
Pracownik Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia nie chciał wpuścić do budynku posła na Sejm RP Grzegorza Brauna. Powodem miał być brak maseczki. Jednak chwilę później ten sam mężczyzna zaprosił jednego z mecenasów, który także nie miał zasłoniętych ust i nosa.
Grzegorz Braun został wezwany w charakterze świadka do trzech spraw. Nie mógł jednak wejść bez maseczki. – Zostałem zatrzymany na bramce wejściowej przez niezidentyfikowanych, zamaskowanych osobników, których prawdę mówiąc nie mógłbym z czystym sumieniem potem nawet rozpoznać na jakimś okazaniu – mówił poseł Konfederacji. Pracownik sądu powoływał się na wewnętrzne zarządzenia.
– Zażądali ode mnie przywdziania maski, czego z różnych względów nie czynię. (…) Kiedy to się stało, traktując bardzo poważnie to sformułowanie „obecność obowiązkowa”, najpierw zawiadomiłem sekretariat tego wydziału o tym, że stawiłem się, ale dotrzeć przed oblicze Wysokiego Sądu nie mogę z takich właśnie przyczyn – relacjonował Braun.
Jak dodał, później wezwał policję. Funkcjonariusze z Wilczej przybyli niemal natychmiast. Do akcji wkroczyli także policjanci pełniący służbę na miejscu. – Zaczęło się wzajemne spisywanie się – podkreślał polityk.
– Zwracam uwagę, że żaden akt prawny nie przewiduje ingerencji jakiegokolwiek prezesa czegokolwiek w detale garderoby męskiej. Tego po prostu prawo nie przewiduje – mówił Grzegorz Braun.
Jak podkreślił polityk Konfederacji, mimo że sytuacja zakrawa o groteskę, jest to „poważna kwestia”. – Jako nie-prawnik, ale z uwagi na moje dorywcze zajęcie poselskie uczestniczący w procesie stanowienia prawa nie mogę go lekceważyć. Być może inni nie mają tej świadomości, ale ja od kiedy – tj. od zawsze – mając tę świadomość, że mamy do czynienia z bezprawiem, nie mogę go aprobować i nie mogę wykonywać bezprawnych zarządzeń z obawy, by moje zaangażowanie w taką aktywność, taki proceder nie pociągnęło innych do wykonywania bezprawia, do dopuszczania się bezprawia – skwitował poseł.
Źródło: Facebook