Kijów chce ocieplenia?

Andrzej Duda oraz Wołodymyr Zełenski.
Andrzej Duda oraz Wołodymyr Zełenski. / foto: PAP
REKLAMA

Choć mniej się teraz o tym mówi, to ostatnie kilka miesięcy ostatecznie pogrążyło ukrofilską doktrynę „sług Ukrainy” PiS. A nawet nie tyle ukrofilską, co prokijowską. Bruksela ostrzy kły na Polskę za wprowadzenie samodzielnego embarga, zaś Ukraina otworzyła jawny front przeciwko Polsce. Rząd sprawiał wrażenie zaskoczonego i nieśmiało podejmował w czasie kampanii wyborczej racjonalne działania, ale jestem przekonany, że lada dzień wszystko wróci do niechlubnej normy.

Jaśnie nam panujący wykazali się największym zaangażowaniem pod względem grabienia rządzonego społeczeństwa na rzecz rządu kijowskiego spośród innych rządów. Na samym początku wojny panowała narracja, jakbyśmy to my byli bezpośrednim uczestnikiem konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Do dnia dzisiejszego zresztą wiele baranów powtarza kłamstwo, jakoby „Ukraina walczyła za nas”. A nie walczy.

REKLAMA

Pozwolę sobie przypomnieć swój tekst jeszcze z portalu parezja.pl z 24 lutego 2014 roku „Spójrzcie, do czegożeście się przyczynili”. Wspominam o tym, ponieważ już wtedy pisałem, że Rosja pod pretekstem ochrony mniejszości rosyjskiej na Ukrainie dokona jawnej inwazji, zaś rząd Ukrainy, by zrekompensować sobie wizerunek swojego społeczeństwa, będzie walił w Polskę, której szczególnie na zachodzie kraju Ukraińcy po prostu nienawidzą. Nie może być inaczej, skoro od prawie 10 lat władza wspiera kult UPA i Stepana Bandery. Ostrzegałem o tym dziewięć lat temu.

Półtora roku temu rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę. Jedyne, co mnie zaskoczyło, to fakt, że nastąpiła ona dość późno od czasu tzw. euromajdanu. Tymczasem świat – w tym rząd warszawski – wyrażał zaskoczenie, że tak się stało. Przypuszczam, że ściemniano. Warszawa szybko zaangażowała się pełną parą. Najpierw oddawano za darmo, a potem za bezcen sprzęt i usługi. Obecnie zresztą, jak podaje wielu ekspertów spoza rządowo-propagandowego układu, nie jesteśmy w stanie skutecznie się bronić, ponieważ wszystko oddaliśmy na użytek Kijowa.

Wprowadzono też początkowo absurdalne przywileje, np. bezpłatne bilety dla Ukraińców. Zrobił to rząd państwa, w którym od lat żyło kilkaset tysięcy Ukraińców, którzy byli po prostu imigrantami zarobkowymi. Jeśli ktoś będzie mnie przekonywał, że był w tym jakiś sens i zastanowienie się nad konsekwencją takich zmian, zwyczajnie nie uwierzę.

Ostatecznie ogłoszono doktrynę Jasiny: „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”. Pomoc za bezcen szła cały czas. W międzyczasie zablokowano prawicowe i krytyczne wobec rządu media na polecenie ABW. W pierwszej fali zablokowano m.in. portal telewizji wRealu24. Kilka miesięcy temu sąd stwierdził, że było to działanie bezprawne, podobnie w przypadku portalu wolnemedia.net. Potem dokonano kolejnych blokad, choć w mniejszej liczbie. Druga fala rządowej cenzury trafiła m.in. w portal nczas.com. W tym przypadku nie ma jeszcze wyroku sądu, choć mam nadzieję, że ten jest tylko kwestią czasu.

Szkalowano też patriotów, którzy upominali się o prawdę na temat ukraińskiego ludobójstwa na Polakach żyjących na Kresach II RP. Zamiast wspierać ideę walki z neobanderyzmem i zakłamywania historii przez Kijów, patriotów nazywano „ruskimi onucami”. Przekonywano, że rzekomo „teraz nie jest dobry czas” (a to był najlepszy właśnie czas), zaś z drugiej strony insynuowano, że tak naprawdę to nie UPA, ale NKWD było głównym inspiratorem zbrodni, a kto wie, może i sprawcą.

Nadmienić jeszcze warto kwestię polskich najemników walczących dla Ukrainy. Rząd nie bezpośrednio, ale jednak wspierał tę branżę. Zapowiedziano wprowadzenie specjalnych przepisów, które zwolnić miały polskich obywateli z odpowiedzialności karnej za zaciągnięcie się do armii Kijowa. Propisowskie media zaś niemalże zachęcały, podając namiary na miejsca, gdzie można zdobyć więcej informacji na temat zaciągnięcia się. Około miesiąc temu wprost stwierdzono, że przepisy te nie zostaną wprowadzone na pewno przed wyborami, a i teraz nie jest to pewne. W imię więc interesów Kijowa, jaśnie nam panujący przyczynili się do złamania przepisów karnych nieznanej bliżej liczby sprawnych fizycznie Polaków.

Przez półtora roku rząd PiS wydawał nasze pieniądze i pozbywał się sprzętu wojskowego dla Ukrainy. Wprowadził de facto cenzurę w kraju, wbrew interesom państwa polskiego, wbrew prawu, prawdzie i przede wszystkim wbrew przyzwoitości. Oligarchia rządząca pozbyła się niemal wszystkiego. I co? I potraktowano ich, jak sami deklarowali – jak sługi.

Łukasz Warzecha napisał jakiś czas temu, że Ukraina „żąda, bierze i nie kwituje”. I właśnie zaczynają się tego konsekwencje. Kijów nie ma żadnych zobowiązań wobec III RP i widać, że zamierza z tego korzystać. 15 września zakończyło się unijne embargo na ukraińskie zboże. Unia Europejska – tu też żadnego zaskoczenia nie ma – olała Polskę i postanowiła stanąć po stronie Ukrainy. Polska więc ogłosiła własne embargo, trochę je poszerzając.

Ukraina ostro zaatakowała postawę Polski. Na Forum ONZ w Nowym Jorku podczas przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wstał i wyszedł. Sam Zełenski podczas przemówienia wyraźnie, choć jeszcze nie bezpośrednio, zasugerował, że Polska jest „ruską onucą”. Zarzucał nam, że z kwestii zboża „robimy thriller” i „szykujemy miejsce dla rosyjskiego aktora”. Chciałoby się pisowcom sparafrazować słowa Jezusa, który powiedział, że „kto mieczem wojuje od miecza też zginie”. W tym przypadku brzmiałoby to tak: „Kto ludzi od onuc wyzywa, ten sam nią się staje”. Choć nie sądzę, by w ogóle byli w stanie to zrozumieć.

Przypomnieć należy, że Ukraina złożyła na Polskę skargę do Światowej Organizacji Handlu. Zagroziła też wprowadzeniem embarga na polskie jabłka i warzywa. Kijów zaznaczył przy tym, że spodziewa się, że embargo nie wejdzie w życie, ponieważ znajdzie się sposób na zawarcie porozumienia z Polską. Innymi słowy, Polska się ugnie albo dostanie embargo.

Ciekawe jest, jak zareagowały na tę wypowiedź media w Polsce. Otóż nagłówki i tytuły – a głównie te czyta znaczna część ludzi bez zaglądania w treść – podawały, że ukraiński minister Kaczka miał powiedzieć, że „najpewniej embarga nie będzie”. W takim tonie przekazywał chociażby portal rmf24.pl.

Pisowcy wyrażali w tym wszystkim zdziwienie. No jakże to, Ukraina tak wiele nam zawdzięcza, a teraz idzie z nami na wojnę? Ano tak. Bo niczego nie żądaliście w zamian. A żądanie od obcych państw zapłaty jest powinnością dobrej władzy. Ale wy o tym nie wiecie, bo nie jesteście dobrzy. Ani w znaczeniu skuteczności, ani moralności.

Teraz wydaje się, że wprowadzane są nieśmiało decyzje i wypowiadane słowa, jakby rząd PiS miał w końcu stosować zasady polityki realnej. Premier Morawiecki zapowiedział, że embargo ze strony Polski zostanie poszerzone, jeśli Ukraina będzie dalej wierzgać. Tylko pytanie, czy można „sługi Ukrainy” traktować poważnie? Czy można traktować poważnie polityków, którzy są zaskoczeni tym, że wdzięczność w polityce międzynarodowej nie istnieje? I czy wreszcie można ufać obietnicom i deklaracjom polityków z finału kampanii wyborczej? Przed poprzednimi przecież wiele obiecywali, a potem zrobili wszystko dokładnie odwrotnie. Zapewne tak będzie i tym razem.

Odnośnie jeszcze wiarygodności deklaracji PiS ws. Ukrainy – pisowcy byli zaskoczeni atakiem Rosji na Ukrainę, a potem byli zaskoczeni niewdzięcznością Kijowa. Jak napisałem na początku, dokładnie taki scenariusz przedstawiłem na początku 2014 roku. Pocieszyć się można, że do władzy nie doszli ponownie ludzie, którzy zaskoczeni są wydarzeniami, których scenariusz prawie 10 lat wcześniej przedstawił student uczący się dopiero zawodu.

Z drugiej strony nie ma co spodziewać się przełomu. Ukraińskie media wprost po wyborach ogłosiły, że nowy rząd będzie miał dobre stosunki z Kijowem. Czyli przekładając z dyplomatycznego na nasze, Warszawa wróci do realizacji interesów Ukrainy. Oczywiście naszym kosztem.

REKLAMA