Ważą się losy Polski

Sondaż i urna wyborcza.
Urna wyborcza - zdj. ilustracyjne. / Fot. PAP
REKLAMA

Nie ulega wątpliwości, że tegoroczne wybory parlamentarne będą przełomowe dla naszego narodu, społeczeństwa i państwa. Mogą zadecydować o naszych losach co najmniej na okres jednego pokolenia, a może i dłużej. Przyczyną jest zmieniająca się międzynarodowa, geopolityczna, kulturowa i ideologiczna sytuacja w świecie, w tempie niewidzianym od czasów II wojny światowej.

Ta sytuacja powoduje rozdwojenie naszego narodu w poglądach na najważniejsze dla niego problemy – rozdwojenie tak bardzo głębokie, że kompromis między oboma stronami konfliktu wydaje się niemożliwy. Ponadto wpływy obu sił wydają się na tyle równoważyć, że nawet sondaże nie są w stanie wskazać zwycięzców. To oznacza, że ci, którzy dojdą do władzy, nie będą mieli ani zdecydowanej przewagi w liczbie parlamentarnych mandatów, co niewątpliwie utrudni sprawowanie władzy, ani też wyraźnego poparcia społecznego.

REKLAMA

Co więcej obie strony nie stanowią monolitu, co dodatkowo komplikuje sytuację. Z jednej strony mamy Zjednoczoną Prawicę, w której hegemonem jest PiS, partia promująca konserwatywne wartości w sferze kultury i obyczajów, patriotyczną narrację historyczną i mająca lewicowy program społeczny. Po tej stronie jest także dystansująca się od PiS-u prawicowa i wolnościowa Konfederacja. Z drugiej strony mamy totalną opozycję na czele z Koalicją Obywatelską. Opozycję łączą dwie sprawy. Pierwsza to nienawiść do rządzącej formacji oraz głęboka niechęć do Konfederacji.

Druga to obsesyjna chęć zdobycia wreszcie władzy oraz odkucia się za osiem lat egzystowania w opozycji, co traktowane jest przez to środowisko jako upokorzenie. Jest jeszcze jedna rzecz. Przegrany będzie skończony. Obustronna nienawiść jest tak głęboka, że nie będzie brania jeńców. W przypadku PiS-u będzie to prawdopodobnie nie tylko porażka, ale i rozpad. Nowa władza przystąpi nie tylko do demontażu pisowskiego państwa, ale będzie starała się w ogóle wykorzenić tę partię, zapewne różnymi metodami, za cichą zgodą Brukseli, która przymknie oko na sposób, w jaki to będzie dokonywane.

Jak powiedział prominentny niemiecki eurokrata Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej i przewodniczący jej frakcji w Parlamencie Europejskim: „budujemy zaporę ogniową przeciw PiS. Jesteśmy jedyną siłą, która w Polsce może wymienić u władzy PiS i poprowadzić kraj z powrotem do Europy”. Przekładając ten cytat na język realnej polityki, oznacza to wyeliminowanie w Polsce tych partii, które mogłyby w przyszłości stanowić zagrożenie dla interesów Brukseli i Berlina.

W przypadku przegranej opozycji sytuacja nie będzie tak drastyczna. Nie nastąpi tam upadek ze względu na poparcie, jakie te partie mają w UE, ale nastąpią u nich głębsze niż zazwyczaj zmiany. W PO nastąpi zmiana przewodniczącego. Donalda Tuska zastąpi Rafał Trzaskowski. Wielu działaczy opozycji, szczególnie na niższych szczeblach, zastanowi się głęboko nad sensem swojej dalszej działalności, czy warto po raz kolejny spędzać cztery lata w opozycji, czy nie lepiej zając się czymś innym. Może tez być inaczej. Jeśli opozycja przegra, a konkretna partia uzyska więcej mandatów niż poprzednio, to proces osłabienia tej partii może nawet nie być widoczny.

Dwie Polski

Głęboki podział w społeczeństwie spowodował, że istnieją dwie „Polski”, egzystujące nie razem, ale obok siebie, zaledwie się tolerujące. Różnice między nimi pogłębiają się, zbliżając się w kierunku przepaści. Obie te „Polski” mają własne media, których negatywny udział w pogłębianiu tych różnic jest nie do przecenienia. Wystarczy posłuchać Wiadomości TVP i Faktów TVN, żeby przekonać się, że oba te czołowe programy informacyjne, kojarzone odpowiednio z rządzącymi i z opozycją, przekazują często zupełnie inne pod względem ważności informacje, nie mówiąc już o interpretacji faktów. Osoby, które oglądają programy informacyjne tylko jednej z tych stacji, mają zupełny inny obraz Polski i UE niż drudzy. Stan ten jest wielce niepomyślny dla kraju. Znacznie ogranicza on wykorzystanie potencjału Polski na arenie międzynarodowej, szczególnie w relacjach z UE, i umożliwia rozgrywanie nas przez siły zewnętrzne.

Powrót ideologii

Podział ten jest wzmacniany przez powrót ideologii. W 1960 r. amerykański profesor Daniel Bell opublikował książkę pt. Koniec wieku ideologii, w której uzasadniał, że wpływowe ideologie dominujące nad życiem społecznym w pierwszej połowie XX wieku odchodzą do przeszłości. Ludzie przestają się nimi interesować, wybierając konsumpcjonizm, a istniejące partie coraz bardziej zbliżają się do siebie. Według Bella, dominujące partie (socjaliści, konserwatyści, liberałowie) są zgodne co do celu, jakim jest budowanie zamożnego społeczeństwa. Przedłużeniem tej teorii jest książka innego amerykańskiego profesora, Francisa Fukuyamy, o końcu historii, czyli o zwycięstwie liberalnej demokracji i odesłaniu „na wymarcie” wszystkich innych ideologii i państw, które tej demokracji nie praktykują.

Problem w tym, że teoria Fukuyamy okazała się nietrafna. Od pierwszej dekady XXI wieku zmniejsza się zakres wolności w świecie, jak i zwiększa się liczba państw, które odwracają się od demokracji i wolności, a zwolennicy liberalnej demokracji coraz częściej ulegają prądom kojarzonym z ideologią. Proces ideologizacji, wbrew prognozom Bella, nie umarł, lecz odżył. Jego źródło tkwi w rewolucji kulturowej ’68, która była odrzuceniem przez młode pokolenie powszechnie do tej pory akceptowanych konserwatywnych wartości społecznych. Proces się rozwinął w przekonanie, że liberalna demokracja jest jedyną słuszną drogą ludzkości, a ci, którzy z nią walczą, są wrogami postępu, wolności, ciemnogrodem… etc.

W ten sposób promowanie liberalnej demokracji stało się misją, a jak powszechnie wiadomo, wszelkiego rodzaju „misjonarzy” charakteryzuje nietolerancja wobec inaczej myślących oraz przekonanie o własnej doskonałości, nieomylności i absolutne poczucie wyższości nad tymi „innymi”. Dlatego w Polsce nie jest możliwy kompromis, ponieważ większość opozycji jest przekonana o swojej wyższości, a druga strona uważa ją za coś w rodzaju kompradorów służących bardziej interesom obcych niż Polski.

Syndrom stabilności wyborczej

Skutkiem wiary w misję jest syndrom stabilności wyborczej. Polega na tym, że wyborcy partii pretendującej do „misyjnej” w małym stopniu reagują na błędy swojej partii. Będą na nią głosować niezależnie od ilości błędów przez nią popełnionych. Taki przypadek mieliśmy w USA w 2022 r. podczas wyborów parlamentarnych. Republikanom wydawało się, że z powodu słabych notowań prezydenta Joe Bidena oraz Demokratów osiągną znaczny sukces. Uzyskali większość w Izbie Reprezentantów, ale w znacznie mniejszym zakresie niż prognozowano, a w wyborach do Senatu przegrali.

Dawniej w sytuacji kiepskich notowań rządzących odnieśliby przekonywające zwycięstwo, ale nie teraz, kiedy znaczna część amerykańskich obywateli jest zideologizowana i ignoruje błędy swojego prezydenta i swojej partii, nieustannie na nich głosując. Wyborcy mogą opuścić partię tylko wtedy, kiedy uznają, że odeszła od swojej ideologii, misji i zdradziła ich interesy. Taki przypadek spotkał PiS.

W wyborach w 2014 r. otrzymał 37,58 proc. głosów. Ich rządy zostały bardzo dobrze ocenione, ponieważ w 2019 osiągnęli wynik 43,59 proc., a więc aż o 6 punktów proc. więcej, co rzadko się zdarza w przypadku partii rządzącej. Jednakże potem PiS podjął dwie decyzje: zaostrzył prawo aborcyjne oraz przedstawił program „Piątka dla zwierząt”. W obu przypadkach możemy mówić o działaniach pozytywnych moralnie, zwiększających ochronę ludzi i zwierząt. Jednak inaczej zostało to odebrane przez wyborców.

PiS stracił, jak się okazuje, 5 proc. wyborców o umiarkowanych poglądach przeciwnych zaostrzaniu prawa o aborcji oraz 5 proc. wyborców ze wsi, w których interesy uderzała „Piątka”. To strata obecnie bezpowrotna, powodująca, że od dwóch lat PiS nie był w stanie jej odrobić – i wątpliwe, żeby był w stanie to uczynić w sytuacji, gdy odchodzi stare pokolenie kojarzone z tradycyjnymi wartościami patriotycznymi i religijnymi (W 2011 r. 87,6 proc. deklarowało się jako katolicy, a w 2021 r. tylko 71,3 proc.).

Syndrom stabilizacji wyborczej oznacza też obojętność na korzyści otrzymywane od drugiej strony. PiS przed wyborami zaprezentował kilka propozycji – jego zdaniem – korzystnych dla społeczeństwa, a mimo to poparcie dla niego nie drgnęło.

Co będzie, gdy władzę zdobędzie opozycja

To będzie polityczny przewrót kopernikański. Polska przejdzie z obozu amerykańskiego do niemieckiego. Niemcy uzależnią politycznie Polskę i nie dopuszczą do silniejszych związków Warszawy z Kijowem, które w Berlinie uważane są za niebezpieczne wyzwanie dla planów dominacji Niemiec w Europie Środkowo-Wschodniej. Berlin będzie starał się rozgrywać oba kraje przeciw sobie, stosując metodę kija i marchewki.

Nowy premier uda się do Brukseli po pieniądze, które, jak stwierdził Rafał Trzaskowski: „W związku z tym, jak my wygramy kolejne wybory, to te pieniądze zostaną odmrożone i Warszawa skorzysta wtedy z olbrzymich pieniędzy na inwestycje”. Nie otrzyma ich, dopóki nie zgodzi się na szereg warunków.

Warszawa będzie musiała zaakceptować pakt migracyjno-azylowy, w ramach którego zmuszeni będziemy przyjąć imigrantów z Afryki. Będzie ich na razie kilkadziesiąt tysięcy, a potem zaczną napływać kolejne tysiące. Należy przypuszczać, że ewentualny sprzeciw wyrażony przez obywateli w referendum zostanie zignorowany w ten czy w inny sposób. W końcu sam Donald Tusk stwierdził: „unieważniam referendum. To referendum jest nieważne w najgłębszym i najszerszym tego słowa znaczeniu”. Potem będzie żądanie z rezygnacji z weta, którego przyjęcie będzie oznaczało, że w unijnej rodzinie z politycznego podmiotu staniemy się politycznym przedmiotem, niemającym wpływu na europejskie decyzje.

Nowy rząd zgodzi się też na federalizację Europy. To koniec suwerenności Polski, ponieważ federalny rząd Europy będzie bezwzględnie dominował nad rządami narodowymi. Jak słusznie zauważył Marek Budisz podczas spotkania w Klubie Ronina 2 października 2023 r., nastąpi odwrócenie decyzyjności. Obecnie to państwa narodowe przekazują kompetencje do Brukseli, a w federacji to Bruksela będzie decydowała, jakie kompetencje będzie przekazywała państwom. Co to w praktyce oznacza? Np. Polska będzie zmuszona przyjąć unijne stawki podatkowe, nawet jeśli one będą niekorzystne dla naszej gospodarki. Znając praktykę unijną, można bez większej pomyłki stwierdzić, że te stawki będą natomiast korzystne dla największych europejskich graczy.

Polska niestety będzie zmuszona do przyjęcia unijnej polityki klimatycznej, które jest niemal finansowo zabójcza dla polskiej gospodarki (warto dodać, że PiS de facto też ją zaakceptował, choć udaje, że nie – dop. Red.). Ograniczenie gazów cieplarnianych dla transportu lądowego „Fit for 55” oznacza redukcję tych gazów w 2030 r. o 55 proc. w stosunku do 1990 r., a w 2050 r. uzyskanie neutralności klimatycznej. Sama idea oczyszczenia atmosfery z gazów jest ideą pozytywną, ale dla nas, w takim tempie, nierealną.

Nas po prostu nie stać na to pod względem finansowym. Należy się spodziewać, że nowy rząd chcąc nie chcąc zaakceptuje tzw. dyrektywę metanową w nowej formie. Obecnie zgodnie z porozumieniem podpisanym między Międzyzwiązkowym Komitetem Protestacyjno-Strajkowym i delegacją rządową w sprawie zasad i tempa transformacji górnictwa, ostatnia kopalnia zostanie zamknięta w 2049 r. W nowej sytuacji nie należy wykluczyć, że nastąpi to zdecydowanie wcześniej, być może w 2030 r.

Oczywiście Polska zaakceptuje politykę gender. Tusk już zapowiedział przywrócenie legalnej aborcji do 12 tygodnia oraz ustanowienie legalnych związków partnerskich dla osób LGBT. Lewica już obecnie wysuwa postulat świeckich szpitali i likwidacji klauzuli sumienia. Spełnienie tych postulatów, szczególnie tych kosztownych finansowo, oraz przeniesienie ośrodka decyzyjnego o rozwoju kraju z Warszawy do Brukseli/Berlina zahamuje tempo rozwoju kraju i spowoduje odwrócenie się części wyborców obecnej koalicji z konsekwencjami trudnymi do przewidzenia.

Co będzie, gdy władzę utrzyma PiS, dogadując się z Konfederacją

Uważam, że obecna polityka będzie kontynuowana. Będzie ona oznaczała nadal „kurs na Amerykę” oraz dalsze boje z Komisją Europejską/Niemcami, o podmiotowość i suwerenność Polski, które jak na razie PiS przegrywa. W efekcie prędzej czy później partia Jarosława Kaczyńskiego stanie przed zasadniczym pytaniem: co dalej? I wówczas jedną z dyskutowanych koncepcji będzie Polexit, od którego na Nowogrodzkiej odżegnują się obecnie wszelkimi siłami.

Trzeci wariant

PiS wygrywa wybory, ale Konfederacja odmawia wejścia do rządu. Czeka nas polityczny chaos i kolejne wybory z wynikiem absolutnie niemożliwym do przewidzenia.

REKLAMA