
– Jestem tym, który zgasi światło. Działamy tylko do końca roku – mówi prezes Przedsiębiorstwa Piekarniczego w Lublinie Jan Flisiak w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim”. Firma bankrutuje po ponad 70 latach działalności.
Historia Przedsiębiorstwa Piekarniczego w Lublinie sięga 1949 roku. Firma dała sobie jakoś radę za czasów komuny nazywanej po imieniu w PRL, ale już poradziła sobie z rządami PiS, które czerpią pełnymi garściami z poprzedniego systemu. Rosnąca inflacja sprawiła, że po ponad 70 latach firma kończy działalność,
– Jestem tym, który zgasi tu światło. Potem sprzedamy majątek firmy, żeby uregulować należności. Bo zaległości płatnicze mamy. Na szczęście mamy też wyrozumiałych dostawców, którzy cierpliwie czekają. Dlatego najważniejsze jest, żeby z tej sytuacji wyjść z twarzą – mówi prezes Jan Flisiak w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim”.
Co dobiło firmę? Przede wszystkim rosnące ceny produktów i mediów, które jak mówi prezes Przedsiębiorstwa Piekarniczego, „zmieniały się praktycznie z tygodnia na tydzień”.
Tym, co jeszcze wpłynęło na ciężką sytuację lokalnej piekarni, była obecność na rynku sieciówek.
– Z rynku zniknęli drobni handlowcy, a współpraca z sieciówkami nas dobiła. Musieliśmy im dostarczać towar poniżej kosztów produkcji, bo nie przyjmowali kalkulacji wynikających ze zmieniających się cen. Przez tą „współpracę” generowaliśmy wiec długi, a nie mogliśmy przerwać dostaw, bo umowy skonstruowane są tak, że wiązałoby się to z gigantycznymi karami – mówi prezes w wywiadzie.
Bankructwo Przedsiębiorstwa Piekarniczego w Lublinie to nie tylko koniec tradycji sięgającej wielu dekad, ale także dziesiątki prywatnych tragedii. W wyniku zamknięcia firmy na bruk trafi ok. 60 osób.
Myślisz o OZE? Masz problem. Instalacje fotowoltaiczne coraz rzadziej przyłączane do sieci