
Ciekawe co by się działo, gdyby premier rządu RP stwierdził, że „wykonuje wolę ludu” i wbrew opinii prezesa Sądu Najwyższego, zaczął przeprowadzać reformę sądownictwa ograniczającą jego uprawnienia? Byłby zapewne okrzyknięty kolejny „koniec praworządności” i zostałby uruchomiony cały ten cyrk, który tak dobrze znamy.
Tymczasem właśnie taka historia dzieje się w… Izraelu. Tam jednak 8 stycznia premier Benjamin Netanjahu odrzucił jakąkolwiek krytykę podobno „wysoce kontrowersyjnej” reformy sądownictwa zaproponowanej przez jego nową koalicję rządzącą.
W dodatku stwierdził, że jego reforma „wzmocni demokrację”, a nowe przepisy to tylko egzekucja „woli ludu”. Sprawa jest trochę analogiczna do Polski, bo i tam dotyczy przywrócenia równowagi pomiędzy władzą wykonawczą, a rozpasanej „aktywizmem” władzy sądowniczej.
Netanyahu robi swoje i twierdzi, że jego rząd ma „jasny i silny mandat”, aby realizować to, co obiecał w wyborach parlamentarnych, a „realizacja woli wyborców jest istotą demokracji”. „Reformy” mocno ograniczyłyby uprawnienia Trybunału Sprawiedliwości do kwestionowania ustaw i decyzji rządowych.
Swoją drogą izraelska próba „opiłowania” władzy sądowniczej, która mocno rozpycha się ze swoimi kompetencjami na całym świecie, to eksperyment ciekawy.
Źródło: Times of Israel