Kontynuujemy Marsz do Socjalizmu. Jak każdy ustrój niewolniczy jest on gospodarczo niewydajny. I jeśli mamy uniknąć podboju przez islamistów lub skośnookich to musimy ten z Piekła rodem ustrój odrzucić!
Zbiór swoich tekstów z „Najwyższego CZASU!” (dostępny tutaj w wersji papierowej oraz tutaj jako e-book) przeczytałem (cokolwiek pobieżnie…) z pewnym wzruszeniem. Ostatecznie pisuję do „NCz!” już ponad 20 lat – i dopiero z tak odległej perspektywy widać, jak dobrze potrafiłem przepowiadać przyszłość i dostrzegać to, co żyjącym wówczas wydawało się nieistotne, a co po kilku latach wydawało zatrute lub zgniłe owoce. Pismo Święte powiada bowiem: „Po owocach ich poznacie je!” – ale ja zazwyczaj poznawałem te chore drzewa jeszcze zanim wydały owoce. I robiłem, com mógł, by ostrzec moich współrodaków.
Oczywiście przestępcza klika rządząca Polską też robiła, co mogła, by moi rodacy o tym się nie dowiedzieli. Te drzewka przecież miały gałęzie oplatające ludzi (ach, jakże miłym…) uściskiem; kuszące ludzi, by nie postępowali właściwie, podsuwając nim smacznie wyglądające owoce; a nade wszystko zapuszczające przybyszowe korzenie, wręcz haustoria, do ich kieszeni i drenujące z nich pieniądze. I, trzeba IM przyznać, robili to znakomicie. O czym w tym gronie nie muszę chyba pisać?

Nie podzielam niestety nadziei kol. Tomasza Sommera, że „Świat według Korwina” będzie pełnił taką samą funkcję jak słynna seria książek Cyryla Northcote’a Parkinsona, która też przecież była w większości zbiorem felietonów – i to w dodatku także z „Czasu”, tyle że angielskiego, czyli „The Times’a”. Felietony „profesora” były pisane bardzo lekkim językiem i omawiały codzienne problemy – podczas gdy moje tzw. felietony są zazwyczaj poważnymi esejami, których fragmenty mogłyby być bez zmian drukowane w kwartalnikach filozoficznych czy ekonomicznych, okraszanymi felietonowymi wstawkami. W wyniku tego są czasem przez fachowców – uważających, że o sprawach ważnych dla Polski i świata należy mówić i pisać na koturnach – lekceważone lub wręcz zwalczane tylko z powodu formy właśnie. Natomiast dla czytelnika tygodników po prostu za trudne. I słusznie p. Tomasz zauważa we wstępie, że „teksty pochodzą z „Najwyższego CZASU!”, czyli miejsca, w którym JKM starał się umieścić swoje najważniejsze artykuły, kierowane do ludzi, którzy są w stanie zrozumieć trochę trudniejsze teksty niż przeciętna papka czytelnicza drukowana w rozmaitych „Faktach”, „Super Expressach” czy „Gazetach Wyborczych”.
Szkoła myślenia politycznego
Z tym, że ja nawet do „Super Expressu” piszę teksty nieco trudniejsze niż „przeciętna papka”. I ludzie jakoś to przełykają. Czy rozumieją? Na pewno rozumieją Czytelnicy „Najwyższego CZASU!” – bo dobrowolnie kupują pismo, gdzie nie ma „papki”, tylko teksty Stanisława Michalkiewicza, Adama Wielomskiego i innych. Nie ma nawet programu telewizji… Tak więc ten zbiór nie będzie pełnił roli znakomitych esejów „profesora” Parkinsona. Natomiast będzie szkołą myślenia politycznego i naukowego – w czasach gdy w ogóle myślenie jest rzadkością, a teksty mówione i pisane nie są efektem myślenia, tylko umiejętności kontaminowania tekstów zasłyszanych w telewizji lub (w najlepszym wypadku!) przeczytanych u kogoś innego. Przy tym też świadomie w tych felietonach staram się wychodzić od myśli kogo innego – po czym natychmiast wykazuję, że sprawy nie całkiem mają się tak, jak sądził autor. Lub też twórczo rozwijam pewne myśli.
Klasycznym przykładem jest pierwszy akurat esej. Mógłby on być recenzją – w jakimś miesięczniku czy kwartalniku – omawianej tam bardzo ciekawej książki. Tekst ten pokazuje, że myślenie jej autorów – odkrywcze przecież na tle głupot wypisywanych przez przeciętnych naukowców – nie jest dociągnięte do końca. Że autorzy – pragnąc pójść dalej niż bezmózgie twory płodzące dziś „naukowe” artykuły – zatrzymali się przed wyeksplikowaniem dalszych konsekwencyj swego odważnego myślenia. Nie wiem – nie dostrzegli tych konsekwencyj czy ich podświadomość nie chciała ich dostrzec? Ja zresztą też nie dociągam niektórych myśli do końca – ostatecznie „Najwyższy CZAS!” to miesięcznik cotygodniowy (jeśli p. Jerzy Urban wydaje „NIE” jako „dziennik cotygodniowy”, to dlaczego „NCz!” nie może być „cotygodniowym miesięcznikiem”?). I to pokazuje różnice stylów. P. Urban – błyskotliwy eseista niewątpliwie – wprowadza w tygodnikach dziennikarską płyciznę. My staramy się przemycić nieco miesięcznikowej (albo nawet kwartalnikowej…) głębi.
Mój testament
Teraz kilka słów ostrzeżenia. Nikt mi niestety nie pokazał tego wyboru przed oddaniem go do druku. Jest to zrozumiałe: P.T. Redakcja miała słuszne obawy, że zacznę nad tym ślęczeć, stosując w praktyce (cytowaną przez wspomnianego Parkinsona) zasadę brytyjskich sierżantów: „Najlepsze jest zaledwie dość dobre!”. Ponieważ zaś jestem człowiekiem bardzo zajętym, mogłoby to doprowadzić do odłożenia publikacji o pół roku. Redakcja zastosowała więc francuską zasadę: „Lepsze jest wrogiem dobrego!” – i pokazała mi ten wybór już po oddaniu go do druku. W efekcie w zbiorze tym nie został ujednolicony styl – co mnie razi. Jeśli na przykład w jednym felietonie piszę „d***kracja”, w innym „D***kracja”, a w następnym „demokracja” – to nikogo to nie razi, bo jeden tekst od drugiego oddziela co najmniej tydzień, a na ogół kilka tygodni. Gdy teksty te umieszczone są w jednej książce – to już inna sprawa. A trzeba przecież pamiętać, że są to felietony sprzed dwudziestu nieraz lat – więc maniera pisania mogła się w tym okresie zmienić. Szkoda wszak, że redakcja tych tekstów nie została dopięta na choćby przedostatni guzik. Ostatecznie jednak na „De revolutionibus orbium coelestium” nie patrzymy pod kątem błędów ortograficznych czy mało odkrywczego układu stron – więc proszę wybaczyć mnie i Redakcji niektóre niedopatrzenia, występujące zresztą chyba nie częściej niż raz na dziesięć tekstów. Nieco gorzej, że w wyborze nie znalazły się teksty ze sobą powiązane – a jeśli się znalazły, to znajdują się daleko od siebie z uwagi na alfabetyczny układ według tytułów. A może to i dobrze?
Jak zmuszać Czytelnika do myślenia, to już na całego! Ludzie nie lubiący myśleć nie czytają przecież ani Janusza Korwin-Mikke-go, ani „Najwyższego CZASU!” jako takiego! Niemniej czytając pierwsze zdanie pierwszego felietonu w książce: „Niedawno cytowałem książkę »Freakonomics«, napisaną przez dwóch pp. Stefanów: Levitta i Dubnera”, mogą poczuć się nieco dziwnie… No nic, następne wydanie się rozszerzy i poprawi, jak to się nieraz w historii czyniło – przede wszystkim z dziełami Lenina oczywiście…
Wybór tekstów jest dość dobry. Oczywiście każdy wybrałby inne felietony jako „najlepsze”. Bardzo wiele znakomitych felietonowych grepsów poumieszczałem w tekstach skądinąd mało ważnych – a bardzo wiele tekstów ważnych i poważnych jednocześnie zostało napisanych przyciężkim stylem lub też nieco niechlujnie. Trudno – ten zbiór daje świadectwo Prawdzie.
Ciężka jest rola uczonego piszącego w tygodniku… Znajdą Państwo w tym zbiorze zarówno rozważania z dziedziny ekonomii, jak i eseje czysto polityczne. Trafiają się teksty – nieraz wzbudzone jakimś bieżącym wydarzeniem – o sprawach społecznych, zwłaszcza dotyczące kobiet i homosiów. Piszę o tych zagadnieniach, bo uważam, że są one bardzo ważne – a sprawy płci są najważniejsze dla przyszłego bytu narodów. Autorzy piszą o tych kwestiach albo żartobliwie, albo wulgarnie, albo z pozycji moralisty – ja ujmuję je z punktu widzenia naukowego, pokazując implikacje (nieraz odległe) takich czy innych rozwiązań. Uważam przy tym – w odróżnieniu od licznych krytyków (podnoszących, że tymi tekstami niepotrzebnie zrażam sobie część ludzi gotowych głosować na Kongres Nowej Prawicy, ale nie godzących się z tezami „płciowymi”) – że to właśnie te sprawy zapewniają nam niezbędny w d***kracji rozgłos. Co więcej, znacznie więcej ludzi gotowych jest głosować na mnie z powodu mojego stosunku do kobiet, homosiów czy (tfu!) „gejów” niż z powodów gospodarczych.
Trzeba bowiem Państwu wiedzieć, że ludzi nie lubiących (tfu!) „gejów” jest w społeczeństwie znacznie więcej niż nie lubiących (tfu!) podatku dochodowego. Nawet ludzie najbardziej tym podatkiem dotknięci – mali i średni przedsiębiorcy – w gruncie rzeczy akceptują go – choćby dlatego, że uważają go za coś niezmiennego i oczywistego! Ale nie tylko: przez lata wypracowali sobie rozmaite – legalne i nielegalne – metody unikania tego podatku, więc w gruncie rzeczy nie odczuwają go dotkliwie, a jeśli jeszcze raz w roku dostają „zwrot nadpłaconego podatku”, to cieszą się wręcz jak dzieci!
Najważniejszym jednak przesłaniem zawartym w moich felietonach jest: kontynuujemy Marsz do Socjalizmu. Jakby powiedział piekłoszczyk Karol Marx: „Konieczność toruje sobie drogę przez przypadki”. Polsce zdarzyła się okupacja hitlerowska, stalinowska, potem byliśmy okupowani przez kolejne watahy rodzimej Czerwonej Bandy, a obecnie zostaliśmy zacumowani w Bratniej Wielkiej Rodzinie Narodów Europejskich Pokojowo Budujących Socjalizm. Socjalizm zaś można lubić i można go nienawidzić. Jedno jest wszakże pewne: jak każdy ustrój niewolniczy, socjalizm jest gospodarczo bardzo niewydajny. I jeśli mamy uniknąć podboju przez islamistów lub skośnookich – to musimy ten z Piekła rodem ustrój odrzucić.
I proszę to traktować jako mój testament.
(książka „Świat według Korwina. Najlepsze teksty” jest dostępna w wersji papierowej – tutaj – oraz elektronicznej – tutaj)