Konfederacja zamiast Unii

REKLAMA

Konfederacja Szwajcarska może stać się alternatywą dla Unii Europejskiej. Dla wszystkich przygranicznych regionów państw ościennych, które czują się zaniedbywane przez Brukselę i rozczarowane oraz oburzone jej „centralizmem”, Berno proponuje alternatywę – sprawdzony przez Helwetów model regionalnej suwerenności.

Ciągle ponagla się nas do wejścia do Unii Europejskiej. Ale my stawiamy na prawo ludzi do samostanowienia – odżegnuje się od zacieśniania związków z Eurosojuzem Toni Brunner, lider współrządzącej krajem Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP). I właśnie 28 parlamentarnych reprezentantów jego ugrupowania jeszcze w marcu bieżącego roku wystąpiło z wnioskiem o takie przemodelowanie prawa, by umożliwiło ono przygranicznym regionom Francji, Niemiec, Włoch i Austrii przyłączenie się do Konfederacji Szwajcarskiej, o ile tylko zapragnęliby tego ich mieszkańcy.

REKLAMA

Integracja ze Szwajcarią

– Tym regionom trzeba ułatwić integrację z nami. Cierpią pod rządami europejskiej klasy politycznej, która się nimi nie interesuje. Od lat patrzą na nasze samorządne państwo i tęsknią za demokracją z ludzką twarzą. Pomóżmy braciom w potrzebie! – przekonuje Dominique Bättig z kantonu Jura, przedstawiciel SVP w rządzie federalnym. I od razu precyzuje: Trzeba tak zmienić naszą konstytucję, by sąsiednie regiony mogły stać się kantonami i wejść w skład Szwajcarii. Jego zdaniem, Szwajcaria śmiało mogłaby się powiększyć o niemiecki land Badenię-Wirtembergię, francuskie departamenty Alzacji, Sabaudii, Jury oraz Ain, włoskie prowincje Aosta, Como, Varese i Bozen (Bolzano), a także austriacki land Vorarlberg. W sumie 7-milionowej Szwajcarii miałoby przybyć 17 mln nowych mieszkańców. Kraj terytorialnie powiększyłby się co najmniej trzy razy, a największym miastem nowej konfederacji stałby się Stuttgart, a być może nawet sam Mediolan.

Bo lista ewentualnych europejskich regionów, które mogłyby stać się szwajcarskimi kantonami, wcale nie jest zamknięta.

Może więc nad Wisłą przestańmy marzyć o staniu się 51. stanem zsocjalizowanych Stanów Zjednoczonych Ameryki, a lepiej zdecydujmy się na przekształcenie w 27. kanton Szwajcarii?

Proces rozszerzania Szwajcarii w drodze przyjmowania nowych kantonów zakończył się w 1815 roku. Nie oznacza to bynajmniej, że nie podejmowano takich prób później. Kiedy po I wojnie światowej rozpadło się Cesarstwo Austro-Węgier, austriacki kraj Vorarlberg zamarzył sobie przystąpienie do Konfederacji Szwajcarskiej. W 1919 roku zorganizowano tam plebiscyt, w którym ponad 81% ludności opowiedziało się za takim rozwiązaniem. Jednak rozszerzenia swych granic nie chciała nawet sama Szwajcaria, a i państwa Ententy zdecydowanie na to się nie godziły, toteż Vorarlberg pozostał w Republice Austriackiej.

Idea odżyła w 2010 roku. Wniosek 10.3215, postulujący wprowadzenie takich zmian w konstytucji, które umożliwiałyby przyłączanie do Szwajcarii nowych kantonów, trafił do Rady Federacji parę miesięcy temu, w marcu br. Powoływano się w nim na odwieczne szwajcarskie tradycje demokratyczne oraz popierania wolności i suwerenności obywateli.

Na odpowiedź Bättig z partyjnymi kolegami musiał czekać do połowy maja. W specjalnym oświadczeniu wydanym przez Radę Federacji 19 maja odrzucono wniosek w całości. Bo, jak tłumaczono, samo jego rozpatrywanie kraje otaczające Szwajcarię uznałyby za „akt nieprzyjazny” i na dodatek kompletnie sprzeczny z prawem międzynarodowym. Gdyż w Europie prawo do secesji najwidoczniej mają tylko jakieś góralskie szczepy zagubione gdzieś hen, na Bałkanach (przykład Kosowa).

Daleko od Eurolandu

Ten strach przed reakcją sąsiadów jest chyba na wyrost. Ze strony Niemiec, Włoch, Francji czy Austrii nie było żadnej oficjalnej reakcji. Co najwyżej słychać było głosy lekceważenia, jak chociażby wypowiedź ambasadora RFN w Bernie, który podobno z pomysłu polityków SVP śmiał się do rozpuku. A dlaczego sprawa powiększenia Szwajcarii została nagłośniona właśnie teraz? Zapewne dlatego, że prezydent Konfederacji Szwajcarskiej Doris Leuthard gościła właśnie w Brukseli i negocjowała nowe porozumienia, które niczym pajęczyna mają zacieśnić związki Berna z Brukselą. Tyle że Szwajcarzy, którzy blisko 20 lat temu odrzucili przystąpienie do wspólnej Europejskiej Strefy Ekonomicznej, nie za bardzo spieszą się do dalszej integracji z Europą.

Wolą nie tylko płacić mniejsze podatki czy pilnie strzec przed zakusami państwa tajemnicy bankowej, ale także palić mocne papierosy o takiej zawartości nikotyny, która jest w Eurolandzie prawnie zakazana. Więc promocja, choćby tylko medialna, „szwajcarskiego modelu suwerenności” ma wedle opinii liderów Szwajcarskiej Partii Ludowej być skuteczną zaporą przed „pełzającym wchłanianiem Szwajcarii przez Unię Europejską”, uginaniem się przed brukselskimi dyrektywami.

Jednak śmiech ambasadora RFN może okazać się śmiechem przez łzy. Wodzenie na pokuszenie Helwetom się udało. Mieszkańcom przygranicznych terenów sąsiadujących ze Szwajcarią państw pomysł ten wielce się podoba. I nie tylko dlatego, że chcą obżerać się prawdziwą czekoladą czy lubią zegary z kukułką. Po prostu Helwetom żyje się lepiej, są mniej wyzyskiwani przez fiskusa i nikt im nie narzuca bzdurnych praw.

Dlatego pomysł przystąpienia do Szwajcarii ma zaskakująco wysoki poziom poparcia.

We włoskiej prowincji Como już dziś i choćby na klęczkach takie rozwiązanie poparłoby aż 74,2% respondentów. W Badenii-Wirtembergii o dołączeniu do Szwajcarii marzy 70% mieszkańców. – Mamy dość rządów Berlina, nie chcemy wybierać między Angelą Merkel a jej słabą i niekompetentną opozycją – wypowiadali się na łamach gazet. A w austriackim Vorarlbergu o szwajcarskim Anschlussie śni ponad połowa mieszkańców. Taki kanton Badenia-Wirtembergia stałby się prawdziwym gigantem ekonomicznym. Pracowici Szwabi są siłą napędową niemieckiej gospodarki. Tu mieszkali wynalazcy samochodu (Carl Benz), sterowców (Ferdinand Graf von Zeppelin), twórca samolotu odrzutowego (Ernst Heinkel). Tu mają siedziby światowe firmy Daimler, Bosch czy SAP, a tysiące średnich i małych przedsiębiorstw elektronicznych w rejonie miedzy Renem a Neckarem tworzą europejski odpowiednik kalifornijskiej Silicon Valley.

Badenia-Wirtembergia jest jednym z trzech niemieckich krajów związkowych, które są wielkim płatnikiem netto do budżetu federalnego i przekazują miliardy euro na rozwój wschodu i północy Niemiec. Tu składa się najwięcej wniosków patentowych i działa prawie połowa elitarnych niemieckich uniwersytetów.

REKLAMA