W polskiej szkole uczniowie dowiedzą się, co to jest dług i jak wypełniać PIT. Nie dowiedzą się natomiast, kim byli bracia Jabłkowscy. Bo dzieci mają wyrosnąć na podatników – pisze Marek Magierowski, publicysta „Rzeczpospolitej”
Sześciolatek już w pierwszej klasie nauczy się, skąd się biorą pieniądze. Ma także rozpoznawać banknoty i dostosowywać swoje oczekiwania do “realiów ekonomicznych rodziny”. Szczególnie ten ostatni postulat wydaje mi się trudny do zrealizowania (Syn: “Mamo, muszę mieć tego iPoda, wszyscy w mojej klasie już mają iPody!”. Matka: “Niestety, syneczku, musisz się dostosować do realiów ekonomicznych naszej rodziny”). (…)
W trwającej od lat debacie na temat reformy szkolnictwa najbardziej radykalni modernizatorzy często używają argumentu “praktyczności”. Czego powinna uczyć dzieci nowoczesna szkoła? Otóż powinna uczyć czynności praktycznych, przydatnych w dorosłym życiu. A jako najbardziej dobitny przykład takiej niezbędnej umiejętności często przytaczane jest wypełnianie PIT. Coś w rodzaju “rozpoznania bojem” przed wejściem w świat dojrzałych, ekonomicznych wyborów. (…)
[nice_alert]Politykom bardziej opłaca się utrzymywanie wyborców w przekonaniu, że płacenie podatków jest nie tylko obowiązkiem, ale i wyrazem współczesnego patriotyzmu, niż tłumaczenie chłopcom i dziewczętom, że nie ma nic za darmo, a za wizytę u lekarza tak czy inaczej płacimy z własnej kieszeni. Dla partyjnych spin doctorów dużo wygodniejszy jest obecny stan umysłów Polaków, którzy w zdecydowanej większości chcą, by “państwo im dawało” (bo wyborcom zawsze można obiecać, że “się im da”), niż sytuacja, w której młodzież dowiedziałaby się, jak biurokraci marnotrawią dorobek i talent własnych obywateli.[/nice_alert]
Łatwiej jest wmawiać rodakom, że państwo musi dbać o słabszych i wykluczonych, niż pokazywać przykłady krajów, gdzie intensywne dbanie o biedotę poszerzało tylko obszary nędzy. Lepiej także, by licealiści na lekcjach historii nie rozprawiali zbyt długo o najważniejszych powodach rewolucji w Ameryce i Francji (podatki, podatki…), tylko wkuwali oklepane formułki o oświeceniu, o republikanizmie, o tendencjach niepodległościowych.
Dla państwa człowiek, który zna się na ekonomii, stanowi zagrożenie. Bo nie można nim manipulować, wciskać bzdur o sprawiedliwości społecznej, nie można mu tłumaczyć osobistych porażek dzikim kapitalizmem i pazernością złych biznesmenów. Dlatego młodzi uczą się w szkole o całkach, o wodorotlenkach tetrametyloamoniowych i muszą zapamiętać, jak brzmi nazwa piątego okresu paleozoiku. Nie muszą natomiast wiedzieć, jak działa spółka cywilna i czym są obligacje. Bo po co?
Marzeniem każdego polityka jest elektorat składający się wyłącznie z ekonomicznych ignorantów, którzy każdego roku, bezrefleksyjnie, ale za to punktualnie, wypełnią swoje formularze PIT.
Jest jeszcze druga strona tego medalu, choć równie ponura jak pierwsza: dzieciom nie pokazuje się w szkole żadnych wzorców osobowych związanych z przedsiębiorczością. Trudno zatem, by zainteresowały się ekonomią i biznesem jako dziedzinami, w których można osiągnąć nie tylko bogactwo, lecz także życiowe spełnienie, zyskać respekt w społeczeństwie, a nawet wejść do panteonu narodowych bohaterów. Jest wręcz odwrotnie: wśród Polaków pokutuje przekonanie, że biznesmen jest z gruntu nieuczciwy, a człowiek zarabiający trzy średnie krajowe to albo złodziej, albo krewny jakiegoś polityka.
(Źródło : Rzeczpospolita)