
Ceny prądu w Polsce w perspektywie kolejnych lat będą szły w górę. Muszą uwzględnić koszty tzw. rynku mocy i rozwoju odnawialnych źródeł energii – oceniają analitycy.
Ceny energii elektrycznej w Polsce dla gospodarstw domowych są niższe niż np. w Niemczech. Dzieli nas przepaść – oceniają eksperci.
Dlaczego szykuje się wzrost cen? Podrożał węgiel i uprawnienia do emisji CO2. Ceny hurtowe energii w kontraktach długoterminowych skoczyły ze 170-190 do 230-240 zł za megawatogodzinę, a na przyszły rok ukształtują się – według prognoz – na poziomie 260-270 zł.
Odbiorcy indywidualni nie odczuli tego wzrostu, gdyż pod koniec 2018 r. przegłosowano w Sejmie ustawową ochronę przed podwyżkami. Rząd w ramach rekompensat dopłacał firmom energetycznym, które nie podnosiły cen.
Eksperci podkreślają jednak, że w budżecie nie ma już pieniędzy na kolejny rok rekompensat. Od podwyżek więc nie uciekniemy.
– Można to zrobić łagodnie, np. co kwartał. Poza tym można uruchomić program osłonowy dla najbardziej potrzebujących. Fundusz socjalny już dzisiaj jest w ustawie, ale jest on śladowy, przeznaczony tylko dla tych, którzy mają dodatki mieszkaniowe, czyli nie radzą sobie z opłacaniem kosztów utrzymania. Procedura ubiegania się o te dopłaty jest jednak skomplikowana i system jest nieskuteczny – mówi Maciej Bando, były szef Urzędu Regulacji Energetyki.
Specjaliści podkreślają, że Polska produkuje prąd głównie z węgla, a ten będzie drożał, podobnie jak uprawnienia do emisji CO2. Dziś kosztują one około 24 euro za tonę, ale mówi się cena może skoczyć nawet do 40 euro. To zagłada dla takich krajów jak Polska czy Rumunia – oceniają eksperci.
– Dalsze utrzymywanie cenowej fikcji jest nierozsądne. Ten kocioł w końcu wybuchnie i to ze zwielokrotnioną siłą. Grozi nam skok cen od 16 do 30 proc., w zależności od firmy energetycznej – prognozuje Maciej Bando, były szef URE.
Źródło: interia.pl / money.pl