Iskrzy pomiędzy Turcją a Bułgarią. Ankara łączy inwestycje z polityką

REKLAMA

Ambasador Turcji powiązał inwestycje tureckiego kapitału w Bułgarii z nauką języka tureckiego w bułgarskich szkołach. Na uroczystości otwarcia tureckiego zakładu produkcji części zamiennych do samochodów w południowym mieście Kyrdżali ambasador Hasan Ulusoy powiedział, że tureccy inwestorzy chcieliby, by ich pracownicy władali językiem tureckim.

Wywołało to ostrą reakcję Sofii. Premier Borisow powiedział, że zażąda wyjaśnień od ambasadora, jeżeli jego słowa zostały przetłumaczone dokładnie. Jednocześnie wicepremier i szefowa bułgarskiej dyplomacji Ekaterina Zachariewa poinformowała, że w poniedziałek turecki ambasador zostanie wezwany do MSZ.

REKLAMA

„Słowa ambasadora są żenujące, ponieważ bułgarski rząd nigdy nie stwarzał przeszkód dla nauki języków obcych. Języka tureckiego można uczyć się w szkole tak samo jak angielskiego, francuskiego, niemieckiego, chińskiego, japońskiego, rosyjskiego, rumuńskiego oraz hebrajskiego. W związku z tym podkreślamy, że wypowiedź ambasadora sąsiedniego i partnerskiego kraju jak Turcja nie odpowiada oczekiwaniom Bułgarii w sprawie tego, jak mają rozwijać się nasze dobrosąsiedzkie stosunki” – stwierdza się w oświadczeniu MSZ.

Tymczasem chodzi o to, że nie jest to taki sam język, bo w Bułgarii mieszka po prostu turecka mniejszość. Ambasada Turcji wyraziła rozczarowanie ostrą reakcją na słowa ambasadora i podkreśliła, że zostały one wypaczone. Ambasador nie mówił o obowiązkowej nauce tureckiego w bułgarskich szkołach.

To nie pierwszy incydent tego typu. W Bułgarii, w której żyje około 500-tysięczna turecka mniejszość, dzieci tureckiego pochodzenia mogą uczyć się tureckiego na podstawie programów, zaaprobowanych przez resort oświaty.

Źródło: PAP

REKLAMA