Kukiz o umowie z PiS-em: „Trzymamy się nawzajem w szachu”

Paweł Kukiz i Jarosław Kaczyński. Foto: PAP
Paweł Kukiz i Jarosław Kaczyński. Foto: PAP
REKLAMA
Był taki moment, że wyłem wewnętrznie, że moja obecność w Sejmie nie ma sensu, bo nic nie mogę zrobić. To zmieniło się w momencie podpisania umowy z PiS-em i sytuacji, w której PiS bez wsparcia naszej trójki straciłby władzę. Gdy partia władzy potrzebowała koalicjanta, zyskałem sprawczość. Trzymamy się nawzajem w szachu – mówi Paweł Kukiz.

– Jestem na służbie. Cierpi na tym moje życie rodzinne, bo nawet w czasach rock and rolla wyjeżdżałem trzy-cztery razy w miesiącu, teraz trzy-cztery razy w miesiącu jestem w domu – mówił w rozmowie z PAP.PL Paweł Kukiz.

– Zrezygnowałem z 50 milionów subwencji, do działalności politycznej dopłaciłem w tym roku z własnej kieszeni 100 tysięcy, a tymczasem słyszę, że jestem złodziejem, który się sprzedał za synekury. Nikt nie potrafi wskazać za jakie, ale taki „przekaz” poszedł w mediach, a ludzie – jak pelikany – ten przekaz łyknęli. Jak w tym dowcipie – facet na drugi dzień po imprezie firmowej przychodzi do pracy, a tam każdy patrzy na niego spode łba. Zdziwiony, pyta się kumpla: „Co się stało”? Kumpel odpowiada: „Wiesz, wczoraj na imprezie zginął portfel szefa”. Facet na to, przerażony oskarżeniem: „Stary, chyba nie myślicie, że to ja ukradłem?”. „Nie, no wiemy, że to nie ty, bo portfel się znalazł, ale wiesz – niesmak pozostał… Ale takie koszty polityka niesie za sobą, kiedy człowiek się angażuje, wielu parlamentarzystów woli być tylko maszynką do głosowania… – dodał.

REKLAMA

PAP.PL: Z jakim bilansem zamyka pan ten rok?

P.K.: Nigdy nie robię rocznych podsumowań. Z noworocznych postanowień, że np. nie będę palił, też nigdy mi nic nie wychodziło. Ale od 2015 roku dla mnie taką datą krańcową jest koniec kadencji Sejmu i co uda mi się do tego czasu zrobić. Nie podjąłem jeszcze decyzji, czy będę startował w kolejnych wyborach.

PAP.PL: Prezes Jarosław Kaczyński namawia?

P.K.: Usilnie.

PAP.PL: Jakich argumentów używa?

P.K.: Systemu d’Hondta. Startowanie ze wspólnych list z dużą partią, jeśli udałoby mi się przynieść 5-procentowe poparcie, pozwoliłoby mi wprowadzić co najmniej kilkunastu posłów, w pojedynkę ten sam wynik oznaczałby posłów pięciu-sześciu.

PAP.PL: I co pan na to?

P.K.: Powiedziałem, że wystartuję jedynie wówczas, jeśli PiS będzie dotrzymywał umów, które ze mną zawarł w czerwcu 2021 roku i wprowadzał ustawy, które są według mnie kluczowe dla uporządkowania i demokratyzacji ustroju Polski. Oczywiście części nie zdąży, a część jest nie do zrealizowania przy tym betonie partyjnym, jaki jest obecnie w każdej partii i – niestety – przerażającej „ciemnocie” ogromnej części obywateli w zakresie właśnie obywatelskości, bezlitośnie tłumionej przez ustrój polityczny Polski. Ale dla mnie to, ile się udało osiągnąć w ciągu pół roku, od czasu podpisania porozumienia programowego z PiS, to i tak jest bardzo wiele.

PAP.PL: Było więc warto?

P.K.: Oczywiście. Nie mówię, że dzięki tym ustawom nagle wszystko się zmieni i wszędzie będzie perfumeria, bo to czasochłonny proces, ale zrobiliśmy krok w stronę, by np. nie można było kupować posłów. Albo, by za łapownictwo sądy musiały odcinać łapownika od dostępu do publicznych pieniędzy poprzez zabronienie pracy w spółkach komunalnych i państwowych, zakaz brania udziału w przetargach publicznych i startu w wyborach na każdym szczeblu. Udało mi się też wywalczyć dla 30 tysięcy rodzin opiekunów osób niepełnosprawnych wyrównanie świadczeń, o co walczyli 9 lat.

W nowym roku będę natomiast forsował sfinalizowanie ustawy o bezprogowych referendach lokalnych, dzięki którym będzie można po trzech latach odwołać wójta, burmistrza, prezydenta miasta. Dzięki niej obywatele będą mieli możliwość partycypacji na co dzień w życiu samorządu, a urzędnicy stracą poczucie „bezpieczeństwa” sprawowania urzędu przez pięć lat bez obywatelskiej kontroli.

Najgorsza była bezsilność, był taki moment, że wyłem wewnętrznie, że moja obecność w Sejmie nie ma sensu, bo nic nie mogę zrobić. Bo taki mamy ustrój, że jeśli jedna partia ma 231 posłów, to nie musi się liczyć z nikim z opozycji. To zmieniło się w momencie podpisania umowy z PiS-em i sytuacji, w której PiS bez wsparcia naszej trójki straciłby władzę. W momencie, gdy partia władzy potrzebowała koalicjanta, zyskałem sprawczość. Trzymamy się nawzajem w szachu.

PAP.PL: To było jednak przekroczenie Rubikonu dla antysystemowego polityka.

P.K.: Nieprawda. Cały czas kontestuję i walczę z obecnym systemem, partyjnym ustrojem. Ustrój można zmieść na dwa sposoby: albo poprzez rewolucję, ale póki jest ciepła woda w kranie nic takiego się nie stanie, albo drogą Konrada Wallenroda, od środka. Trzeba tylko znać granicę. Czy pani myśli, że jakakolwiek partia z własnej woli wprowadziłaby ustawę antykorupcyjną, która ogranicza im możliwość łupienia narodu? Ogromny był opór przeciwko tej ustawie i w PO, i w PiS. Została jednak przyjęta, bo wiedzą, że jestem bezkompromisowy w tych sprawach, że oprócz ustaw nic innego mnie nie interesuje – żadne stanowiska czy spółki i że nie mam ciśnienia na Sejm. Że po prostu nie można mnie kupić i dzięki temu trzymać na uwięzi. Jeśli PiS wpisze do programu kolejne moje postulaty, oficjalnie uzna je za swoje, bardzo poważnie zastanowię się nad startem. Jeśli nie, wymiksowuję się z tego Mordoru.

PAP.PL: Jakieś błędy popełnił pan po drodze?

P.K.: Jednym z nich była decyzja o niepobieraniu subwencji. Chciałem być transparentny, naiwnie wierzyłem, że ludzie się o tym dowiedzą i docenią a tymczasem potraktowali mnie jak frajera. A później okrzyknęli złodziejem, bo przecież – według nich – coś musiałem wziąć. Bo tak przecież „w gazetach pisali i w telewizji mówili”. Przeraża mnie to, że w Polsce jest aż tylu ludzi, którzy mierzą mnie swoją miarą.

Mogę przysiąc na życie własne i swoich najbliższych, że nigdy nic nie wziąłem i do końca kadencji nie wezmę. Żadnych ministerstw czy spółek. Z prostej przyczyny: po pierwsze, ja na stanowisku ministra to byłaby kpina, bo jeśli chodzi o zarządzanie, jestem marny. Jestem od idei, od ustroju, od tego typu spraw. Poza tym, gdybym ja albo moja rodzina, czy moi posłowie i ich bliscy wzięli jakiekolwiek stanowisko, byłby to narzędzie nacisku na nas ze strony PiS. Czyli PiS mógłby nas szantażować – „jeśli nie zagłosujecie tak, jak my. to te stanowiska stracicie”. A tak mogę dziś mówić PiS-owcom: „jeśli nie wprowadzicie naszych ustaw, to stracicie wszystko”.

PAP.PL: Dotyka pana hejt, który na pana spływa?

P.K.: Wielu myślało, że mnie złamią, doprowadzą do tego, że coś sobie zrobię, ale nie wzięli pod uwagę jak mnie zahartowało 20 lat walki o zdrowie i życie dziecka. A poza tym świecie wierzę w to, co robię, mam czyste sumienie. Dla realizacji idei państwa obywatelskiego poświęciłem karierę, pieniądze i wygodne życie…

Gdybym nie zawarł umowy z PiS-em, gdyby wnuk za kilkanaście lat mnie zapytał, co robiłem w Sejmie, musiałbym mu powiedzieć, że tylko wciskałem guziczki i nic, a teraz wierzę, że będę mógł mu kiedyś powiedzieć: twój dziadek wbił komunie ostatni gwóźdź do trumny.

PAP.PL: Oczekiwał pan dymisji Łukasza Mejzy przed pierwszym posiedzeniem w nowym roku, doszło do niej wcześniej, czy jednak nie będzie dla pana dyshonorem głosować wraz z Mejzą?

P.K.: Nie mam na to wpływu. Zresztą, Platforma czy inni też siłą rzeczy będą musieli się pogodzić z obecnością posła Mejzy w Sejmie. To, że Mejza jest w Sejmie, jest wynikiem ciemnoty ludzi, bo pozwalają na to, by funkcjonował taki ustrój. Posła nie można odwołać, żeby taka możliwość zaistniała, należałoby zmienić ordynację wyborczą na taką, o jakiej mówię od lat – w miejsce obecnej, partyjnej, wprowadzić większościową. Obecnie z chwilą otrzymania zaświadczenia z PKW o posłowaniu naród może nagwizdać przedstawicielowi, nawet gdyby robił zupełnie co innego niż deklarował. Mało tego, jest to podparte przepisem konstytucji, że posła nie obowiązują instrukcje wyborców.

PAP.PL: Cztery miesiące po posiedzeniu Sejmu, na którym posłowie zajmowali się nowelą ustawy medialnej i reasumpcji, kiedy pomylił się pan podczas głosowania, została ona uchwalona i trafiła na biurko prezydenta. Ponad połowa Polaków oczekuje, że prezydent zawetuje nowelę ustawy medialnej. Jakiej decyzji pan się spodziewa?

P.K.: Po pierwsze Kukiz’15 dekoncentrację kapitałową w mediach ma zapisane w programie od 2015 roku. A po drugie, gdyby nie reasumpcja mogło dojść do upadku rządu PiS, na co nie mogłem pozwolić, bo druga strona absolutnie nie jest przygotowana do rządzenia. Mało tego – mimo głośnych krzyków opozycji, że „trzeba obalić ten rząd” tak naprawdę oni nie chcą tego teraz robić. Nie chcą przejmować władzy. Gdyby chcieli, to dawno próbowaliby mnie i posłów Kukiz’15 przekonać do siebie, bo – jak już mówiłem – dziś nasza trójka może zdecydować o tym, czy będą przedterminowe wybory.

A co do prezydenta, decyzję powinien podjąć autonomicznie, zgodnie ze swoim sumieniem. Jest przedstawicielem wszystkich obywateli i powinien wziąć pod uwagę ten opór społeczeństwa. Można tą ustawą walczyć o interes Polski, na przykład komunikując Amerykanom, którzy są oburzeni atakiem na amerykański kapitał w Polsce, w rozmowach kuluarowych, żeby zabezpieczyli amerykańskich inwestorów również w sposób fizyczny, wzmacniając flankę wschodnią wojskiem i bronią, z czego zaczynają się wymigiwać.

Ja zagłosowałem zgodnie z własnym sumieniem, nawet, gdyby PiS się z niej wycofał, zagłosowałbym za tą ustawą, bo już w 2015 roku głośno mówiłem o dekoncentracji kapitałowej w mediach. Moim warunkiem było by spółki skarbu państwa ani spółki zależne nie mogły wykupić udziałów i taka poprawka została do ustawy wprowadzona. Ubolewam, że ani prezydent ani rząd nie mają platformy do e-konsultacji ze społeczeństwem.

Źródło: PAP.PL

REKLAMA