Na początku tego roku IIEE Sławomir Nowak i Jacek Cichocki upublicznili swoje plany walki z obywatelami za kółkiem. Jak pisał wtedy portal natemat.pl: „Oficjalnie w imię walki o poprawę bezpieczeństwa na drogach. Nieoficjalnie – w ramach łatania mandatami dziurawego budżetu. Przedstawiony dziś projekt Narodowego Programu Poprawy Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego przewiduje m.in.: odbieranie prawa jazdy za podwójne przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym, 160 kolejnych fotoradarów, nowe radiowozy z wideorejestratorami oraz większą liczbę policjantów na drogach”.
Zajmijmy się najpierw celem oficjalnym. Jeśli celem nadrzędnym jest „ratowanie życia ludzkiego”, to należy poodkręcać koła od wszystkich samochodów – i po problemie. To znaczy: trzeba by jeszcze owijać końskie kopyta czymś miękkim, bo jednak kopnięcie konia też może zabić. Dlaczego pp. Ministrowie jako główną przyczynę wypadków wymieniają „nadmierną szybkość”? Bo to jest prawda. Przy każdym wypadku, gdyby prędkość była 50 razy mniejsza, do katastrofy by nie doszło. Więc skąd bierze się teza, że „nadmierna prędkość jest przyczyną 43% wypadków drogowych”? Skąd akurat 43%? Wyssane z palca oczywiście, ale naukowo brzmi.
Co ciekawe, obydwaj pp. Ministrowie twierdzili, że w walce z wypadkami osiągnęli wielkie sukcesy: liczba wypadków spadła. Równocześnie jednak pochwalili się, że w latach rządów PiS oddano do użytku 289 km autostrad i dróg ekspresowych, a podczas rządów obecnej koalicji – od 2007 do 2012 roku – 1740 km. Nasuwa się pytanie: czy przypadkiem przyczyną tego spadku nie było właśnie oddanie do użytku tych autostrad i dróg szybkiego ruchu?
Dodajmy: po drogach szybkiego ruchu i autostradach jeździ się znacznie szybciej niż po innych drogach. To dowodzi, że przyczyną wypadków jest raczej stan dróg niż nadmierna prędkość.
Oczywiście tu znów można powiedzieć: jeśli puścimy w każdą stronę po pięć pasów, w rynnach betonowych oddzielonych od innych – to liczba wypadków spadnie niemal do zera. Tylko czy nas na to stać? Odpowiedź brzmi: jeśli chcemy coś robić, to musimy zdawać sobie sprawę z ryzyka. Im większe ryzyko – tym większe zyski. Czy władza ma prawo ograniczać ryzyko – a więc i zyski ludzi? To jest trudne pytanie. W zasadzie można je rozwiązać tylko przez konkurencję. Zrobić co najmniej dwa systemy dróg w Polsce: jedne bezpieczne, z bardzo ograniczoną np. prędkością – a drugie nie. Wtedy ryzykanci jeździliby tymi drugimi – a ludzie, którym się nie spieszy (również do zarobków…), jeździliby pierwszymi.
Które byłyby tańsze? Nie wiadomo! Zdecydowałby o tym rynek.
Proszę zauważyć, że samochód dwa razy szybszy – po pierwsze – dwa razy krócej zajmuje miejsce na drodze (ale za to przed sobą musi mieć nieco więcej miejsca!), a po drugie – znacznie, znacznie mniej niszczy nawierzchnię. Należy oczekiwać, że drogi dla kierowców-ryzykantów byłyby tańsze!
Powszechnie zarzuca się funkcjonariuszom obecnego reżymu, że ich celem jest tak naprawdę robienie na ludziach kasy. Istotnie, budżet na 2013 rok przewiduje ściągnięcie od kierowców 1,5 mld zł z tytułu mandatów. By uniknąć takich podejrzeń, należałoby bardzo stanowczo zastrzec w konstytucji, że sumy zebrane w formie mandatów nie idą do budżetu państwa ani samorządów, a tylko na jakąś działalność charytatywną poza granicami kraju – na ofiary powodzi w Chinach czy ofiary zalewu Zimbabwe przez pazernych urzędników… Jednak pewne objawy wskazują, że tym ludziom rzeczywiście zależy na zmniejszeniu liczby ofiar. Jeśli zapowiadali, że „praktyczny egzamin z prawa jazdy zostanie poszerzony o konieczność zdania egzaminu z pierwszej pomocy”, to przecież nie po to, by nabić na tym kasę!
JE Sławomir Nowak twierdził też, że „co piąty zabity w wypadku w Unii Europejskiej to Polak”. Nie jest to wcale pewne… W różnych krajach różnie liczy się zabitych. W jednych „zabity w wypadku drogowym” to ten, który zginął na miejscu – a w innych ten, co umarł w dwa tygodnie po wypadku, choćby umarł na marskość wątroby. Być może jednak EuroStat te metody ujednolicił?
Ogrom wydatków ponoszonych na walkę z ludźmi przekraczającymi prędkość każe zapytać, czy nie lepiej byłoby wydać te pieniądze na budowę lepszych dróg. Przecież „ITD chce też zamontować 20 urządzeń, które zarejestrują niedostosowanie kierowców do sygnalizacji świetlnej. Obecnie Inspekcja dysponuje 315 fotoradarami stacjonarnymi i 29 samochodami z wideorejestratorami. Oprócz tego w 2013 roku policja ma być wzmocniona o dodatkowych funkcjonariuszy pełniących służbę na drogach, m.in. w ramach reorganizacji struktur. Policjanci mają też dostać 87 nowych nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami. Obecnie w służbie ruchu drogowego pracuje 5,8 tysiąca policjantów, którzy mają w dyspozycji 390 samochodów z wideorejestratorami i 1,9 tys. mierników prędkości, w tym 543 laserowe”. Jednak tak się nie stanie, gdyż pieniądze wydawane na fotoradary zwracają się z ogromnym zyskiem – a pieniądze wydawane na budowę nowej, lepszej drogi – nie. Dopóki więc drogi nie będą prywatne – a przynajmniej płatne – mowy nie ma, by jakakolwiek administracja reżymowa podejmowała w tej sprawie racjonalne decyzje! I tym pesymistycznym akcentem trzeba ten temat zakończyć.