Szwajcarski koncern zapowiada „nową falę” produktów opartych o składniki wegańskie. Jak wszystko w takim menu, polega to na „oszustwie” już na poziomie nazwy. Podszywają się przecież pod nazwy produktów tradycyjnych i tworzą swoje wegańskie „steki”, „kiełbasy”, „kurczaki”, „sery”…
Nestlé wprowadziła na rynek „wegańskiego tuńczyka” jeszcze w sierpniu 2020 roku. Tuńczyk jak sama nazwa wskazuje jest rybą i wege być nie może.
To oszustwo nazewnictwa, ale żadne komisje jakoś takim wprowadzaniem w błąd konsumentów się nie zajmują. Niech wymyślą swoje nazwy i najwyżej poinformują, że to „coś” może przypominać w smaku tuńczyka.
Tymczasem firma nieźle na takim oszustwie zarabia. Chce uszczknąć jak najwięcej z „obiecującego rynku warzywnego mięsa i ryb” (wegańska nowomowa), który do 2030 roku ma dać dochody 162 miliardy dolarów.
Według niedawnego raportu Bloomberga, w tym sektorze na razie dochody to 30 miliardów dolarów (dane za 2020 r.). Zdaje się, ze zasypią nas wyrobami „mięsopodobnymi”.
Stojąc przed półkami w sklepie trzeba będzie coraz bardziej uważać. Néstlé zaproponuje np. obecnie „warzywne krewetki”. Są zrobione z wodorostów, grochu i pochodzących z Chin nasion konjacu (Dziwidło Riviera).
Szwajcarska grupa zapowiada także pojawienie się „jajek”, które kury nie widziały. Są robione z białka sojowego i kwasów tłuszczowych omega-3. Można je dodawać zamiast oryginałów do robienia ciast, czy naleśników.
To tylko „część” nowych premier koncernu. Do tworzenia z warzyw nowych dań bezmięsnych nic nie mamy. Tylko dlaczego kradną nazwy, zamiast tworzyć po prostu nowe, na w końcu zupełnie nowe produkty?
Źródło: Le Figaro