
Polska na potęgę importuje węgiel, zamiast wydobywać swój. Pojawiają się kolejne problemy. Sprowadzany surowiec ma potężne wady, a składy obawiają się go sprzedawać – informuje „Rzeczpospolita”.
Polska, leżąca na węglu, od lat w imię unijnej zielonej ideologii ogranicza wydobycie surowca. Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, Polska wyskoczyła przed szereg i jako pierwsza wprowadziła embargo na rosyjski węgiel.
Efekt jest taki, że węgla zaczęło brakować i osiągnął kosmiczne ceny. Polski rząd naprędce stara się ściągać węgiel z różnych zakątków świata – z Australii, Kolumbii czy RPA.
Okazuje się, że węgiel ten ma spore wady. Sprzedawcy szacują, że z każdej tony po przesianiu zostaje tylko kilkanaście procent produktu, który nadaje się do sprzedaży odbiorcom indywidualnym jako wartościowy opał. Ministerstwo klimatu zapewniało, że będzie to 20-40 proc.
– Uśredniając gatunki sprowadzonego do naszego kraju węgla, z jednej tony takiego surowca można uzyskać na opał ok. 15-20 proc. – mówi „Rzeczpospolitej” Łukasz Horbacz, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla.
Właściciele składów węgla twierdzą, że rzeczywistość jest jeszcze gorsza. – Nie sprzedam klientom tak drogiego węgla, ponieważ klient spali tonę, a ciepła wytworzy jak z 700-800 kg węgla krajowego czy rosyjskiego. Wróci do mnie i będzie chciał zwrotu pieniędzy – mówi w rozmowie z „Rz” sprzedawca z Podkarpacia.
– Wartość opałowa surowca jest o ok. jedną trzecią mniejsza niż węgla, który tradycyjnie był dostępny w Polsce – dodaje jeden z dystrybutorów węgla w Małopolsce.
„Rzeczpospolita” ocenia, że ograniczony udział węgla opałowego w mieszance oraz jego niska kaloryczność mogą przełożyć się na deficyt surowca.