
Pandemia koronawirusa, a konkretniej możliwości z nią związane, spadła z nieba pewnemu tynkarzowi z Częstochowy. Szybko porzucił dotychczasowy fach, a nawet miasto rodzinne i przeniósł się do Warszawy. Otworzył tam cztery covidowe punkty wymazowe. Od Narodowego Funduszu Zdrowia skasował za to ponad 2 mln złotych. Co ciekawe, jest spokrewniony z jednym z polityków.
O sprawie szeroko rozpisuje się gazeta „Fakt”. Mateusz z Częstochowy, który dotychczas zajmował się tynkowaniem, w trakcie ogłoszonej pandemii „przebranżowił” się na covidowe testy.
Przeniósł się do Warszawy, gdzie otworzył cztery punkty pobrań wymazowych, w których później wykonywano także covidowe szczepienia.
Ciekawostką jest to, że tynkarz jest pasierbem Andrzeja Sośnierza, byłego szefa Narodowego Funduszu Zdrowia i posła Porozumienia, który do niedawna współtworzył rząd. Po rozłamie w koalicji Andrzej Sośnierz znalazł się w kole poselskim Polskie Sprawy.
Jak do sprawy podchodzi sam tynkarz? Czy koneksje rodzinne umożliwiły mu „wstrzelenie się” w odpowiedni moment i otworzenie punktów wymazowych?
– Jestem przedsiębiorcą i jako przedsiębiorca mogę otworzyć taki punkt, niezależnie od tego, czy mam w PKD wpisane „tynkarz”, czy nie – mówi „Faktowi” Mateusz.
Przyznaje też, że nie startował w żadnych konkursach i skorzystał ze ścieżki, która była dostępna dla każdego.
Andrzej Sośnierz zarzeka się, że nie ułatwił pasierbowi „ścieżki” w otwarciu punktów wymazowych, które posłużyły także za punkty szczepień. Twierdzi, że jedynie służył „dobrą radą” i cieszy się, że tynkarz z niej skorzystał, bo punkty wymazowe były potrzebne.
– Całe szczęście, że pasierb nosi inne nazwisko, bo nie tyle mogłoby to pomóc, co zaszkodzić. Jest zupełnie odwrotnie niż niektórzy mogą sądzić. Ja się modliłem o to, w cudzysłowie, żeby w NFZ nie wiedzieli, że to jest osoba jakoś tam związana ze mną, bo by na pewno nie dostał zezwolenia. Moja pomoc mogła być tylko w formie porady – podkreślił poseł.
Na pytanie, czy każdy może zajmować się testowaniem i szczepieniem, poseł odpowiedział: – To nowe zajęcie, które każdy może wykonywać, kto ma na to chęć, zaryzykuje i to zrobi. To nie ma znaczenia, kto otworzy takie punkty, ważne, żeby je otwierał zgodnie z przepisami – twierdzi.
Tynkarz Mateusz szybko uzyskał zgodę Narodowego Funduszu Zdrowia i otworzył cztery punkty w Warszawie. Jak podaje „Fakt”, interes poszedł świetnie i w niecały rok NFZ zapłacił Mateuszowi za testy i szczepienia ponad 2,1 miliona złotych.