Mistrzostwa EURO 2012 objawiły się w Polsce zagranicznymi tłumami. Co prawda trzy razy mniej licznymi niż zapowiadano, ale jednak potężnymi w statystyce i estetyce. Pomijając etniczną różnorodność, tłumy te cechowała niespotykana ignorancja jeśli chodzi o światłe polskie przepisy odnośnie spożywania napojów alkoholowych w miejscach publicznych.
Jak donosili dziennikarze, tysiące kibiców „łamało obowiązujący w Polsce zakaz spożywania alkoholu na ulicach. Podczas meczu Irlandczyków kilka tysięcy boys in green okupowało teren wokół Neptuna [w Gdańsku] i niemal każdy z nich miał w ręku puszkę lub butelkę piwa. Ba, na chodniku stały całe skrzynki i dziesiątki wielopaków.” Zdaniem lewackiej prasy, widok ten nie tylko zszokował co bardziej praworządnych tubylców, ale również wprawił w konsternację służby porządkowe. Odstąpiły one od karania czy nagabywania kibiców tłumacząc swoją wyjątkową pobłażliwość ogromną skalą zjawiska i „grzecznym” zachowaniem pijących. Jak tłumaczyli przedstawiciele władzy, interwencje uznawano za konieczną jedynie w przypadkach prawdziwego „zagrożenia dla bezpieczeństwa”. Trzeba przyznać, że brzmi to sensownie. Tak sensownie, że aż nasuwa się pytanie o jakikolwiek ogólny sens istnienia przepisów zakazujących samo spożywanie pewnych napojów w przestrzeni publicznej.
Z założenia, zakazy takie miały pomagać w zwalczaniu zagrożeń dla szeroko pojmowanego „porządku publicznego”. Pomijając już anty-liberalny i prawdziwie amoralny charakter takiej motywacji, EURO 2012 okazało się doskonałym dowodem na to, że przepisy takie są zupełnie nieskuteczne w sytuacjach, kiedy „porządek publiczny” mógłby być prawdziwie zagrożony. Jeśli „przestępcami” są studenci pijący piwo w parku, para znajomych z winem na plaży, czy bezdomni alkoholicy przy dworcu, to nie ma mowy o pobłażliwości i odpowiednie służby z zapałem wypisują mandaty i prześladują sprawców – tymczasem takie zdarzenia nikomu przecież nie zagrażają. Jeżeli wykroczenie popełnia tłum, lub chociażby średniej wielkości grupa podpitych mężczyzn w sile wieku, to o interwencji nie ma mowy, chyba że poważnie „zagrożone jest bezpieczeństwo” (cokolwiek ta fraza oznacza).
Polityka taka nie tylko obnaża absurd działania władzy państwowej w tym przypadku, ale także mówi nam coś istotnego na temat współczesnego aparatu policyjnego. Pierwsze siły policyjne powstawały w Europie jako zarówno siłowe ramię miejskiej klasy średniej potrzebującej ochrony przed wszelkiej maści bandytami, jak i siły strzegące interesów państwa czy władcy. Współczesna infrastruktura policyjno-represyjna wyszła daleko poza te ramy. Większość dzisiejszych policjantów czy strażników miejskich przypomina znudzonych ochroniarzy z galerii handlowej lub parkingu, którzy zmuszeni są do skrupulatnego i bezmyślnego egzekwowania małostkowych i anty-liberalnych regulaminów płynących „z góry”. Niczym prawdziwi najemnicy, dalece bardziej cenią sobie własne bezpieczeństwo nad arbitralne i często absurdalne przepisy, zatem zawsze ulatniają się tak szybko jak tylko egzekucja kodeksu wykroczeń mogłaby się wiązać z jakimkolwiek realnym zagrożeniem dla nich (i często dla społeczeństwa).
Kryminalizowanie zachowań, które same w sobie nie powodują żadnych ofiar ani szkód, jest nie tylko moralnie niebezpieczne, ale również bardzo szkodliwe dla legitymizacji społecznej państwa i jego przedstawicieli. Używanie przymusu powinno być ograniczone tylko do sytuacji zagrożenia życia, zdrowia lub mienia obywateli, a nie do realizacji etyczno-estetycznych wizji rządzących. W przeciwnym wypadku państwo nie tylko budzi zasłużony opór w społeczeństwie, ale także i nieświadomie demoralizuje służby porządkowe, które tracą poczucie wyższej, moralnie słusznej misji. Policjant zajmujący się ściganiem złodziei, morderców lub gwałcicieli nie tylko ma większą motywację do poświecenia i pracy, ale także może liczyć na społeczny szacunek i podziw. Mundurowy wykorzystywany do prześladowania studentów za picie piwa traci moralną wyższość i szacunek. Staje się znienawidzonym najemnikiem, którego jedyną motywacją do pracy są wątpliwe zarobki i poczucie brutalnej siły.
(Zbigniew Dumienski)