
Wycofanie zmiany ustawy o IPN oraz wspólna deklaracja premierów Polski i Izraela pokazuje faktycznie nasze miejsce w szeregu i pozycję na międzynarodowej arenie.
Po prestiżowej zeszłorocznej klęsce Polsce w próbie zablokowania kandydatury Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej doznajemy następnej klęski tym razem o wiele groźniejszej niż ta zeszłoroczna.
Zostaliśmy nie tylko zmuszeni do odwołania uchwalonej zmiany ustawy o IPN, ale też zelżeni przez negocjatora strony przeciwnej. Wysłannik premiera Netanjahu następująco z pełną pogardą wypowiedział się o naszym kraju:
„Oto kraj, który szczyci się tym, że uchwalił prawo, które według niego przywróci narodowi honor, a pół roku później anuluje go z podkulonym ogonem” – powiedział o Polsce izraelski negocjator Nagel.
Tego się nigdy nie robi. Jeśli się wynegocjowało z kimś jakieś porozumienie, to nigdy publicznie nie deprecjonuje się strony przeciwnej. Jeśli izraelski negocjator to uczynił, to albo podświadomie wyraził pogardę, jaką Izraelczycy i Żydzi w ogóle mają w stosunku do Polaków, albo świadomie chciał nas upokorzyć, zgnoić, żebyśmy w przyszłości, przy następnych negocjacjach byli zdołowani.
Nie ulega wątpliwości, że ustawa o IPN punktu widzenia Izraela jest ważna jako dotykająca ich tragicznej przeszłości, ale nie ma wpływu na przyszłość tego państwa. Negocjacje w tej sprawie były bardzo ważne dla żydowskiej nacji z innego punktu widzenia.
One były poligonem przed głównymi negocjacjami dotyczącymi spraw majątkowych. To był wstępny bój mający dać Tel-Awiwowi oraz Nowemu Jorkowi odpowiedź, ile można z Polską ugrać, jak daleko można się posunąć.
Doświadczenie jakie uzyskano z Polakami wskazują, że można daleko.
PiS nie tylko przegrał, ale też stracił wiarygodność mówiąc w stylu „że nie oddamy ani jednego guzika”, a potem jak powiedział izraelski negocjator, „nastąpiło wycofanie z podkulonym ogonem”.
Teraz gdy rządzący będą twierdzili, że nie ustąpią Żydom w sprawach majątkowych, kto im uwierzy?