk, który stojąc na ciężarówce, przekonywał zebranych, że Armia Czerwona wkroczyła na ziemie wschodniej Polski, żeby uchronić ludność ukraińską i białoruską przed niemiecką okupacją i wyzwolić ją jednocześnie spod polskiej okupacji. Politruk ten pluł na Polskę i jednocześnie wskazywał palcem najbliższych wrogów, czyli nas, Polaków, z którymi trzeba się rozprawić…”.

Także Halina Górka-Grabowska zapamiętała doskonale, z jaką radością Ukraińcy we Włodzimierzu Wołyńskim przyjęli wiadomość o wkroczeniu na Wołyń Armii Czerwonej. Wspomina:

„Młodzież ukraińska zachowywała się prowokacyjnie wobec żołnierzy Wojska Polskiego. Pojedynczy żołnierze byli napadani przez Ukraińców, rozbrajani, bici lub ostrzeliwani zza węgła. Wywieszano żółto-niebieskie flagi ukraińskie na znak, że OUN istnieje i działa. Z powodu zbliżania się Armii Czerwonej euforia ogarnęła zarówno ukraińskich komunistów, jak i nacjonalistów. Ukraińcy powołani do dwóch batalionów WP stacjonujących we Włodzimierzu oświadczyli , że nie będą walczyć przeciwko czerwonoarmistom. Dowództwo musiało ich zdemobilizować. Część z nich zdołała jednak zdezerterować, zabierając ze sobą broń. Zaczęli tworzyć bandy, napadające na polskich uciekinierów, polskie wsie i osady. Sowieci po zajęciu Włodzimierza jeszcze przez kilka dni pozwalali Ukraińcom na wyładowanie antypolskich nastrojów”.

W mniejszych ośrodkach „dni swobody”, które Sowieci dali miejscowym Ukraińcom dla porachowania się z gnębicielami, były bardziej krwawe. W Tuczynie np. Ukraińcy od razu zabili posterunkowego Kromasza oraz pobili przebywających w miasteczku polskich urzędników i osadników. Sowieci pozwolili też „zrobić porządek z aresztowanymi” w Równem kilkoma polskimi oficjelami, w tym komendantem Policji Państwowej. Sowieci wypuścili ich na plac i pozwolili, by tłum pastwił się nad nimi przez godzinę. Zostali rozszarpani na strzępy. Z ustaleń Władysława i Ewy Siemaszków wynika, ze na Wołyniu we wrześniu 1939 r. doszło do 155 różnego rodzaju aktów terroru i ponad 113 napadów ze skutkami śmiertelnymi, w których 1036-1136 Polaków poniosło śmierć. Nie są to oczywiście dane kompletne. Ofiar polskich było z pewnością więcej. Ile, nie dowiemy się nigdy, ale powinniśmy o nich pamiętać.

REKLAMA