
We Francji trwa tzw. wielka debata społeczna. Prezydent Emmanuel Macron dyskutuje z merami w całym kraju. Z Normandii pojechał do Oksytanii i wygląda to na coraz większą kompromitację.
Komentatorzy coraz częściej mówią, że nie jest to żadna debata, ale po prostu wiece wyborcze Macrona przed wyborami do PE. Prezydent jest izolowany od ludzi, a próby zbliżenia się w pobliże miejsc jego pobytu „żółtych kamizelek” kończą się interwencjami policji.
Tym razem z Normandii Macron przeniósł się do miasteczka Souillac (department Lot, 3,4 tys. mieszkańców). Teoretycznie może tam liczyć na dobrą atmosferę, bo 72% wyborców z tej miejscowości głosowało na niego w wyborach prezydenckich.
Widać, że organizatorzy debat czerpią pierwowzory z rosyjskich „wiosek potiomkinowskich”, na co na Twitterze zwrócił uwagę np. Adam Gwiazda. Kazano wysprzątać domostwa, a nawet parapety okien.
🇫🇷 "Wielka debata narodowa" trwa. Macron jest w miasteczku Souillac, 3400 mieszkańców. Miasto od rana całkowicie zamknięte, otoczone przez setki żandarmów. Mieszkańcy muszą przedstawić dowód tożsamości i zamieszkania,
by móc wyjechać i wjechać do miasta. https://t.co/Oc3Pc3U8jx— Adam Gwiazda (@delestoile) January 18, 2019
Formuła debat została utrzymana. Macron przyjeżdża po południu i odpowiada w sali na pytania merów i radnych z regionu. Ciekawsze rzeczy dzieją się na ogół ulicach, które blokuje policja i żandarmeria. Do centrum nie puszcza się osób, które nie wylegitymują się, że tam mieszkają.
Nie pozwala się też na noszenie „żółtych kamizelek”. Tak wygląda prawdziwy kontakt ze społeczeństwem, więc nic dziwnego, że coraz więcej osób wątpi, że jakakolwiek debata się we Francji uda.