Miłościwie panujący nam Redaktor Naczelny „NCz!”, kol. Tomasz Sommer, ma wiele racji, pisząc na nczas.com („Powstaje nowa organizacja o charakterze socjalistycznym„), że w obliczu zawiązania Ruchu Narodowego (dalej: RN) wykluczenie z Komitetu Poparcia Marszu Niepodległości JKM staje się logiczne. Organizatorzy Marszu Niepodległości pozbyli się w ten sposób znanej publicznie, a „partyjnej” osoby. Ten ostatni element nie pasował do ich układanki, jaką jest tworzenie nowej siły politycznej. Trzeba się do tej narodowej inicjatywy ustosunkować.
Na początku zaznaczę, że nie uważam się za nacjonalistę, a za narodowego radykała w szczególności. Przyznaję, że kiedyś byłem narodowcem, ale zupełnie mi przeszło. Z nacjonalizmem rozstałem się, pisząc książkę o nacjonalistach francuskich („Nacjonalizm francuski 1886-1940”), gdy dostrzegłem mocno nihilistyczne źródła tej doktryny i jej uwikłanie w tradycję rewolucji francuskiej. Szczerze mówiąc, bardziej czuję się dziś związany z „kosmopolitycznym” katolicyzmem rzymskim i ideą reakcyjnego Świętego Przymierza niż z ideą narodu. Polakiem jestem na tyle, na ile polskość wyraża tradycyjne wartości i cnoty. Narodowy radykalizm – czyli nacjonalizm zradykalizowany społecznie i ze skłonnością do aktywizmu – jest mi obcy jeszcze bardziej. Jestem gotów go – a więc i RN – popierać na tyle, na ile prezentuje tradycjonalistyczne treści. Cenię Romana Dmowskiego jako tytana polityki, realistycznego podejścia do niej i wroga politycznego romantyzmu. Bardziej cenię go jako polityka niźli ideologa. Czyli zajmuję stanowisko zupełnie odwrotne do stanowiska Roberta Winnickiego, który czyta chętniej narodowych radykałów i wydaje mu się, że tworzy nowy Ruch Narodowo-Radykalny.
A teraz do meritum. Po pierwsze – nie wiemy kompletnie nic o programie RN. Okrzyki „Wielka Polska” czy „Polska od morza do morza” to hasła wiecowe, podobnie jak zapowiedź zbrojnego odbicia Lwowa i Wilna za pomocą obydwu naszych czołgów. Program „narodowy” w gospodarce nic mi nie mówi: czy to idea wolnorynkowa czy socjalizm? Przywódcy RN próbują raczej egzaltować swoich ewentualnych zwolenników hasłami patriotycznymi i nacjonalistycznymi. Na podobny egzaltowany patriotyzm jestem totalnie odporny i nie przemawiają do mnie takie hasła. Po dwóch i pół roku szturchania mnie patriotyzmem posmoleńskim mam kompletnie dosyć takiej retoryki. Nie chcę jednak od razu przywódców RN skreślać. Na razie programu tu nie widzę, ale dam przywódcom RN szansę, że coś stworzą i wymyślą. Jeśli to przedstawią, to ocenię merytorycznie. Jeśli nie przedstawią – czego nie można wszak wykluczyć – to ocena tej inicjatywy przedstawi się nam sama. Byłe było to kompletne i wyzbyte emocjonalnych deklamacji.
Po drugie – mam poważną wątpliwość co do samego pomysłu. Nacjonalizm zwykle był defensywną wizją świata (wbrew temu, co twierdzi liberalna lewica). Pojawiał się, gdy wspólnota etniczna czuła się zagrożona militarnie lub kulturowo przez wroga zewnętrznego lub wewnętrznego. Polska militarnie nie jest zagrożona i nie widać na bliskim horyzoncie takiego niebezpieczeństwa. Kłopot jest także z zagrożeniem wewnętrznym. Nie ma tu ani 3 milionów Żydów, ani paru milionów Rusinów – jak przed 1939 rokiem. Nie ma tu nawet – na szczęście – 500 tysięcy imigrantów z Bangladeszu i Afganistanu, którzy biegaliby po ulicach w burkach. Jako historyk myśli politycznej wiem, że nacjonalizm, aby istnieć, musi mieć „narodowego” wroga. Innymi słowy: zupełnie nie dostrzegam bazy społecznej dla RN. Widzę nieliczne grono kierownicze („generałowie”), kilku lub kilkunastotysięczne grono aktywistów marszowych („oficerowie”) i kompletną pustkę społeczną, w której ma to być zawieszone (brak „szeregowców”). Nie chcę być złym prorokiem, ale jeśli RN wystawi listę wyborczą, to zbierze głosy jedynie własnych aktywistów i kibiców (tzw. kiboli). Prawie cały elektorat RN to młodzi mężczyźni w wieku 18-25 lat. Skoro nie ma „narodowego” wroga, to nie dostrzegam szansy na zmobilizowanie elektoratu mniej zaangażowanego politycznie, a to on stanowi ze 70-80% ogółu głosujących. Na razie jest to pomysł polityczny na 0,2-0,3% głosów, 0,5% przy maksymalnej mobilizacji.
Ogólne hasła narodowe i patriotyczne nie wystarczą, bowiem patriotyzm został już dawno zagospodarowany przez PiS. Tutaj powtarzane są hasła o „kondominium”, sugeruje się zamachy, zdrady ze strony rządu itd. Słowem: działka z napisem „patriotyzm” jest już dawno zajęta, a jej gospodarz z pewnością nie wpuści na nią nowych użytkowników. Na tej patriotycznej działce nie starczyło miejsca dla Solidarnej Polski, nie starczy więc i dla RN. Szansą byliby „obcy”, gdyż PiS faktycznie jest częścią euroestablishmentu, lokującą się jako forpoczta amerykańsko-żydowskich neokonserwatystów – i nie odważy się nigdy podnieść haseł jawnie nacjonalistycznych. Ale w Polsce obcych brak.
Oczywiście, kilku się znajdzie, ale nie przeszkadzają na ulicach, nie tworzą konkurencji w handlu, wolnych zawodach czy nawet pośród robotników niewykwalifikowanych. RN nie ma potencjalnego paliwa politycznego. Mimo tych wszystkich wątpliwości nie stawiam na RN kreski. Zawsze stałem na stanowisku, że największym nieszczęściem polskiej polityki jest zawłaszczenie całej prawicy przez socjalno-piłsudczykowską partię – PiS. Dlatego też popierałem różne inicjatywy wymierzone w panowanie PiS na prawicy. W wyborach prezydenckich poparłem JKM, w eurowyborach popierałem Libertas. Jakkolwiek wyrażam sceptycyzm co do szans RN, to trudno mi nie zauważyć, że jest to jednak próba przełamania supremacji politycznej PiS na prawicy. I na tyle, na ile przywódcy RN są gotowi na konfrontację z PiS, na tyle uzyskają moje wsparcie. Ogólnie rzecz biorąc, źle kolegom narodowcom nie życzę. Oby Wam się udało przełamać monopol PiS na prawicy; obyście stworzyli program gospodarczy bliższy wolnemu rynkowi niż socjalizmowi. A przede wszystkim życzę Wam, aby ominęła Was pokusa utopienia tej inicjatywy za dwa miejsca biorące z list PiS do Sejmu.