
Okazuje się, że wyjście z aresztu to nie koniec problemów Bartłomieja Misiewicza. Ulubieniec Antoniego Macierewicza ma mieć na sumieniu kolejne przestępstwo. Według nieoficjalnych ustaleń „Gazety Wyborczej”, prokuratura bada obecnie wątek „pracy za seks”.
Do incydentu z „pracą za seks” miało dojść w 2016 lu 2017 roku podczas wizyty Misiewicza w Bełchatowie. Wówczas gościł u swojego kolegi, Sławomira Z., działacza PiS oraz prezesa spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna.
Według GW, która powołuje się na „znającą kulisy sprawy”, mężczyźni pod wpływem alkoholu mieli przyjmować kandydatki do pracy. Jedna z nich miała usłyszeć propozycję, że dostanie „pracę w zamian za to, co w kodeksie karnym nazywane jest »innymi czynnościami seksualnymi«”.
Dziewczyna odmówiła. Napisała też skargę do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
GW twierdzi, że w prokuraturze sprawa ta badana jest w śledztwie, w którym Misiewicz jest podejrzany o działania na szkodę PGZ. Obecnie nie postawiono żadnych zarzutów w tej sprawie.
W czwartek Bartłomiej Misiewicz został zwolniony z aresztu śledczego w Tarnowie. Były rzecznik MON przebywał w areszcie od 30 stycznia br. Jest podejrzany o przekroczenie uprawnień i działanie na szkodę spółki PGZ.
W pierwszym twicie opublikowanym po wyjściu z więzienia podziękował za wsparcie i napisał: „Nazywam się Misiewicz, Bartłomiej Misiewicz. A nie Bartłomiej M.”
Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu postawiła Bartłomiejowi Misiewiczowi i Mariuszowi Antoniemu K. zarzuty „powoływania się wspólnie i w porozumieniu na wpływy w instytucji państwowej i podjęcia się pośrednictwa w załatwieniu określonych spraw celem uzyskania korzyści majątkowej w kwocie ponad 90 tys. zł”.
Źródło: wyborcza.pl/nczas.com