Od niepamiętnych czasów Europejczycy wyśmiewali się z Amerykanów, że nie odróżniają krajów europejskich – ani zresztą innych; że nie znają historii ani literatury. Był to przedmiot dumy Europejczyków. Z tym, że myśmy znali na pamięć „Pana Tadeusza”, zachwycali się lordem Byronem i rozkładali na czworo „Czarodziejska górę” – natomiast Amerykanie budowali linie kolejowe, rozwiązywali trudne problemy inżynierskie i architektoniczne, otrzymywali Noble…
Zresztą potem okazywało się, że przeciętny Europejczyk nie potrafi odróżnić Manitoby od Montany i nie wie, gdzie leży stan Oregon – wielkością przekraczający średnie państwo europejskie.
Stara anegdota mówi o słynnym cadyku z Góry Kalwarii, który jechał w przedziale z niemniej słynnym cadykiem z Berdyczowa. Do przedziału wsiadł polski student – i zatkało go: dwóch słynnych cadyków w jednym przedziale. Cały czas nabożnie i skromnie milczał, ale przed wysiąściem powiedział: „Widząc tak znakomitych rabinów, byłem pewien, że będę świadkiem jakiejś ciekawej dysputy, a Panowie milczą…”. Na co cadyk z Berdyczowa powiedział: „Ja jestem słynny cadyk z Berdyczowa – a on jest słynny cadyk z Góry Kalwarii; ja wiem wszystko – i on wie wszystko. To o czym my jeszcze mamy dyskutować?”.
W rzeczywistości jednak ludzi wiedzących wszystko nie ma. Pojemność umysłu człowieka jest ograniczona – i trudno wyobrazić sobie, by zdołał on poznać wszystko. Dlatego rozmaite stworzenia mają pamięć stałą, magazynująca masę informacji, segregowanych wedle ważności; pamięć „szybką”, magazynująca informacje bieżące – a ludzie kulturalni maja jeszcze do dyspozycji „pamięć zewnętrzną”. Jest to pamięć innych ludzi, którzy mogą nam wiadomości przekazać mową, biblioteki, a obecnie zasoby elektroniczne. Epokowym wynalazkiem okazała się Sieć – dzięki której można w ciągu paru sekund dotrzeć z Polski do zasobów komputera w Australii – i do zawartości czasopisma w Argentynie.
W tej chwili nie mamy problemu z posiadaniem informacji. Mamy jej aż za dużo. Zdecydowanie za dużo. Głównym problemem współczesnego człowieka jest, jak odciąć się od niepotrzebnej informacji.
Kłopot polega na tym, że jeśli powierzymy to innym ludziom czy programom komputerowym, to nigdy nie będziemy wiedzieli, czy jakieś ważne informacje nie są przed nami ukrywane – lub też po prostu giną. Nie, nie w natłoku innych informacyj – tylko zwyczajnie giną. Dzisiaj nasza własna pamięć zawiera tylko drobną cząstkę informacyj, jakimi posługujemy się na forum publicznym (jest bardzo użyteczna – pozwala weryfikować fałsze!). Reszta pochodzi z zewnątrz.
I dlatego wcale nie jest absurdalną hipoteza, że Adolf Hitler nic nie wiedział o Holokauście. A niby jak miałby się dowiedzieć? Przecież nie pytał swojego otoczenia: „Sprawdźcie no, czy jakiś nadgorliwiec nie wybija tych gudłajów!”. Natomiast nieliczni ludzie zobowiązani do zachowania tajemnicy nic nie mówili. Zresztą nie mieli dostępu do Führera. Gdyby więc istotnie Henryk Himmler zdecydował się na mordowanie Żydów bez wiedzy i zgody Hitlera, to mógł mieć 99% pewności, że sprawa nie dotrze do uszu Wodza. A gdyby nawet doszła, to może Hitler, zamiast zdegradować za samowolę, pochwaliłby go za inicjatywę?
To jest oczywiście tylko ilustracja problemu obracania informacją w dzisiejszym świecie. Bo dawniej w obiegu było informacyj miliony razy (!) mniej – i właściwie wszystko można było spamiętać. Cadyk z Góry Kalwarii mógł rzeczywiście wiedzieć w praktyce prawie wszystko…
Śp. Gilbert Chesterton w jednym ze swoich kryminałów pytał: „Gdzie mądry człowiek ukryje liść?” i odpowiadał: „W lesie”. „A jeśli lasu nie ma?” – „To zasadzi las”. W tej chwili gąszczu informacyjnego mamy zeta albo i iota bitów – i można tam ukryć WSZYSTKO. Z jednej strony Amerykanie przechwalają się, że codziennie podsłuchują 5 miliardów rozmów telefonicznych i innych – a z drugiej przestępczość kwitnie, jak kwitła. A do tego w tym całym natłoku informacji nikt jakoś nie potrafi np. celnie obalić hipotezy, że to Amerykanie sami zmontowali atak na World Trade Center. O wiele łatwiej obala się hipotezę o zamachu nad Smoleńskiem!
Z jednej strony obserwujemy niemal wszechmoc informacyjną rządów, a z drugiej – ich rosnącą bezradność wobec problemów. Z jednej strony system bankowy jest drobiazgowo kontrolowany, wszystkie wpłaty i wypłaty zapisywane – a z drugiej nieustannie słyszymy o aferach łapówkarskich, o praniu „brudnych” pieniędzy itp. Co dowodzi, że ten system kontroli jest absolutnie nieskuteczny – natomiast, owszem, cholernie utrudnia życie zwykłym obywatelom, zmuszonym ponosić jego koszty. Bo np. koszt przechowywania przez pięć lat rozmów komórkowych obciąża firmy – a więc pośrednio nas wszystkich. A system – pod pretekstem „walki z pedofilią”, walki z przestępczością” itd. – nieustannie się rozbudowuje.
W jednej z rosyjskich nowelek doradcy mafii podpowiadają bossowi, by nabył najnowocześniejszy program komputerowy, który obliczy, na jaki bank najlepiej napaść – i jak. Boss ulega, ale od wtyki przychodzi informacja, że policja kupiła taki sam program – więc będzie wiedziała, gdzie mafia uderzy. Co za problem? Capo postanawia uderzyć nie na bank, który jest najodpowiedniejszy – lecz na inny. Jednak policja, która też już wie, że bandyci maja ten program – i wie, że wiedzą, iż ma go policja – bierze ten wariant pod uwagę. Przez kilka tygodni obydwie organizacje usiłują się nawzajem przechytrzyć – i wtedy przychodzi wiadomość, że bank – ten właśnie „optymalny” bank – został obrabowany. Przez starego Joe ze starym, zardzewiałym coltem.
Moim zdaniem informacyjny system naszej cywilizacji jest właśnie w takim stanie: sparaliżowany nadmiarem informacji – i kategorycznym imperatywem, by z tej informacji korzystać, „skoro już jest”. W wyniku tego wszystko trwa potwornie długo. Bo trzeba WSZYSTKO sprawdzić! Dinozaury wyginęły. Te ustroje też muszą zginąć. Im wcześniej – tym lepiej. I już wiecie Państwo, czego sobie i wszystkim życzę!