Koniec akcji ratowniczej w kopalni Pniówek. Siedmiu górników pozostaje zaginionych. Jaki jest stan poszkodowanych?

Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przed wejściem na teren kopalni Jastrzębskiej Spółki Węglowej Pniówek w Pawłowicach. Foto: PAP/Zbigniew Meissner
Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przed wejściem na teren kopalni Jastrzębskiej Spółki Węglowej Pniówek w Pawłowicach. Foto: PAP/Zbigniew Meissner
REKLAMA

Zapadła decyzja o odstąpieniu od prowadzenia akcji ratowniczej w kopalni Pniówek w Pawłowicach. Zaginionych wciąż pozostaje siedmiu górników. Decyzję podjęto po tym, gdy w czwartek wieczorem nastąpił kolejny wybuch. Ciężko rannych zostało trzech ratowników.

To są bardzo trudne decyzje, ale to jest bezpieczeństwo ratowników, którzy wykonywaliby swoje zadania z bardzo dużym obciążeniem, wręcz wysyłanie ich w tak niebezpieczny rejon byłoby nieodpowiedzialną decyzją – powiedział w piątek dziennikarzom prezes Tomasz Cudny.

Ta decyzja odsuwa możliwość dotarcia do ofiar środowych wybuchów do czasu ustabilizowania się atmosfery w odizolowanym rejonie – być może o wiele tygodni.

REKLAMA

Dyrektor ds. pracy kopalni Pniówek Aleksander Szymura poinformował, że władze spółki i kopalni są już po rozmowie z rodzinami zaginionych górników, które zostały jako pierwsze poinformowane o podjętej decyzji.

Została przeprowadzona rozmowa w obecności panów prezesów i mojej z rodzinami i żonami poszkodowanych pracowników, którzy pozostają na dole na razie. Zostały te osoby poinformowane jako pierwsze o tej sytuacji, dla nich tragicznej, i objęliśmy te osoby szeroko pojętą opieką pod względem psychologicznym ze strony kopalni. Proszę wierzyć, że to są sytuacje bardzo trudne – powiedział dyrektor Szymura.

Przebieg zdarzeń w kopalni Pniówek

W środę (20 kwietnia) kwadrans po północy w kopalni Pniówek w Pawłowicach doszło do pierwszego wybuchu i zapalenia metanu w rejonie prowadzącej wydobycie ściany N-6 na poziomie 1000 metrów. W czasie, gdy akcję prowadziły dwa zastępy ratowników, poszukujące trzech pracowników, doszło do wtórnego wybuchu.

Według JSW obie środowe eksplozje dzieliły niespełna trzy godziny. Dotąd potwierdzono śmierć pięciu ofiar katastrofy – 4 osoby zginęły w kopalni, 1 zmarła w szpitalu. Do czasu kolejnych, czwartkowych wybuchów sześć osób było w ciężkim stanie. Kilkunastu pracowników było lżej rannych.

Akcja ratownicza zmierzała do dotarcia do siedmiu zaginionych, jednak w czwartek wieczorem w kopalni Pniówek doszło do czterech kolejnych wybuchów metanu. Podczas pracy 2 pięcioosobowych ratowników górniczych przy wydłużaniu lutniociągu (przewodu doprowadzającego powietrze), który miał umożliwiać dojście do poszukiwanych, nagłe pogorszenie parametrów atmosfery wykazały urządzenia – zarówno posiadane przez ratowników, jak i te w sztabie akcji.

Ratownicy dostali rozkaz wycofania się do bazy, kiedy do niej już zmierzali, doszło do pierwszego wybuchu. Według informacji przekazanych przez wojewodę śląskiego Jarosława Wieczorka, do szpitali trafiło 8 ratowników, z obrażeniami niezagrażającymi ich życiu. Podczas 3 kolejnych wybuchów, o których wiadomo na podstawie odczytów z kopalnianych urządzeń, na dole nie było już ludzi.

Co dalej z kopalnią Pniówek?

Rejon stał się niebezpieczny do prowadzenia akcji zmierzającej do górników w ścianie – podkreślił wiceprezes JSW ds. technicznych i operacyjnych Edward Paździorko, zapewniając, że determinacja, aby dotrzeć do ofiar środowych wybuchów była bardzo duża.

Paździorko podkreślił, że najbezpieczniejsza metoda to teraz zamknięcie rejonu, jego odizolowanie na jakiś okres czasu, wypełnienie gazami inertnymi, a za pewien czas – na podstawie wyników pomiarów – być może ponowne wejście do tego rejonu, aby powtórzyć wcześniej rozpoczęte działania ratownicze.

Ta stabilizacja jest potrzebna – układ stabilizuje się powoli – żeby uspokoić i wykluczyć już następne niekontrolowane wybuchy. To pozwoli później ocenić sytuację i przystąpić do izolacji rejonu jako najbezpieczniejszego rozwiązania. Niestety izolacji, bo dalszą determinacją nie zwojowalibyśmy już więcej poza narażaniem kolejnych zastępów – ocenił wiceprezes JSW ds. technicznych i operacyjnych.

Prezes Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego Piotr Buchwald powiedział, że akcja ratownicza od początku była prowadzona w trudnych warunkach, choć ratownicy z podobnymi akcjami mają do czynienia.

Różnego rodzaju zaburzenia wentylacyjne w tej partii, gdzie nastąpił wybuch mówią o tym, że musimy przede wszystkim ustabilizować sytuację wentylacyjną, która dziś jest bardzo trudna. Ratownicy zawsze, w każdej sytuacji idą, można powiedzieć, na krawędzi ryzyka. Natomiast my musimy stworzyć im warunki do dobrej, bezpiecznej pracy – zaznaczył.

Buchwald zrelacjonował, że od rana poszerzony o specjalistów zespół w sztabie akcji przedyskutował możliwości izolacji tego rejonu. Były analizowane cztery warianty izolacji.

Na chwilę obecną podjęliśmy wyłącznie działania dotyczące ustabilizowania sytuacji czysto wentylacyjnej. Może za 10-15 godzin ta sytuacja może wrócić do normy i podejmiemy znów w gronie ekspertów, naukowców, decyzje co do wyboru wariantu, który zastosujemy, jeżeli chodzi o bezpośrednią izolację. To jest na tym etapie konieczność – podkreślił prezes CSRG.

Odpowiadając na pytanie o perspektywy czasowe dalszej akcji prezes JSW Tomasz Cudny przypomniał m.in. podobny w charakterze wypadek w kopalni Brzeszcze, gdy poszukiwany pracownik został wydobyty po kilku miesiącach.

Izolując rejon zostawiamy w tym obszarze linie chromatograficzne; będziemy na bieżąco analizować atmosferę za korkami i wtedy, po jakimś czasie, będzie można podjąć decyzję, czy wejście w tamten rejon jest możliwe – wskazał.

Dzisiaj, przy informacjach jakie mamy, nie sposób określić terminu – zastrzegł.

Przyznał, że ponowne wejście w rejon katastrofy to kwestia „miesięcy”.

Tu nie ma innej możliwości: to jest duży obszar, duży rejon, próbujemy analizować wszelkiego rodzaju dostępy otworami, aby tam wpuścić gazy inertne, aby przydusić to wszystko, ale to dopiero po wykonaniu korków izolacyjnych, uszczelnieniu dopływów powietrza do rejonu – uściślił Cudny.

Stan zdrowia poszkodowanych górników

Stan zdrowia poszkodowanych w wybuchu metanu w kopalni Pniówek, którzy trafili do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich jest nadal ciężki, ale stabilny – przekazał w piątek wicedyrektor CLO lek. med. Przemysław Strzelec.

W tej placówce przebywa dziecięciu rannych. Pięciu z nich leczonych jest na oddziale intensywnej terapii, a pozostali na chirurgii.

Część rannych jest w stanie bezpośredniego zagrożenia życia, w przypadku części pacjentów można mówić o nieznacznej poprawie.

Poszkodowani mają oparzenia od kilkunastu do kilkudziesięciu procent powierzchni ciała, ci najciężej ranni – nawet powyżej 80 proc. Pytany o leczenie najciężej poszkodowanych Strzelec wyjaśnił, że u pacjentów z tak rozległymi i głębokimi oparzeniami, dotyczącymi także dróg oddechowych, bardzo często wykorzystuje się respiratory.

To są pacjenci, którzy ze względu na wstrząs oparzeniowy wymagają podawania leków, które wspomagają pracę serca, którzy bez takiego zaopatrzenia, bez takiej pomocy nie byliby w stanie przeżyć tego urazu, jest to dla nich jedyna możliwość leczenia w tym okresie – wskazał Strzelec.

Jak opisywał lekarz, lżej ranni górnicy są przytomni, oddychają samodzielnie. Część z nich z wstaje już z łóżka. Trudno jednak ocenić jak długo potrwa ich pobyt w szpitalu i późniejsze leczenie.

REKLAMA