Z ław rządowych dochodzą już zupełnie otwarcie głosy o zawieszeniu (na dwa lub trzy lata) wpłacania składek do Otwartych Funduszy Emerytalnych. Z takim pomysłem wyszła przed szereg minister pracy i opieki społecznej Jolanta Fedak. Do tej pory we wszystkich swoich pomysłach na OFE mogła liczyć na poparcie również ministra finansów Jana Vincent-Rostowskiego, który rozpaczliwie szuka sposobu na załatanie ogromnej dziury w finansach publicznych (w tym roku ponad 100 miliardów złotych).
Dotychczasowa praktyka uczy, że jeżeli w Polsce demokratycznie wybrany rząd planuje wprowadzenie jakiegoś dodatkowego podatku czasowo, to podatek ten zostaje na stałe (tak było z podatkiem Belki od oszczędności i z przejściową składką VAT-owską na poziomie 22% – faktycznie była przez 18 lat przejściowa, by teraz wzrosnąć o jeden punkt procentowy). Za każdym razem tłumaczenie jest to samo – przejściowe kłopoty budżetowe. Ten stan przejściowy trwa już 20 lat (tyle czasu minęło od ostatniego zbilansowanego centralnego budżetu w 1990 roku) i nic nie wskazuje, by miało być lepiej. Najciekawsze jest to, co się stanie z ponad 200 miliardami złotych zgromadzonymi na rachunkach OFE, jeżeli pomysł Fedak wejdzie w życie? Czy również zostaną znacjonalizowane?
Dotychczasowa działalność OFE
Gdy wprowadzono reformę emerytalną, zachwytom nie było końca. W mediach dominował praktycznie jeden głos – zwolenników. Czasem nieśmiało dla przeciwwagi zapraszano kogoś, kto mógłby mieć odmienne stanowisko, ale takie dyskusje to wyjątek. Po co jakiś Stanisław Michalkiewicz ma wypominać w studiu telewizyjnym pani minister Ewie Lewickiej, że pieniądze w OFE nie będą własnością przyszłych emerytów, tylko państwa, bo to państwo nimi dysponuje, a nie emeryt? W 2008 roku Sąd Najwyższy w rozprawie, którą państwu wytoczył młody dziennikarz gospodarczy Adam Mielczarek, potwierdził, że składki OFE mają charakter publiczno-prawny – i tu cytat z sędzi Wrębiakowskiej-Marzec: „W tej sytuacji należy uznać, że ta składka nie jest prywatną własnością ubezpieczonego”. Skoro nie jest prywatną własnością ubezpieczonego, to oczywiste jest, że jest własnością tego, kto nią rozporządza, czyli państwa. W takim razie zdziwienie, że politycy wybrani do zarządzania tym grajdołkiem chcą w pierwszej kolejności zawiesić wpłaty do OFE, jest nieuzasadnione. Dzisiejsze problemy z OFE są zupełnie oczywiste (dla czytelników „Najwyższego CZASU!”, bo niestety dla reszty społeczeństwa już niekoniecznie). Jeżeli coś jest przymusowe i regulowane w każdym aspekcie działalności przez państwo, to musi być drogie i słabej jakości.
Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach wybrałby dobrowolnie ubezpieczyciela, który pobierałby 7-procentową opłatę (obniżoną przez państwo dopiero od tego roku do 3,5%) od wpłacanej składki na zakup obligacji, który to zakup obligacji jest zupełnie darmowy?
Działające na wolnym rynku fundusze inwestycyjne inwestujące w zakup obligacji nie pobierają z reguły żadnych opłat – bo przecież każdy może sobie kupić obligację czy to w banku, czy nawet w niektórych placówkach pocztowych. Przymus OFE powoduje jednak całkowite ignorowanie potrzeb klientów – firma, której państwo podsyła klientów, nie musi się starać o ich pozyskanie, więc nie musi również dbać o jakość i cenę swoich usług. OFE doskonale zdają sobie sprawę z tego, że mają zbyt liche karty w rękawie, by móc przekonać do swoich beznadziejnie słabych usług. Ale mają pieniądze i robią z nich użytek, choćby na reklamę i pijar. Między innymi w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł (http://tiny.pl/hwlkk) mówiący o tym, że oszczędzając w OFE, można było w ciągu 10 lat uzyskać zwrot 130%. Autorka nawet dokonała obliczenia, że na lokacie bankowej w tym samym czasie uzyskalibyśmy tylko 72%. I byłoby to prawdą, gdyby w 2000 roku oprocentowanie lokat bankowych wynosiło 4,5% (takie założenie przyjęła autorka artykułu), a tak niskie odsetki mamy dopiero od niedawna, bo wcześniej były znacznie wyższe. Pamiętam, że lokata oprocentowana na 20% w 2000 roku nie była niczym nadzwyczajnym. Wprawdzie trudno jest odtworzyć, ile wynosiło oprocentowanie lokat w bankach komercyjnych przez ostatnie 10 lat, ale można przyjąć, że lokaty te były wyżej oprocentowane (przynajmniej o jeden punkt procentowy) od stopy redyskonta weksli handlowych w Narodowym Banku Polskim. Obecnie stopa ta wynosi np. 3,75%.
W internecie dwoma kliknięciami można znaleźć 39 lokat oferujących oprocentowanie powyżej 4,75% (po odliczeniu podatku Belki od oszczędności), więc założona metoda liczenia jest słuszna. Dlatego też zasadne jest przyjęcie oprocentowania redyskonta weksli do obliczeń. Wynosiło ono średnio (http://tiny.pl/hwlk2):
– w 2000 r. – 20,5%,
– w 2001 r. – 16,0%,
– w 2002 r. – 9,5%,
– w 2003 r. – 6,25%,
– w 2004 r. – 6,5%,
– w 2005 r. – 5,5%,
– w 2006 r. – 4,25%,
– w 2007 r. – 4,75%,
– w 2008 r. – 5,75%,
– w 2009 r. – 4,0%.
Podstawiając te wartości (a nie 4,5% – jak zrobiła to redaktor „Rzeczpospolitej”, pani Katarzyna Ostrowska) powiększone o jeden punkt procentowy otrzymujemy 140% zwrotu (patrz tabelka) – o całe 10 punktów procentowych więcej od OFE, bez przymusu, bez ogłupiających reklam, bez strachu, że państwo nam zabierze pieniądze (chociaż w banku też nie są w 100 procentach bezpieczne). Pisanie, że OFE dobrze inwestuje (pobierając za to ogromne prowizje) nasze składki, jest co najmniej nie na miejscu, by nie użyć bardziej dosadnych słów (patrz tabela). Politycy jednak nie zajmują się tym, że OFE działa beznadziejnie słabo. Ich interesuje fakt, że brakuje kasy na spełnianie ich zachcianek. W tym roku deficyt sektora publicznego drugi rok z rzędu przekroczy 90 miliardów złotych, toteż na ślepo szuka się oszczędności. Oczywiście nikt nie powie głośno tego, że to system rozliczeń z Unią Europejską i tzw. pozyskiwanie funduszy rozwala nam finanse publiczne. Tzn. powiedział o tym głośno Jan Krzysztof Bielecki, któremu w jednym z wywiadów telewizyjnych wymsknęło się stwierdzenie, że przez fundusze unijne jesteśmy na razie 70 miliardów rocznie do tyłu, ale jakoś mało kto tej wypowiedzi poświęcił więcej uwagi. W tym roku wyrównanie dopłat do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych z tytułu przekazania składki do OFE wyniesie ok. 22 miliardów złotych. O tyle mógłby sobie obniżyć deficyt minister finansów, gdyby pomysł Jolanty Fedak wszedł w życie na dwa lata. Tylko że nie ma najmniejszych przesłanek ku temu, by po dwóch latach miało się cokolwiek zmienić (chyba że rozwalający nasze finanse publiczne system dotacji unijnych zostanie zarzucony).
Jeżeli politycy zawieszą wpłaty do OFE na dwa lata, to z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że wyrzucą cały system do kosza.
Poprawianie „konkurencji”
Zupełnie inny pomysł na OFE ma minister Michał Boni. Zaproponował on zwiększenie konkurencyjności pomiędzy OFE (ale oczywiście nie zniesienie przymusu, bo każdy „liberał” z PO wie, że nic tak nie wzmaga konkurencji jak państwowa kuratela nad rynkiem), m.in. poprzez wprowadzenie dwóch rodzajów subfunduszy. Jeden byłby przeznaczony dla młodych ludzi i w większym stopniu angażowałby się w inwestowanie w akcje, a drugi dla ludzi zbliżających się do emerytury, gdzie portfel składałby się z obligacji rządowych. By zadowolić ministra finansów, który nie ma już gdzie ukrywać długu, OFE, zamiast kupować prawdziwe obligacje rządowe, kupowałyby takie specjalne, wymyślone pod ich kątem obligacje emerytalne. Wszystko po to, by minister Rostowski mógł przed kolegami z Brukseli wykazać się zmniejszeniem (oczywiście na papierze, bo czy takiego speca od kreatywnej księgowości obchodzi jeszcze świat rzeczywisty?) długu publicznego. A wykazać się musi, bo przecież eurowaluta czeka, a z takim deficytem nikt Rostowskiego do swojego grona przyjąć nie chce.
Minister Boni zasługuje naprawdę na duże uznanie. Rynki finansowe od ostatniego kryzysu nie wymyśliły żadnych nowych instrumentów, którymi mogłyby pohandlować. A tu w naszym kraju taki niepozorny minister wymyśla coś nowego. Z jeden strony zadowoli ministra finansów, bo OFE nie będą mu powiększać deficytu, a z drugiej zadowolone będą same OFE, dalej bezkarnie ssące pieniądze uciemiężonego podatnika płacącego na złudną emeryturę.
Skutki wycofania się z OFE
Jeśli rząd wycofa się z OFE, to porównywanie (ostatnio coraz częstsze) Donalda Tuska do Edwarda Gierka będzie jeszcze bardziej uzasadnione. Pierwszy sekretarz również zawiesił wpłaty na konta emerytalne, przeznaczając składki emerytalne na inwestycje państwowe. Argumentował, że w przyszłości emeryci skorzystają na rozbudowanym państwowym przemyśle. Analogii do współczesności jest aż nadto. Państwowe inwestycje z funduszy unijnych rozwalają nam budżet, ale nie można zaprzestać dalszego inwestowania, więc zaprzestaniemy wpłacać pieniądze do funduszy emerytalnych. Gdyby jeszcze część składki, która dotychczas trafiała do OFE, zostawić w kieszeniach płacących owe składki, to można by tylko przyklasnąć. Prędzej jednak Polska stanie się siódmą potęgą gospodarczą na świecie, niż Donald Tusk obniży jakikolwiek podatek. Oni te pieniądze skonsumują na jakąś bieżączkę (ot, choćby kolejny rozrost etatów – w końcu wybory samorządowe za nami, więc parę stanowisk, realizując obietnice wyborcze, trzeba stworzyć). Ale od wizerunku Donalda Tuska ważniejszy będzie los zgromadzonych na rachunkach OFE 215 miliardów złotych. Sąd Najwyższy już potwierdził, że są to pieniądze publiczne. W takim wypadku ich los wydaje się przesądzony. Leżą one całkowicie w gestii obecnie rządzących polityków.
Z Funduszu Rezerwy Demograficznej (który to fundusz miał wypłacać emerytury dopiero po 2020 roku) już w tym roku Tusk z Rostowskim wyciągnęli 7,5 miliarda złotych. Ktoś to zauważył? Jeżeli zostaną zawieszone wpłaty do OFE, to po dwóch latach nie zostaną odwieszone, a rząd po prostu (zgodnie z prawem) sięgnie sobie po te pieniądze i załata nimi wszystkie dziury powstałe w wyniku jego całkowitej nieudolności. A co się stanie z emerytami? To samo, co dziś – czyli będą uzależnieni od tego, ile osób będzie chciało i w jakiej wysokości odkładać na ich emerytury. Można zapomnieć o tym, iż rzeczywisty wiek emerytalny (tzn. średni wiek przechodzenia na emeryturę) będzie wynosił (dzięki licznym przywilejom) 56 lat dla kobiet i 61 dla mężczyzn. Niechybnie zbliżamy się do systemu niemieckiego, czyli 65 lat dla wszystkich i bez żadnych wyjątków (po to jest instytucja renty, by osoby niezdolne do jakiejkolwiek pracy, sobie z owej renty korzystały).
A jeżeli chodzi o OFE, to instytucje te mogą powoli już się żegnać ze swoimi marmurami i gigantycznymi opłatami za świadczenie usług pośrednictwa w zakupie czegoś, co na rynku jest darmowe. Nie będzie to pierwszy taki przypadek na świecie. Żeby nie szukać daleko: od 31 stycznia 2011 roku zostają znacjonalizowane wszystkie składki emerytalne na Węgrzech. Jeżeli któryś Węgier się sprzeciwi, to „prawicowy” rząd odbierze mu prawo do jakiejkolwiek emerytury i tyle. Unia Europejska, podobnie jak nasz Sąd Najwyższy, stoi na stanowisku, że składki emerytalne zgromadzone na prywatnych rachunkach funduszy emerytalnych stanowią składnik finansów publicznych, czyli de facto należą do państwa i tylko okresowo są powierzone przez ustawodawcę prywatnym instytucjom finansowym do zarządzania.
Warto więc zapamięta: OFE są prywatnymi jednostkami, ale zarządzają publicznymi pieniędzmi. Jeśli politycy będą chcieli, to im te pieniądze zabiorą, a jeśli nie, to zostawią jeszcze na jakiś czas. Złudzeniem jednak byłaby wiara w to, że obecne lewicowe elity polityczne zostawią te środki do wykorzystania za 20-30 lat. Pokusa jest zbyt wielka.
Wolnorynkowcy mają rację
Robert Gwiazdowski od lat przekonuje, że najlepszą inwestycją w przyszłe emerytury są dzieci. Jeżeli chcemy, by ktoś łożył na nasze emerytury, to ten ktoś musi w tym czasie pracować i płacić składki. Nawet jeśli zachowane zostaną OFE, ktoś będzie musiał wykupić te obligacje i akcje, które zostały na rachunkach OFE zgromadzone. Po 12 latach działania reformy wszyscy się mądrzą, ale gdy owe kilkanaście lat temu tacy ludzie jak Robert Gwiazdowski, Stanisław Michalkiewicz, Janusz Korwin-Mikke czy (chyba najwięcej) śp. Krzysztof Dzierżawski mówili o tym, co dzisiaj jest już oczywiste (nie sztuką jest opisać rzeczywistość – sztuką jest ją przewidzieć), wypowiedziom tym najczęściej towarzyszyła drwina lub w najlepszym razie subtelna ironia. Przecież większość emerytów miała wylegiwać się w słońcu na Hawajach. Jeszcze w 2001 roku twórca reformy emerytalnej prof. Marek Góra pisał, że głównym efektem zewnętrznym miało być zmniejszenie się długu publicznego („Zmniejszenie przyszłych zobowiązań systemu emerytalnego (dług przestał rosnąć, jego zmniejszanie się będzie skutkiem ruchu naturalnego ludności)”). Jest wręcz odwrotnie – OFE odpowiadają za przyrost długu o ok. 20 miliardów zł rocznie. Chciałbym dziś zobaczyć te drwiące miny, gdy śp. Krzysztof Dzierżawski w 2002 roku pisał: „Rzecz w tym, że idea oparcia systemu emerytalnego na rozwiązaniach kapitałowych ufundowana jest na fałszywych założeniach”. Po raz kolejny okazało się, że socjalizm jest niemożliwy, a powierzenie politykom jakichkolwiek pieniędzy kończy się tak jak zawsze, czyli ich roztrwonieniem. Nawet jeśli projekt minister Fedak nie zostanie jeszcze zrealizowany w tym roku, to nie ma co się łudzić, że środki w OFE długo przetrwają – są zbyt nęcące dla ludzi pokroju Tuska czy Rostowskiego. Jest to raczej kwestią kilku niż kilkunastu lat. A wystarczyło dać ludziom wolny wybór, obniżyć składkę i powiedzieć: z ZUS-u dostaniecie grosze, o resztę zadbajcie sami. Tylko czy w reformie emerytalnej naprawdę chodziło o emerytury, czy o kolejny skok na kasę?