Ćwierć wieku temu wydałem „pod ziemią” książkę p. Jerzego Gildera pt. „Bogactwo i ubóstwo”. Dzieło to było bardzo popularne wówczas w Stanach Zjednoczonych, a śp. Ronald Reagan czytał podobno przed snem – jak twierdził – jedną stronę Biblii i jedną stronę „Wealth & Poverty”. W porównaniu z tym, co piszę od 40 lat, p. Gilder nie wnosił w zasadzie niczego nowego – nowy był za to termin, jakiego używał na opisanie ubocznych, a właściwie rykoszetowych działań państwa opiekuńczego. Zasiłki dla samotnych matek powodują wzrost liczby dzieci bez ojców (rzeczywiście lub fikcyjnie…), gwarancje dla pieszych na przejściach powodują beztroskie zachowanie się przechodzących, a więc wzrost liczby wypadków.
Jest to zjawisko mające wyjaśnienie czysto cybernetyczne: jeśli system jest w jakimś trwałym stanie równowagi, to delikatne próby wytrącenia go z tego stanu muszą powodować powrót. Wynika to z definicji „stanu równowagi trwałej”. A skąd wiemy, że równowaga jest trwała? Bo system trwa… P. Gilder używał na to trudnego do przetłumaczenia określenia moral hazard. Dosłownie „ryzyko moralne”. Ani to „ryzyko” – bo powrót do stanu równowagi jest pewny – ani „moralne”, bo przyczyna jest obiektywna. P. Gilderowi chodzi jednak o to, że Władza, decydując się na ingerencję w stan istniejący, ryzykuje obniżenie morale ludności – bo to najczęściej właśnie zmiany w świadomości ludzi są przyczyną, dla której „genialna reforma” zaczyna działać na odwyrtkę.
To samo dotyczy oczywiście systemu ubezpieczeń. Ubezpieczenie od powodzi skłania do zasiewów na terenach zalewowych (i trzeba prawnie zakazywać stawiania tam domów – a gdyby nie ubezpieczenie, mało kto by to zrobił…). Ubezpieczenie od pożaru skutkuje zwiększeniem liczby podpaleń. Ludzie potrafią nawet złamać sobie rękę, by dostać za to odszkodowanie! Bomby podkładane w samolocie wiozącym ukochana ciocię-spadkodawczynię to ukoronowanie działalności ubezpieczeniowej.
Od lat twierdzę, że główną przyczyną wypadków drogowych (nawet przed fotoradarami…) jest ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej. OC + AutoCasco powoduje, że człowiek, całkowicie podświadomie (ale czasem świadomie: „Co tam – ubezpieczenie zapłaci!”) prowadzi samochód znacznie bardziej ryzykownie. Moral hazard staje się tu określeniem zrozumiałym – jeśli uświadomić sobie, ilu ludzi ginie dodatkowo wskutek istnienia tych ubezpieczeń! Przy czym OC jest jeszcze obowiązkowe! Ciekawe, że zbiórka publiczna na pokrycie grzywny nałożonej na sprawcę wykroczenia czy przestępstwa jest zakazana! A czymże innym jest AC+OC? Powinno ono być dokładnie tak samo zakazane.
Na co odzywają się głosy: „A co, jeśli jadę luksusowym autem, wartym pół miliona – i stuknie mnie facet nie posiadający w majątku nawet 10 tys. zł ani nie mający większych dochodów? Kto pokryje mi straty? Dlaczego nie mogę się ubezpieczyć?”. Oczywiście ubezpieczyć się można, ale nie wtedy, gdy narażamy się na „ryzyko moralne”. Zawsze odpowiadałem na to: „To trzeba ubezpieczyć się od nieszczęśliwych wypadków!”. Zakładałem, że NW to ubezpieczenie polegające na tym, że to ja płacę – i jeśli się ubezpieczyłem, a ktoś spowodował mi szkodę, to firma mnie ubezpieczająca natychmiast wypłaca mi odszkodowanie – po czym przystępuje do ściągania go od sprawcy. Tymczasem okazało się, że dziś przez NW (a właściwie NNW – „od następstw nieszczęśliwych wypadków”) rozumie się tylko pokrycie kosztów leczenia ubezpieczonego. Na użytek tego artykułu proszę jednak przez NW rozumieć to, co opisałem wyżej. Proszę zauważyć, że takie ubezpieczenie byłoby bardzo tanie: w znacznej części wypadków bowiem pieniądze udałoby się ściągnąć i firma musiałaby pokrywać tylko koszty swojej działalności, a nie odszkodowania! Oczywiście w wielu wypadkach byłoby to niemożliwe – ale koszty byłyby, powtarzam, znacznie mniejsze. A gdybym nie był ubezpieczony, to sam musiałbym starać się ściągać to odszkodowanie.
Najważniejszą cechą tego systemu jest uniknięcie niekorzystnego sprzężenia zwrotnego, owego „ryzyka moralnego”. Ja nie pokrywam (ani nikt mi w składce nie pokrywa!) kosztu wypadku spowodowanego przeze mnie! Proszę zrozumieć: jeśli płacę z góry na raty przyszłą grzywnę za ewentualne pobicie żony, to mam chęć w końcu ją pobić – by mi się to przynajmniej zwróciło! W każdym razie ludzie o wiele częściej w takim systemie biliby swoje żony! Co więcej – całkowicie znika komunizm: nie stanowimy wszyscy Jednej Wielkiej Rodziny Ubezpieczonych w firmie VXYZ – gdzie moja składka rośnie dlatego, że inni powodują więcej wypadków!
Trzecią korzystną cechą jest zdjęcie ciężaru z ludzi biednych. Jeżdżą oni tanimi autami, więc nie musieliby nic płacić – w błogim przekonaniu, że ten, kto ich stuknie, będzie zapewne znacznie od nich bogatszy i bez problemu zapłaci.
Po czwarte: znika element przymusu. I to jest zapewne powód, dla którego firmy ubezpieczeniowe będą głośno protestować przeciwko tej kontrrewolucji. Na takich ubezpieczeniach też by się zarabiało – ale klient dostarczany pod przymusem to wspaniały prezent od tego faszystowskiego reżymu!
Piątą cechą jest zanik gigantycznych odszkodowań, za które dziś płaci ogół. Sprawca pilnowałby, czy warsztat i poszkodowany nie kantują! Ciekawostką jest to, że składka zależałaby zapewne od wartości mojego samochodu – ale jeszcze bardziej zależałaby od zamożności kraju. Jeśli wszyscy Polacy byliby bardzo bogaci, to składka byłaby bardzo mała – a właściwie nikt wtedy nie chciałby się ubezpieczać, bo po co, skoro każdy praktycznie sprawca bez problemu wypłaci mi odszkodowanie? Więc jednak jakiś element komunizmu by pozostał…