Na szczęście dla Polski i innych krajów rządy i władze Unii Europejskiej opóźniły podjęcie konkretnych i ostatecznych decyzji co do wprowadzenia powszechnego nadzoru bankowego, unii bankowej, unii fiskalnej i „koordynacji” polityki gospodarczej. Dały sobie i krajom Europy dodatkowy czas – do lipca 2013 roku. Mimo fiaska ostatniego „szczytu” UE w Brukseli (13 i 14 grudnia 2012) kanclerz Merkel oświadczyła: „Uchwaliliśmy plan (…) dalszego rozwoju unii gospodarczej i walutowej”.
W tym planie chodzi głównie o realizację tzw. unii bankowej. Jej fundamentem ma być utworzenie centralnie zarządzanego (przez Europejski Bank Centralny – EBC) „europejskiego nadzoru bankowego”. Projekt tego nadzoru został przyjęty w przeddzień „szczytu” przez ministrów finansów europaństw.
Na początek nadzorowi ma podlegać ok. 140-150 największych w UE banków – tych o aktywach powyżej 30 mld euro lub poziomu 20 proc. PKB danego kraju. Oznacza to jednak objęcie kontrolą aż ok. 80 proc. aktywów banków z krajów waluty euro. Z każdego kraju temu „europejskiemu” nadzorowi mają podlegać przynajmniej trzy największe banki. Ma on zacząć działać w roku 2014. Jednak już w 2013 ma uzyskać moc decydowania o likwidacji upadających banków (obecnie mogą o tym decydować jedynie władze państw). Natomiast banki, które zostaną ocenione pozytywnie, będą mogły zwrócić się o potrzebne im fundusze i pożyczki do eurofunduszu ratunkowego ESM. Szczegółowe warunki udzielania kulejącym bankom bezpośredniej pomocy przez ESM mają zostać wypracowane w najbliższych miesiącach.
Szefowa rządu Niemiec zapowiedziała, że nadzór bankowy ma zawczasu wykrywać i korygować nieprawidłowości w bankach krajowych, zanim staną się one zagrożeniem dla całej strefy euro.
Kolejnym krokiem w stronę unii bankowej ma być utworzenie wspólnego systemu regulującego postępowanie upadłościowe wobec banków oraz ujednolicenie systemu gwarantowania bankowych depozytów. Te kwestie nadal są przedmiotem sporów. Minister finansów Niemiec, Wolfgang Schäuble, przeforsował jednak główny postulat Berlina – oddzielenie decyzji EBC dotyczących polityki pieniężnej od wspomnianego nadzoru bankowego.
Można przypuszczać, że głównym powodem forsowania tego nadzoru i unii bankowej jest faktyczna obecna lub grożąca wkrótce niewypłacalność kilku europaństw i co najmniej kilkudziesięciu dużych banków – przede wszystkim hiszpańskich, greckich i cypryjskich. Chyba więc nieprzypadkowo niemieccy socjaldemokraci i Zieloni zaproponowali utworzenie europejskiego bankowego funduszu ratunkowego o wartości ok. 200 mld euro, który miałby być finansowany przez same banki. Ten postulat znalazł się w projekcie uchwały Bundestagu. SPD i Zieloni domagają się w niej także powołania europejskiego urzędu likwidacyjnego dla banków, które popadną „w poważne tarapaty”, oraz ujednolicenia krajowych systemów gwarancji bankowych depozytów we wszystkich krajach UE. Żądają też utworzenia europejskiego funduszu oddłużeniowego, do którego można by było „transferować” stare długi państw strefy euro – tych zadłużonych powyżej poziomu 60 proc. PKB (czy również długi Niemiec i Francji?).
Propozycję takiego eurofunduszu przedstawiła już rok temu rządowa rada ekspertów, ale rząd Niemiec odrzucił ją. Kanclerz Merkel twardo oświadczyła, że to niemożliwe, bo taki fundusz prowadziłby do stałego „uwspólnotowienia długów” państw strefy euro – a przecież o tym nie chce słyszeć ok. 80 proc. niemieckich wyborców.
Tego samego grudniowego dnia kandydat SPD do stanowiska kanclerza – Peer Steinbrück, były federalny minister finansów w latach 2005-2009 – oświadczył na konferencji prasowej: „Trzeba ograniczyć różne możliwości szantażowania państwa ze strony banków. Potrzebujemy takiej unii bankowej, w której pieniądze podatników nie będą przekazywane na ratowanie banków”. A szef frakcji Zielonych Jürgen Trittin zarzucił kanclerz Merkel, że nie stara się o zaostrzenie regulacji sektora finansowego i banków na poziomie europejskim, a polityka jej rządu jest zbyt uległa wobec bankierów Wydaje się, że ten jaskółczy niepokój niemieckiej opozycji o europejskie i niemieckie banki ma swoje głębsze uzasadnienie.