Prawie 200 lat temu Alexis de Tocqueville, opisując młode Stany Zjednoczone, zwrócił uwagę, że demokratyzacji towarzyszy uniformizacja myślenia. Rzeczywiście, państwo demokratyczne to takie, gdzie lud wybiera sobie rządzących, mając coraz mniejszy wpływ na własne życie. To ostatnie jest organizowane i kontrolowane przez wszechwładną biurokrację. Oto istota zachodniego „demokratycznego socjalizmu”.
Absurdy tego rodzaju myślenia spotykamy dookoła. Oto przetoczyła się przez polskie media i blogosferę dyskusja, czy przyjeżdżający na Euro 2012 Rosjanie mogą sobie przemaszerować przez Warszawę 12 czerwca w koszulkach z sierpem i młotem (podsumowanie marszu można znaleźć tutaj – kliknij). I im kto był większym i prawdziwszym „patriotą”, im kto bardziej kochał „Polskę”, tym bardziej oburzał się na pomysł Rosjan.
Niestety, oburzający się patrioci i nacjonaliści nie umieli na sprawę spojrzeć racjonalnie: jakim prawem państwo może nam zakazywać przemarszu przez miasto w takim odzieniu, w jakim mamy ochotę? Dziś państwo zakaże nam chodzenia w koszulkach z sierpem i młotem, jutro – pod wpływem ekologów – zakaże chodzić kobietom w futrach, a po jutrze pojawi się specjalna policja i będzie sprawdzać nasz przyodziewek.
Gdzieś czytałem, że jakiś działacz ruchu narodowego (bodaj ONR?) miał postępowanie prokuratorskie, gdyż widziano go w koszulce z przekreśloną Gwiazdą Dawida. Czy można mówić o wolnym państwie, jeśli nie wolno mi wyjść na ulicę w koszulce z sierpem i młotem lub przekreśloną Gwiazdą Dawida? Państwo nie jest od kontroli naszego przyodziewku. Od tego jest opinia publiczna. Najlepszym autorytetem w tej kwestii są ludzie, którzy rzucają pogardliwe spojrzenia na osoby ubrane nieprzyzwoicie i urągające przyjętym normom i obyczajom. Takie normy nie mają charakteru uniwersalnego, ale regionalny, zależąc od miejscowej tradycji, obyczaju, religijności itd. Jeśli więc ktoś miałby coś tu do powiedzenia, to samorządy.
Uznanie prawa państwa do kontroli odzieży to klasyczny przykład totalitarnej mentalności!
W tym kontekście należy pochwalić ostatnią inicjatywę ustawodawczą senatora Kazimierza Jaworskiego z Rzeszowa, zakładającą oddanie samorządom prawa do decydowania, czy w ich miejscowościach mogą odbywać się imprezy promujące nieobyczajność. W uzasadnieniu projektu senatora Jaworskiego czytamy: „Homoseksualiści chcą publicznie reklamować i propagować swoją opcję seksualną. Bardzo często widoczna jest ewidentna ingerencja czynników zewnętrznych, jak np. ostatnio, gdy w związku z tego rodzaju imprezą organizowaną 2 czerwca 2012 w Warszawie głos zabierały wręcz ambasady obcych krajów. Wiele społeczności lokalnych nie godzi się na takie działania, jednak w istniejącym stanie prawnym nie ma możliwości przeciwstawienia się im. Dzieje się tak mimo tego, że obowiązujące przepisy odwołują się do kryterium moralności publicznej jako ograniczającej możliwość przeprowadzania zgromadzeń publicznych (art. 2 ustawy z dnia 5 lipca 1990 roku Prawo o zgromadzeniach, Dz.U. nr 51 z 1990 roku, poz. 297 ze zm.). Niestety, zapis ten pozostaje pusty, gdyż żadnemu z organów administracji publicznej w ustawach szczegółowych nie przypisano kompetencji działań na podstawie tej przesłanki. Jak się wydaje, najbardziej odpowiednim byłoby, gdyby o tym, co uznaje się za moralne w przestrzeni publicznej danej wspólnoty, decydowała sama ta wspólnota. Stąd proponowana regulacja upoważniająca radę gminy danej społeczności lokalnej do wydawania przepisów prawa miejscowego konkretyzującego ustawowe ograniczenia”.
Jeśli konserwatywni mieszkańcy Rzeszowa nie chcą oglądać nieobyczajności, to mają do tego prawo. Różnego rodzaju „marsze równości” mogą sobie przechodzić przez te miasta, których mieszkańcom nie przeszkadzają takie obsceniczne treści. My, konserwatyści, jesteśmy nawet na tyle tolerancyjni, że nie mamy nic przeciwko temu, aby jakieś polskie miasto zmieniło sobie nazwę na Sodoma albo Gomora i aby podobne manifestacje miały tam charakter cotygodniowy. Jeśli mieszkańcom to nie przeszkadza, to mogą sobie nawet organizować coroczne kiermasze i jarmarki homosiowe, olimpiadę homosiową, Euro 2012 dla homosiów itd. Jeśli jednak mieszkańcy Rzeszowa sobie takich imprez „kulturalnych” nie życzą, to mają prawo wywiesić przy wjeździe do miasta tabliczkę „Strefa heteroseksualna”. Jedyne, czego im nie wolno, to rzecz jasna bić i upokarzać osób o „alternatywnej” opcji seksualnej. Należy je tolerować, ale nie koniecznie przyzwalać na afirmację ich nieobyczajnych zachowań. Prawdę mówiąc, problem nie dotyczy chyba seksualności tych osób, lecz predylekcji do ostentacyjnego pokazywania i eksponowania swoich zachowań.
Ustawa zaproponowana przez senatora Kazimierza Jaworskiego oczywiście nie przejdzie przez Sejm – i to wcale nie z powodu nadmiernych wpływów określonego lobby w parlamencie, lecz dlatego, że jest sprzeczna z uniformizującodemokratycznym myśleniem. Istotą tej ustawy jest prawo lokalnej społeczności do odmienności, do tego, aby różnić się w poglądach i akceptowalnych zachowaniach od reszty kraju. To jest myślenie jaskrawo sprzeczne z totalizującym charakterem liberalnej demokracji, która nie toleruje dysydencji. Trudno sobie wyobrazić system polityczny o takiej skali indoktrynacji niż ten, który panuje w liberalnej demokracji. Wszystkie programy telewizyjne i gazety nawołują tu do ujednolicania, uniformizacji, kontroli państwa, ustawowych rozwiązań. Oto system polityczny, w którym nie istnieje rzeczywista opozycja polityczna, która chciałaby go obalić. Propagandzie żadnego totalitarnego systemu nie udało się stworzyć tak homogenicznego sposobu myślenia jak właśnie demokracjom, choć nie ma tutaj (jeszcze) penalizacji alternatywnego myślenia. Jednak wszystkie alternatywy są wykluczane ze świata medialnego, który tworzy totalitarne wzorce uniformizacji myśli, jakich nie znali Hitler i Stalin.
Ustawa zaproponowana przez Kazimierza Jaworskiego nie będzie zwalczana – parlamentarzyści odrzucą ją w pierwszym czytaniu, gdyż w ogóle jej nie zrozumieją.