Z panem profesorem Adamem Wielomskim prawie zawsze się zgadzam – i zgadzam się z jego tezami („Koniec lenistwa, do pracy marsz!” – „NCz!” nr 9, str. L), że JE Donald Tusk szokuje, bo „po czterech latach zupełnie gnuśnych rządów czy raczej administrowania krajem zdecydował się podjąć niepopularna decyzję – i to wbrew wszelkim sondażom opinii publicznej”. I zgoda, że coś tu trzeba zrobić – bo bez tego katastrofa murowana. Skoro nawet rządzący to widzą…
Chociaż gdy pisze on: „z punktu widzenia teorii konserwatywno-liberalnej dyskusja jest bezprzedmiotowa. Każdy powinien ubezpieczać się dobrowolnie i pracować tyle, ile ma ochotę. Dobrowolnie wpłacane do funduszy emerytalnych pieniądze winny być wypłacane na żądanie płatnika w wieku 65, 67, 70 czy 45 lat. Wiedząc, ile żyje statystyczny płatnik, łatwo można policzyć wypłaty należne po przejściu na emeryturę – czy to w 45., czy w 67. roku życia. Wystarczy zgromadzony przezeń kapitał podzielić na statystyczny czas, jaki mu został do przeżycia, i wypłacać emeryturę po podzieleniu zebranej kwoty przez liczbę miesięcy. W systemie konserwatywno-liberalnym nie powinno w ogóle być takiego pojęcia jak »wiek emerytalny«. Przechodzę na emeryturę, gdy uznaję, że zebrane przeze mnie składki wystarczają mi do godnego życia. I tyle” – to trzeba koniecznie dodać, że musi mi być wolno w ogóle na emeryturę nie odkładać!
Ale to było, rozumiem, niedopowiedzenie. Więc zgoda, że dziś „spieramy się wyłącznie o model emerytur w systemie realnego demokratycznego socjalizmu, czyli spierać się możemy o model pojmowany nie jako wypłacanie emerytowi wypracowanych przez niego kwot, ale jako »świadczenie socjalne«”. Natomiast całkowicie nie zgadzam się z niektórymi wnioskami, jakie p. prof. Wielomski z tych przesłanek wyciąga. Z tego bowiem, że na pirodze jest przeciążenie, nie wynika, że trzeba wyrzucić murzyńskiego chłopca. Można wyrzucić kilku wioślarzy… albo sternika. Świadczeniem socjalnym w Polsce nie jest tylko emerytura. „Świadczeniem” socjalnym jest w rzeczywistości praca – zwłaszcza kobiet – na posadzie państwowej. Jeśli do rządzenia krajem wystarczyłoby 500 czy 1000 urzędników (a tylu starczało w Królestwie Polskim – choć nie mieli oni komputerów ani telefonów!), to utrzymywanie na posadach pozostałych 470 tys. urzędników jest świadczeniem socjalnym (w przypadku kobiet chodzi o realizacje dogmatu socjalistów, że kobietę trzeba wyrwać z domu) – połączonym z ogromnym obciążeniem reszty obywateli.
Również troska o „środowisko”. Jeśli wydajemy 100 miliardów po to, by w powietrzu było o ułamek procenta mniej np. metanu – to jest to też działanie socjalne. Nie jest więc tak, że musimy podnieść wiek emerytalny, bo: „istniejący system jest nie do utrzymania. Nie tylko ze względu na żałosny styl zarządzania urzędników z partyjnego nadania państwowym ZUS-em, ale także z przyczyn obiektywnych: l) mamy znaczący niż demograficzny, od przeszło 20 lat Polaków rodzi się coraz mniej, a więc jest coraz mniej płatników na ZUS; 2) równocześnie ustawicznie rośnie długość życia, która wydłuża się tak samo szybko, jak spada liczba rodzących się dzieci. System, w którym coraz mniej ludzi płaci, a coraz więcej jest tych, na których się płaci, po prostu musi zbankrutować. Koniec i kropka! Skoro Polacy nie chcą mieć dzieci – a nie chcą – to muszą albo więcej wpłacać na ZUS, albo dłużej pracować przy utrzymaniu istniejącego poziomu płac, albo pogodzić się ze spadkiem wysokości emerytur, które często i tak bywają głodowe”. Nie, po trzykroć NIE!
Przede wszystkim: mamy obecnie bezrobocie. Dlaczego kazać pracować ludziom w wieku 65-67 lat – a nie ludziom w wieku 18-65 lat? Panie Profesorze?
Po drugie: ludziom obiecano emeryturę w wieku 65 (60) lat – natomiast bezrobotnym nie obiecywano, że zasiłki dla bezrobotnych będą obowiązywały usque ad finem! Więcej: każdemu powiedziano, że zasiłki płaci się tylko do sześciu miesięcy. Więc za sześć miesięcy można zlikwidować zasiłki dla bezrobotnych w całości.
Po trzecie: nie obiecywano urzędnikom państwowym, że będą pracowali do emerytury. Okres wymówienia wynosi trzy miesiące – czasem sześć miesięcy. Więc za sześć miesięcy możemy pozbyć się armii 480 tys. urzędasów w całości. Ponieważ każdy z nich kosztuje nie tylko swoją pensję (minus podatek!), ale oprócz tego kosztuje jego miejsce pracy (nie mówiąc już o tym, że działalność tych urzędników wyrządza Polakom szkody co najmniej pięć razy większe, niż w wynoszą koszty ich utrzymania – ale to już poza bilansem budżetu…), to wymawiając im pracę, już uzyskujemy pieniądze wystarczające na pokrycie niedoborów ZUS-u.
Dlaczego w takim razie „klasa polityczna” chce wydrenować emerytów, a nie rozmaitych niepracujących pasożytów (wszystko jedno – bezrobotnych czy urzędników)? Odpowiedź jest jedna: gdy zając, którego chciano zjeść, spytał „Jakim prawem?”, usłyszał: „Smacznyś, słaby i w lesie”. Zjedli go niebawem. Emeryci nie mają kilofów. A gdyby nawet mieli, to ich nie uniosą. I to dlatego – i tylko dlatego – obecny rząd do nich stosuje doktrynę śp. de Tocqueville’a: „Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niesprawiedliwości, której nie mógłby dopuścić się skądinąd łagodny i liberalny rząd, jeśli zabraknie mu pieniędzy”. Ale dlaczego my, ludzie z zasadami, mamy rabować najbiedniejszych – albo przynajmniej to akceptować?
Na zakończenie: p. Wielomski pisze, jako prawdziwy konserwatysta; „Realnie oglądający rzeczywistość konserwatysta winien chcieć ulepszać status quo, a nie kontemplować z zachwytem bankructwo państwa polskiego. Jakkolwiek jest to państwo socjalistyczne, to jest to jednak nasze państwo”. Otóż ja nie czuję, że jest to „moje” państwo – bo jest to aparat przymusu narzucający moim dzieciom i wnukom wartości odwrotne od moich. I jeśli tylko będzie szansa, że to skorumpowane, obrzydliwie rozlazłe, nieruchawe i niemoralne państwo będzie mogło zostać zastąpione lepszym, bardziej normalnym – to skłonny jestem zaryzykować. Ja wiem, że po 1789 roku trzeba było czekać całe pokolenie – do 1814 roku – na powrót monarchii. Jednak obecnie zasoby materialne są ogromne, więc mogą pozwolić temu reżymowi panować tak długo, aż zupełnie zdemoralizuje ludność okupowanego przez niego kraju. Zatem szybkie jego obalenie wydaje się atrakcyjną alternatywą.