Kto pyta, nie błądzi

Andrzej Duda Fot. YouTube / Zero
Andrzej Duda Fot. YouTube / Zero
REKLAMA

Na prezydenta Dudę spadły gromy ze strony totalniaków wszelkiej maści za jego wypowiedź na temat Ukrainy. Na zadane pytanie odpowiedział mianowicie, że „nie wie, czy Ukraina odzyska Krym” oraz dodał, że „Krym przez długi czas był w gestii Rosji”. To szczera prawda: nikt nie wie, czy Ukraina odzyska Krym, wszyscy wiedzą, że przez bardzo długi czas był w gestii Rosji.

Skąd więc ta napaść? Z totalniackiej pogardy dla prawdy? Nieco wcześniej promotor Hołowni, Kobosko, skrytykował prezydenta za jego zapowiedź wetowania ustaw i kierowania ich do Trybunału Konstytucyjnego w przypadku uzasadnionych wątpliwości co do ich zgodności z Konstytucją. Więc miałby przymykać oczy na swoje wątpliwości?

REKLAMA

Czy Ukraina jeszcze kiedyś „odzyska Krym”, to ciekawe pytanie, równie ciekawe, jak na przykład: czy Polska odzyska jeszcze kiedyś przynajmniej Lwów? Odpowiedź: „Nie wiadomo”, „Były one przez dłuższy czas w gestii Polski” – wydaje się jak najbardziej uczciwa, a nawet uczciwsza niż ta prezydenta względem Krymu… Oczywiście – ze zwrotu Lwowa mielibyśmy chyba więcej dziś zgryzoty niż radości, ale pytać jeszcze wolno: kto pyta, nie błądzi. Teraz – gdy Amerykanie pozwolili Niemcom urządzać Europę Wschodnią po swojemu (czy chwilowo, czy na dłużej – czas pokaże), będą objawiać się liczni zwolennicy Ukrainy jako części niemieckiej „zjednoczonej Europy” . Zważywszy na krótką, ale jednak tradycję polityczną stosunków niemiecko-ukraińskich, współpraca niemiecko-ukraińska nie zapowiada się dla Polski korzystnie. Powiedzieć nawet można, że bardzo niekorzystnie, wręcz niebezpiecznie. Najwyższy chyba czas, by odrzucić politgramotę w postaci twierdzenia, że Ukraina, walcząc z Rosją, broni jednocześnie niepodległości Polski…

Zza i mimo cenzuralnego muru (prawda jest pierwszą ofiarą wojny) przenikają z Ukrainy skąpe informacje o nasilającym się konflikcie między ekipą Zełenskiego a dowództwem armii, z generałem Walerym Załużnym na czele. Informacjom tym towarzyszą wiadomości o wzmożonej inwigilacji dziennikarzy ukraińskich, krytycznych wobec ekipy Zełenskiego; wcześniej skąpe informacje donosiły o trwałym konflikcie Zełenskiego z merem Kijowa Witalijem Kliczką i jego otoczeniem. Maciej Pieczyński – jak się wydaje rzetelny komentator spraw ukraińskich – pisze w najnowszym „Do Rzeczy”: „Zełenski i jego ekipa we własnym kraju mają coraz gorszą prasę”.

Spór z obecnym dowództwem armii dotyczy niby rodzaju broni najpotrzebniejszej do skutecznej walki i związanej z tym dalszej strategii, ale wydaje się, że za takim sporem może stać dylemat znacznie głębszy: czy ta wojna jest w ogóle „do wygrania” przez Ukrainę? To znaczy: czy Ukraina może odzyskać to, co na razie utraciła?

Zełenski stoi na stanowisku, że to pewne i oczywiste, trzeba więc walczyć do ostatniego Ukraińca; generał Załużny warunkuje takie zwycięstwo od dostaw nie-tradycyjnej broni, zmiany dotychczasowej strategii i skutecznej mobilizacji nowych poborowych. Więc jednak zwycięstwo nie jest ani pewne, ani oczywiste… Tymczasem wobec wstrzemięźliwości i zwłoki Waszyngtonu nowa broń może być zakupiona za 50 miliardów euro, które Ukrainie przyznał Berlin ustami, by tak rzec, Unii Europejskiej. Jednak potrwa to przynajmniej kilka miesięcy, zanim przyznane pieniądze przełożą się na wyprodukowaną broń, o czym przecież wiedzą Rosjanie, z pewnością zaniepokojeni tym nowym wyzwaniem finansowym. Czy będą czekać na materializację tej produkcji, która może nastąpić przed wyborami prezydenckimi w Ameryce?

Z tych 50 miliardów euro – 17 miliardów to darowizna z kieszeni euro podatników, 33 miliardy to „pożyczka”. Zapytajmy z kolei: z czego Ukraina będzie oddawać te sowite pożyczki, jeśli ostatnio dostała 2 miliardy dolarów tylko po to, by utrzymać aparat państwowy przez rok?

Toteż coraz częściej pojawia się pytanie, o co właściwie gra ekipa Zełenskiego i jej polityczni mecenasi? Czy o coraz bardziej wątpliwie „pełne zwycięstwo” nad Rosją, czy raczej już tylko o to, by jak najdłużej utrzymać się przy władzy i „skonsumować” jak najwięcej z 50 miliardów euro i wcześniejszych pożyczek? A potem – „miękkie lądowanie”, w Ameryce czy w Izraelu, a może i nawet „dożywocie” w Ukrainie – jeśli pytanie „po co to było?” nie będzie zbyt głośno i intensywnie zadawane. Ale o to już przecież zadbają Niemcy, którym Amerykanie przyznali prawo do „zagospodarowywania” Europy Wschodniej i którzy skwapliwie skorzystają z roli cenzora i nadzorcy praworządności na Ukrainie.

Pytania, pytania… Dorzućmy i to jeszcze: czy podobieństwa kariery Zełenskiego (z kabareciarza na prezydenta) i Hołowni (z konferansjera na marszałka Sejmu na razie, a na prezydenta in spe) to przypadek i „uroda” demokracji, czy może podobna metoda i procedura?…

Kto pyta, nie błądzi, więc jeszcze zapytajmy: czy Tusk z Sikorskim podejmą teraz – gdy są przy władzy – sprawę traktatu pokojowego z Niemcami, którego dotąd nie ma, w związku z czym kwestia własności na polskich ziemiach zachodnich jest przez Niemców kwestionowana? „Internacjonalna praworządność” jakoś milczy w tej sprawie. Czy Tusk lub Sikorski zapytają panią von der Leyens albo Jurovą, co sądzą o tym? Sądzę, że wątpię.

REKLAMA