
U jednej z urzędniczek ZUS-u w Tarnowskich Górach wykryto koronawirusa. Jak się okazuje, pracodawca mimo tego kazał pracownikom przyjść do pracy. Początkowo zaś zupełnie ignorował możliwe zarażenie.
W piątek wiceprezydent Krzysztof Turzański opowiedział w nagraniu zamieszczonym na Facebooku o pierwszym wykrytym przypadku zarażenia koronawirusem w Piekarach Śląskich. Zarażona została kobieta, która pracowała w ZUS.
– Z błędów, które zostały popełnione, a zostały popełnione, należy wyciągnąć wnioski – mówił wiceprezydent Turzański.
– Zaczęło się od tego, że pani źle się poczuła, ale nie miała objawów koronawirusa. Tutaj pojawił się błąd pierwszy, ponieważ nie poszła do lekarza i na L4 – ocenił Turzański.
Po tym nagraniu, za jego pośrednictwem do redakcji „Dziennika Zachodniego” zgłosiło się kilkoro pracowników ZUS w Tarnowskich Górach. Okazało się, że kobieta zachowała się jak trzeba, natomiast to państwowy zakład olał sprawę.
– Sama zgłaszała podwyższoną temperaturę przełożonym, ale oni nic sobie z tego nie robili – informuje pani Anna.
– Kiedy było już wiadomo, że mamy z zakładzie pierwszy przypadek koronawirusa i tak kazali nam przyjść na drugą zmianę do pracy – dodaje.
Urzędnicy przekonują, że sanepid objął kwarantanną kilka osób, które pracowały w tym samym pomieszczeniu. Jednak pan Marcin zwraca uwagę, że „miała kontakt z większością załogi”.
– Przynajmniej tej, która nie poszła wcześniej na L4 lub opiekę nad dziećmi. Mogła zarazić każdego – alarmuje.
– Powiedziano nam [w sanepidzie], że w weekend cały budynek zostanie zdezynfekowany, ale co z tego, kiedy my już tam pracowaliśmy z osobą zakażoną, a teraz wirusa może mieć już więcej osób? – pyta.
W związku z pandemią ZUS nie przyjmuje petentów. Wszelkie pisma i dokumenty zostawia się w urnie przed wejściem do budynku. Urzędnicy pracują w systemie dwuzmianowym, aby w zakładzie przebywała mniejsza liczba osób.
Źródło: naszemiasto.pl