W jednym z ostatnich numerów „Najwyższego CZASU!” (nr 38, artykuł „Zażył Tuska. Z rolnikiem STANISŁAWEM KOWALCZYKIEM rozmawia Tomasz Łomża – dop. red.) znalazłem artykuł o p. Stanisławie Kowalczyku i innych hodowcach papryki dotkniętych przez klęskę żywiołową (to Pan, który zasłynął pytanie „Jak żyć?” skierowanym do premiera – dop. red.) Oraz o ubezpieczeniach. Pan Kowalczyk mówi: „Ubezpieczyciele nie będą chcieli nas ubezpieczać, bo nie mają w tym interesu”. Podobnie brzmi wypowiedź tego samego rolnika w poprzednim artykule: „To nasze małe przedsiębiorstwa, firmy takie jak w mieście, warsztaty pracy, a żaden ubezpieczyciel nie podpisze z nami umowy. Dlaczego? Bo istnieje zbyt duże ryzyko zniszczenia. Przecież to są naprawdę lekkie konstrukcje. A oni ubezpieczają tylko to, co się najprawdopodobniej (sic!) nie zniszczy”.
Za tymi wypowiedziami kryje się jakaś tęsknota za tym, by ktoś tych ludzi ubezpieczył! Jest to oczywiście tęsknota niewolnika za kajdanami. Przecież jeśli ubezpieczyciel wypłaca rocznie średnio 1 milion zł odszkodowań, to musi ściągnąć w formie składek co najmniej 1.040.000 zł (bo inaczej bardziej by mi się opłacało, zamiast ubezpieczać,
złożyć pieniądze do banku) oraz pokryć koszty działania jego firmy, sięgające 10% (co najmniej – akwizytorzy też muszą z czegoś żyć!). Razem: 1.140.000 złotych.
Dlaczego rolnicy chcą być ubezpieczeni? Być może dlatego, że typ umysłowy „rolnika” jest inny od typu „myśliwego”. „Rolnik” ceni sobie bezpieczeństwo, a „myśliwy” ryzyko. Myśliwy gotów jest grać w ruletkę, choć wie, że średnio na tej grze przy każdym obrocie koła przegrywa 1/37 stawki. Natomiast rolnik woli średnio stracić – byle być „bezpieczny”. Ale być może dlatego, że cwani rolnicy potrafią wyciągnąć od ubezpieczyciela odszkodowania znacznie wyższe niż ich rzeczywiste straty!
Odpowiedni dowcip mówi o słynnym agencie Eisenbergu, który namówił wreszcie rolnika do ubezpieczenia zbiorów, tłumacząc, że obejmuje to ubezpieczenie od pożaru i gradu; chłop przerwał: „A jak się robi grad?”. Oczywiście ubezpieczyciele rewanżują się rolnikom, nie ubezpieczając ich – a już na pewno nie ubezpieczając nietrwałych
konstrukcyj! Tylko ten drugi aspekt – chęć oszukania ubezpieczyciela – wyjaśnia absurdalną z matematycznego punktu widzenia chęć, by wpłacić ubezpieczycielowi 1.140.000 zł, żeby w zamian otrzymać milion!
Jednakże ubezpieczyciele nie są idiotami i rolników, zwłaszcza z terenów zalewowych, ubezpieczać nie chcą. I jaki jest rezultat: „Proszę popatrzeć, miesiąc temu tu była
ruina, a teraz się wszyscy mniej lub bardziej podnieśli, bez żadnej interwencji kogokolwiek z rządu czy nawet gminy”. Gdyby przedtem przez 10 lat płacili składki ubezpieczeniowe, to by się teraz zapewne nie podnieśli! Bo po pierwsze – nie mieliby pieniędzy; a po drugie – zamiast wziąć się do roboty, czekaliby, aż przyjedzie taksator, aż kasa wypłaci pieniądze…
Rozwiązaniem problemu rolników nie jest „ubezpieczać się”, lecz „co roku odkładać tyle, ile wynosiłaby składka ubezpieczeniowa”. A jeśli katastrofa przyjdzie za wcześnie
– zanim odłożymy? To po klęsce pożyczyć od współczującej rodziny w mieście – albo w banku. Po to są rodziny i banki!