
Amerykańskie media doniosły o wielkim przełomie w śledztwie prowadzonym przez specjalnego prokuratora. Dotyczy ono ewentualnej współpracy Trumpa z Rosjanami w czasie kampanii wyborczej. Były doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa przyznał się iż okłamał FBI i miał powiedzieć, iż będzie zeznawał przeciwko Trumpowi i jego rodzinie. Doniesienia mediów okazały się kłamstwem.
Prokurator specjalny Robert Mueller od stycznia prowadzi śledztwo dotyczące domniemanego wpływu Rosjan na kampanię prezydencką i wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych. Jednym z wielu wątków jest kwestia współpracy samego Trumpa i jego najbliższego otoczenia z Rosjanami.
W styczniu tego roku, zaledwie po kilkunastu dniach od objęcia stanowiska doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa, zwolniony został generał Michael Flynn.
Miał on okłamać wiceprezydenta Mike’a Pence na temat swych kontaktów z Rosjanami. Teraz Flynn oficjalnie przyznał się, iż wprowadził w błąd, albo też okłamał FBI, na temat swych kontaktów z rosyjskim ambasadorem Kisljiakowem.
Jako pierwsza sensacyjną wiadomość podała stacja ABC, a potem powieliły ją kolejne media. Według ABC Flynn przyznał się, iż okłamał FBI i zgodził się zeznawać przeciwko Trumpowi i jego rodzinie. Kontakty z Rosjanami miały się odbywać w czasie kampanii wyborczej na polecenie Trumpa.
Na tę wiadomość ostrymi spadkami zareagowała amerykańska giełda i radośnie rozhisteryzowane media, które uznały, że wreszcie da się udowodnić Trumpowi spiskowanie z Rosjanami.
Jak się szybko okazało, większość doniesień była kompletną bzdurą. Flynn owszem wprowadził FBI w błąd i jeśli nie zrobił tego rozmyślnie, to jest to tylko wykroczenie. Owszem spotykał się z Rosjanami, ale nie w czasie kampanii prezydenckiej, tylko już po wyborach – w okresie przejściowym.
Stacja ABC wysłała na przymusowy urlop Briana Rossa – swego dziennikarza, który jako pierwszy podał nieprawdziwą informację.
W tym czasie jeszcze przed objęciem urzędu, prezydent elekt i jego współpracownicy rutynowo zaczynają kontaktować się z przedstawicielami innych państw. Tak też było w tym przypadku.
Trump oddelegował Flynna do rozmów z ambasadorem Kisljiakowem na temat ISIS i Korei Północnej. Odbyło się to też za wiedzą urzędującej jeszcze administracji Obamy.
Spotkania generała z Rosjanami nie mogły więc dotyczyć współpracy z nimi przy kampanii prezydenckiej, bo odbyły się już po wyborach.
Śledztwo prowadzone przez FBI na temat „konszachtów” wyborczych Trumpa z Rosjanami trwa już ponad rok. Prowadziło je FBI. Od stycznia nadzoruje je prokurator Mueller wyjątkowo nieprzychylny obecnemu prezydentowi.
Jak się teraz okazuje w dochodzenie zaangażowani są wyjątkowo stronniczy agenci FBI. W piątek jeden z nich został wyrzucony, gdy okazało się, że należy on do nieformalnej grupy „Never Trump” („precz z Trumpem” – tłum. red), która chce odsunąć prezydenta od władzy.
Agent Peter Strzok miał konspirować m.in ze swoją partnerką, która pracuje dla Andrew McCabe – zastępcy dyrektora FBI. Jego żona z kolei pracowała dla Clinton i otrzymała od demokratycznego gubernatora Wirginii 700 tysięcy dolarów na swoją kampanię w tym stanie.
Konflikt interesów jest bardzo widoczny. Konserwatyści zarzucają Trumpowi, iż jest bierny i powinien zwolnić Muellera i całą jego ekipę pochodzącą jeszcze z czasów administracji Obamy.
Prezydent jednak nie robi tego, choć ma takie prawo. Obawia się zarzutów o bezpośrednie wpływanie na wynik śledztwa.
Na korzyść Trumpa przemawia jednak to, iż jedno po drugim padają podejrzenia, albo też okazują się zwyczajnie śmieszne. Kompromituje się też Mueller i jego ekipa.
O tym jak bardzo stronnicze i niechętne Trumpowi są media i jak beż żadnego wstydu się do tego przyznają świadczy m.in ten fragment programu stacji ABC – The View. Joy Behar, jedna ze stałych prowadzących program wybucha wielką radością na wieść, iż Flynn miałby zeznawać przeciwko Trumpowi i potwierdzić, że ten jako kandydat nakazał mu kontakty z Rosjanami, co później okazało się wielką bzdurą.
Zobacz też: Kompletna klapa polityki Merkel. Niemcy chcą płacić imigrantom, żeby wyjechali