
Koronawirus wywołał w Szwajcarii zaniepokojenie losem „pracowników sektora usług seksualnych”. Ich lodem zainteresowały się stowarzyszenia humanitarne. „Pod naciskiem klientów” i „presją finansową”, musieli kontynuować swoją pracę w czasach zarazy.
Zdaniem tych stowarzyszeń, prostytutki zostały zmuszone do „wychodzenia na ulicę”. Łączyło się to często nie tylko z narażaniem zdrowia, ale i zatrzymywaniem przez policję. „Pracownice” otrzymały bardzo wysokie grzywny. W przypadku recydywy były nawet osadzane w aresztach.
Pénélope Giacardy, ze stowarzyszenia pomagającego „pracownikom seksualnym” Aspasie mówi, że to niesprawiedliwe, bo te osoby działały w stanie wyższej potrzeby. Prostytutki otrzymywały pomoc, ale większość z nich nie jest Szwajcarkami, a nawet nie ma prawa pobytu, więc pomoc do nich nie docierała.
W sumie jednak prostytutki na koronawirusie skorzystają. Władze szwajcarskie chciały ponownie dopuścić prostytucję dopiero pod koniec lata. Pod wpływem protestów, „usługi seksualne” w tym kraju zostaną wznowione już 6 czerwca.
Stowarzyszenia martwią się, że pracownice tego „sektora” są mocno zadłużone. Często nie płaciły czynszu i drogiego ubezpieczenia zdrowotnego, a pomocy rządowej… brak. Tej grupie poświęca się jednak więcej uwagi, niż wielu innym dotkniętym kryzysem Covid-19. Pojawiła się nawet debata na temat regulacji zasad prostytucji w Szwajcarii. W Lozannie radni zaproponowali nawet otwarcie tradycyjnego… burdelu.
Źródło: France Info