Jak w moim domu zamieszkał Mariusz Trynkiewicz

REKLAMA

W moim domu zamieszkała ostatnio nowa osoba. Nazywa się Mariusz Trynkiewicz. To oczywiście żart i przenośnia. Empirycznie żaden morderca-pederasta-pedofil w jednym nie wprowadził się do mojego domu, ale w rozumieniu przenośnym – jak najbardziej. Jest dosłownie wszędzie, w każdym medium: w telewizji, w radiu, w internecie, w gazetach. Co nie otworzyć, czego nie włączyć – tam jest od razu Trynkiewicz. Głupawka do kwadratu. Nie tak dawno w podobny sposób wprowadziła się do mojego domu „Matka małej Madzi”. Również niepodobna było włączyć telewizora, radia lub komputera, aby nie natknąć się na Matkę Madzi. W trakcie był jeszcze ksiądz prof. Franciszek Longchamps de Bérier z bruzdą na czole po in vitro, a w międzyczasie – i to już od kilku lat – mamy sensację z „zamachem” w Smoleńsku, cudownie odnajdywany trotyl na skrzydłach samolotu, wielkie magnesy, rozsiewane mgłę i hel etc.

Gdybym nie wiedział, że to wszystko dzieje się naprawdę, to bym pomyślał sobie, że to jakiś żart. Niestety, to jednak dzieje się w rzeczywistości. Właściciele mediów uważają nas – widzów i czytelników – za kompletnych idiotów, których można ogłupić medialną wrzawą wokół jakiegoś mało istotnego problemu, który wrzaskiem i bełkotem można podnieść do rangi najważniejszej sprawy w Polsce. Wtórują im politycy, którzy uważają nas za równie głupich. Szczytem tej głupoty są formułowane wobec Donalda Tuska zarzuty, że sąd wypuścił z więzienia Trynkiewicza, tak jak gdyby premier RP miał jakikolwiek wpływ na orzeczenia niezawisłych sądów.

REKLAMA

To, że stabloidowane media uważają nas za idiotów, czy to, że identyczny pogląd o nas mają nasi politycy, nie jest w tym wszystkim rzeczą najgorszą. Największym nieszczęściem jest to, że dziennikarze i politycy mają całkowitą rację, rację w stu procentach. Lud – nie wiedzieć czemu zwany w demokracjach „suwerennym” – rzeczywiście mądrością i inteligencją specjalnie nie grzeszy. Pozwala to prowadzić bezkarnie podobne kampanie nienawiści do kogoś, kogo media akurat wybrały sobie na cel, widząc w nim „wroga ludzkości”, a kto będzie tym celem dopóki, dopóty temat nie znudzi się przeżuwającym chipsy telewidzom lub nie znajdzie się nowy cel, na którym można skupić uwagę przeżuwaczy.

Politycy także dawno dostrzegli intelektualną pustotę większości wyborców, więc serwują nam podobne kampanie mobilizujące tłumek wokół własnych osób. W czasach rządów PiS co rusz wyprowadzano kogoś o szóstej rano w kajdankach w blaskach fleszy i ruszała kampania przeciwko aresztowanemu. Trwała mobilizacja „patriotycznej” opinii publicznej przeciwko szatańskiej „korupcji”, aż do czasu gdy CBA wyprowadziło kogoś następnego, na którym natychmiast koncentrowano uwagę. Donald Tusk czyni to samo, walcząc zaciekle, głośno (i bezskutecznie) a to z dopalaczami, a to chemicznie „kastrując” pedofilów. Żadna z tych kampanii nie przyniosła żadnego efektu i skończyła się w chwili, gdy znaleziono lepszy obiekt dla mobilizacji elektoratu. Nie chodzi przecież o złapanie króliczka, a jedynie o to, aby go permanentnie ganiać po całej Polsce, skupić na sobie uwagę, narzucać tematy czemuś, co szumnie się nazywa mianem „debaty publicznej”.

A sprawy jak nie były, tak nie są załatwiane. Załatwienie spraw ważnych nikogo przecież nie interesuje. Demokracja jest teatrem władzy, a nie rzeczywistym rządzeniem. Liczy się poklask ze strony masy, a nie rozwiązywanie problemów. Gawiedź – szumnie zwana „suwerennym narodem” – i tak przecież nic z tego nie rozumie i trudno mieć do niej jakiekolwiek pretensje z tego powodu. Lud jest ludem i wpisanie do konstytucji zapisu o jego pierwotnej „suwerenności” nie zwiększyło przeciętnego poziomu IQ nawet o jeden punkt procentowy.

Przyznać jednak trzeba, że sprawa Mariusza Trynkiewicza przekroczyła nie tylko wszelkie znane do tej pory granice odmóżdżenia, ale także granice prawa. Jestem zwolennikiem kary śmierci i uważam, że każde normalne państwo ją orzeka i wykonuje. Więcej, jestem zwolennikiem jej w miarę częstego stosowania, tak jak to czyni się w normalnych i zdrowych moralnie państwach. Decyzję Sejmu RP z 1989 roku o zamianie wyroków śmierci na 25 lat więzienia uważam za nonsens spowodowany głupawką dokonującej się wtenczas „demokratyzacji”, gdy to – pod hasłami fałszywego humanizmu i humanitaryzmu – demontując porządek PRL, zdemontowano porządek jako taki (proces ten trwa zresztą po dziś dzień, a wręcz pogłębia się). Jednak błąd ten popełniono ćwierć wieku temu, w wyniku czego Trynkiewicza i kilkadziesiąt innych osób oszczędzono. I oto ludzie ci zaczynają właśnie wychodzić. I nic nie można na to poradzić.

Skazano ich na 25 lat i oto 25 lat minęło. Odsiedzieli swoje i wychodzą. Nie bardzo rozumiem, jak można w ogóle żądać, aby skazanych, którzy odbyli już wyrok, przetrzymywać w psychuszkach, czyli w więzieniach udających lecznice?

Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag” opisywał podobne sceny, gdy po 10 latach łagru, na dzień przed wyjściem, więźniowie byli wzywani do komendanta łagru, który łaskawie informował ich, że właśnie podjęto decyzję, iż posiedzą 10 lat dłużej. Wobec Trynkiewicza próbowano zastosować dokładnie tę samą logikę, co jest oczywistym bezprawiem. I wszystko to dzieje się w kraju, którego oficjalna (demokratyczna i prawoczłowiecza) historiografia potępia instytucję francuską zwaną mianem lettre de cachet, czyli bezterminowego uwięzienia bez sądu wyłącznie na podstawie królewskiego rozkazu.

Lettre de cachet to – w porównaniu – instytucja uczciwsza, gdyż oficjalnie było wiadomo, że osoba przetrzymywana w więzieniu (np. markiz de Sade w Bastylii) nie została osądzona i siedzi w zamknięciu na podstawie personalnej decyzji monarszej. Nie ma nic gorszego niż parodie sprawiedliwości, sfingowane procesy, powtórne procesy za zbrodnię, którą już raz osądzono itd. Wydanie na Trynkiewicza takiego lettre de cachet byłoby uczciwsze niż to, czego domagają się media i co zaproponowali politycy: osądzenia go drugi raz za ten sam czyn. Rwetes prawdy nie zmieni.

REKLAMA