Tomasz Lis wspiera cenzurę. Upadek dziennikarstwa w pigułce

Tomasz Lis, redaktor naczelny Newsweeka. Foto: print screen z YouTube/Tomasz Lis.
Tomasz Lis, do niedawna redaktor naczelny Newsweeka. Foto: print screen z YouTube/Tomasz Lis.
REKLAMA
Dawno, dawno temu, na meczu pucharowym Wisły Kraków, pewien kibic uświadomiony już w temacie homofobii, po krzywdzącej zespół „Białej Gwiazdy” decyzji sędziego, zamiast krzyknąć tradycyjnie – „ty p*dale!”, wrzasnął na całą trybunę „ty… eurogeju!”. Śmiechu było sporo, a nawet oklaski.

Dzisiaj, pewnie już nawet taka bardziej „poprawna” forma kibicowania, pewnie by nie przeszła.

Sky Sport podał właśnie informację, że „dwóch chłopców zostało aresztowanych przez policję pod zarzutem wygłaszania homofobicznych komentarzy podczas sobotniego meczu Premier League Manchesteru City z Burnley”.

REKLAMA

Można by to skomentować łacińskim „o tempora, o mores”, ale okazuje się, że znany dziennikarz wyciągnął z tego naukę i dla Polski. Tomasz Lis skomentował informację Sky Sport tezą:

„W cywilizowanych krajach wolność słowa ma granice”.

No i mamy od razu dwa w jednym: podanie nowej normy „cywilizacyjnej” i głos za cenzurą, już nawet nie mediów, ale stadionowych okrzyków. Te ostatnie są tymczasem esencją piłki i widowiska.

Zresztą ów kibic od „eurogeja” miał lepsze wyczucie rzeczywistości, niż niejeden pismak. „Bezjajeczna” piłka nożna powoli staje się właśnie „eurogejowska”, a stadiony, które były chyba ostatnią oazą wolności słowa, tracą swoją magię.

Przy okazji to ilustracja upadku Lisa. Dziennikarz cieszący się z policyjnego aresztowania za wypowiadanie opinii, nawet tych najbardziej nielewomyślnych, zapomniał czym jest jego misja.

REKLAMA