
W jednym z mediów społecznościowych wyczytać można było, że PiS wygrał po Smoleńsku, a my wygramy po tragedii w Gdańsku”. Zdaje się, że autor tego wpisu wyraził w skrócie rzeczywiste cele wielu politycznych „żałobników”.
Opinii takich pojawia się zresztą coraz więcej:
Prawda jest taka, że po ośmiu latach formułowania tez o zamachu w Smoleńsku i oskarżania konkretnych polityków o krew na rękach dzisiaj można co najwyżej bezradnie westchnąć gdy druga strona będzie robiła to samo. https://t.co/PlSFg1KumP
— kataryna (@katarynaaa) January 19, 2019
Czy po religii smoleńskiej będziemy mieć teraz religię gdańską?
Jeśli tak, to będzie to kolejny dowód, że między PO, a PiS nie ma żadnej istotnej różnicy – jest tylko pokazowa wojenka popisowych gangów o to, kto ma ściągać z nas haracz.
— Jacek Wilk (@JacekWilkPL) January 18, 2019
Nad politycznymi konsekwencjami nowego „mitu gdańskiego” pochylił się także publicysta Andrzej Stankiewicz, który dla pisma „DoRzeczy” stwierdził: „Widzimy, kto jest dziś prawdziwym liderem opozycji. I nie jest nim Grzegorz Schetyna, ale były premier, szef Rady Europejskiej Donald Tusk. Przed tragedią rozważał on powrót do polskiej polityki, ale się wahał. Były poważne argumenty przeciw, głównie rodzinne. Teraz wahał się nie będzie. Widać, że ta tragedia dotknęła go osobiście”.
Niektórzy już zdają się uważać, że śmierć Pawła Adamowicza jest ważniejsza od tragedii smoleńskiej:
Mowa abp. Głódzia, to wzniosłe pustosłowie z precyzyjnymi, ledwo owiniętymi w stułę, kopami w jedną stronę, tych co to o walce klas nie mogą zapomnieć i tych co mniej kochają Polskę. Plus paskudne zestawienie Smoleńska z mordem w Gdańsku z podtekstem, że tam było to samo.
— Waldemar Kuczyński (@PanWaldemar) January 19, 2019