Premier Donald Tusk, człowiek, który z wyjątkiem kilku fuch w Skandynawii i studenckich prac wysokościowych całe życie ciągnie na koszt podatnika, przy pomocy swojego rządu obrabował mnie właśnie ze zryczałtowanego kosztu uzyskania przychodu. Za tą formułką kryje się ok. dwukrotna podwyżka podatków, które płacę. Pisząc bardziej obrazowo, zamiast dwunastu, w przyszłym roku dostanę jedenaście pensji. To dość zabawne zważywszy, że stan urzędniczy ma za to trzynastki, a niekiedy i czternastki. Oraz oczywiście premie.
Tusk już więc mnie przydusił, a przynajmniej tak mu się wydaje, tymczasem nad głową czyha kolejny drapieżca, tym razem z „Solidarności” oraz PiS czyli Janusz Śniadek. On z kolei chce mnie obłożyć podatkiem na ZUS, którego, jako osobie żyjącej z umów o dzieło, szczęśliwie udaje mi się nie płacić. Rozumiem, że ten z kolei urzędnik, też żyjący właściwie całe życie z pieniędzy pochodzących z rabowania podatnika, chce z kolei urwać mi kolejne 40 proc. moich dochodów czyli z jedenastu pensji zostawić mi 5 czy 6.
Filozofia obu panów jest w gruncie rzeczy identyczna – mamy władzę, więc musimy zerżnąć podatnika do prawie gołej skóry. Tusk jest cyniczny, bo sam przyznał, że chodzi mu zwyczajnie o cudzy szmal, a orżniętych w ten sposób będzie tylko 17 tys. osób, więc nikt nie stanie w obronie takiej garstki. Śniadek z kolei jest albo idiotą albo zakłamańcem, bo głosi, że chce mnie obrabować dla mojego własnego dobra i bezpieczeństwa.
Przed rabunkiem i grozą kolejnego rabunku, których właśnie doświadczam, wypadałoby się bronić. I tu dochodzimy do pytania zasadniczego – jak się bronić przed tymi rabusiami?
(oryginalny tytuł: „Pytanie najzupełniej zasadnicze”)