Wilczek: Przed biurem politycznym powoływałem się na Friedmana a Jaruzelski dłońmi zatykał uszy

REKLAMA

Z MIECZYSŁAWEM WILCZKIEM, biznesmenem, ministrem przemysłu w rządzie Mieczysława Rakowskiego w latach 1988-1989, rozmawia Janusz Korwin-Mikke.

JKM: Jak to się stało, że w PRL-u został Pan biznesmenem?

REKLAMA

WILCZEK: Ta historia jest dosyć długa. Należę do tego pokolenia, które urodziło się przed wojną. W 1939 roku jedynym moim marzeniem było pójść do szkoły. Przez całą okupację nie mogłem do niej uczęszczać. Zakończenie wojny było dla mnie faktycznym wyzwoleniem, bo mogłem pójść wreszcie do szkoły. Podczas wojny nauczyłem się czytać i pisać, a po wojnie rok chodziłem do szkoły powszechnej (czyli podstawowej – pół roku do klasy IV i pół do VIII), później od razu do gimnazjum. Byli tam też ludzie ode mnie starsi, po wojsku. Później poszedłem do technikum chemicznego. Chemia była moją pasją. W domu miałem większe laboratorium niż w szkole. Z technikum poszedłem na politechnikę. Po drugim roku profesor z wydziału chemii organicznej zaproponowała mi asystenturę. Po stypendium za granicą uświadomiłem sobie, że tu, w Polsce, mamy tak ograniczony dostęp do wiedzy i sprzętu naukowego, że postanowiłem rzucić karierę naukową. Ogłoszono konkurs na dyrektora fabryki kosmetyków w Gliwicach. A ja miałem w katedrze przydomek „dyrektor“. Jak trzeba było coś załatwić, zwracano się do mnie. Koledzy, chcąc mi zrobić kawał, zgłosili mnie do tego konkursu. Konkurs wygrałem i żeby im zrobić kawał, wziąłem tę posadę. Potem przeniesiono mnie do Warszawy i organizowałem fabrykę syntetyków zapachowych. W tym czasie ukończyłem studia prawnicze – trzy lata na Uniwersytecie Jagiellońskim i dwa na Uniwersytecie Warszawskim – ze specjalizacją w prawie międzynarodowym. Dziś wysoko oceniam swoją działalność w Zjednoczeniu „Pollena“. Powstały dwie całkiem dobre gałęzie przemysłu. Z jednej strony produkowaliśmy kosmetyki „Pollena“, które były walutą w demoludach. Samodzielnie zaś, za moją sprawą, powstał sektor nowoczesnych środków piorących z proszkiem „IXI“ na moim patencie.

JKM: To Pan wymyślił „IXI“?

opakowanie proszku ixi 65

WILCZEK: Tak. Dostałem pierwszy milion złotych za „IXI 65“. To była bardzo wysoka nagroda. Miałem też mniej więcej w tym okresie awanturę z prezesem Państwowej Komisji Cen, dotyczącą artykułów tak zwanej lekkiej chemii. Zacząłem mówić, że nie można tolerować takiej polityki, że słoik dobrego kremu kosztuje tyle co dwa jajka. Wtedy prezes komisji cen zaprotestował, mówiąc, że kremy powinny mieć tak niską cenę, aby każda łódzka prządka mogła sobie nim smarować d***. Wtedy powiedziałem mu, że jeżeli chce produkować kremy do d***, to nie ze mną. Następnego dnia złożyłem dymisję. Wszyscy się dziwili, że rzuciłem tak dobrą posadę.

JKM: Ale zdobył Pan doświadczenie.

WILCZEK: Szczególnie z wyjazdów zagranicznych. Wyjeżdżałem za granicę, ile chciałem. Co roku odbywały się konferencje dotyczące kosmetyków. Byłem nawet przewodniczącym takiej europejskiej organizacji specjalistów ds. detergentów i kosmetyków.

JKM: A kiedy przeszedł Pan do prywatnego biznesu?

WILCZEK: W 1969 roku plunąłem na posadę państwową. Kupiłem 16 hektarów koło Stanisławowa, zamieszkałem w namiocie i zacząłem budować dom, jednocześnie prowadząc działalność gospodarczą. Najpierw miałem laboratorium biochemiczne. Nosiło nazwę „Laboratorium Biochemiczne magister inżynier Mieczysław Wilczek“. Posiadałem dostawczą nysę, na której napisana była ta nazwa. Kiedyś kierowca przyjechał z mandatem, gdzie policjant zanotował: „Laboratorium Chemiczne im. Mieczysława Wilczka“. Takie były czasy, mało kto rozumiał, jak się robi biznes. Wymyśliłem w tym okresie kosmetyki z naturalnych surowców. W literaturze znalazłem informację, że w tłuszczu z żółtka jaj perliczek jest 40 razy więcej witamin A, E i F niż w zwykłym żółtku. Opatentowałem metodę produkcji oleju witaminowego z takich żółtek. Miałem z tysiąc perliczek na podwórku, wrzask był nieprawdopodobny. Znosiły jaja byle gdzie i trzeba było je wyszukiwać. Zacząłem produkować krem. Nie chciałem konkurować na rynku krajowym, gdyż zbierała się nade mną burza. Towarzysze nie mogli zrozumieć, jak były dyrektor „Polleny“ teraz produkuje prywatnie kremy. Zacząłem eksport do Rosji. Sporządziłem do każdego opakowania ulotkę, żeby dotrzeć z informacją do klienta. Ta ulotka była nieodłącznym elementem produktu. Mój radziecki partner handlowy pozytywnie ocenił produkt, lecz wyrzucił ulotkę, stwierdzając, że propagandy mają dosyć. Mimo to krem sprzedawałem. Później modyfikowałem swój wyrób, aż wreszcie cofnęli mi licencję na produkcję kosmetyków.

JKM: Ale był Pan członkiem partii. To nie pomogło?

WILCZEK: Niestety, nie pomogło.

JKM: I skończyły się prywatne interesy?

WILCZEK: Przerzuciłem się na produkcję koncentratów paszowych z odpadów poubojowych. Na moim patencie przetwarzania odpadów powstało 20 przetwórni w Polsce. Od każdej brałem po milionie złotych za uruchomienie. Maszyny trzeba było sobie robić samemu. Na szczęście przetrwały zakłady rzemieślnicze, w których dało się skonstruować każde urządzenie. Z tego interesu wycofałem się, gdy wszedłem na rok do rządu. Gdy zakończyłem swoją polityczną przygodę, wróciłem z powrotem do biznesu i wszedłem w branżę mięsną.

JKM: Jak Pan trafił do rządu? Kiedy Pan poznał Mieczysława Rakowskiego?

WILCZEK: Przyjaźniłem się z Danielem Olbrychskim. Kiedyś przywiózł do mojej stajni, a hodowałem araby, swojego konia. Z uwagi na to, że miałem dom na wsi, konie, kort, basen i dużo dobrych zakąsek, gdyż kupowałem na wsi jakieś bydlę lub świnkę i robiłem własne wędliny, głodomory z Warszawy chętnie tu przyjeżdżały. Tak się zaczęło. Za Danielem przyjeżdżali aktorzy i aktorki. Było całkiem sympatycznie. Rakowski trafił do mnie jako mąż aktorki. Był wtedy wicemarszałkiem Sejmu. Przy Sejmie powstała komisja społeczno-gospodarcza. Zaprosił mnie do tej komisji. Głównym jej zadaniem było przygotowanie dwóch ustaw: o działalności gospodarczej i firmach polonijnych. Zaproponowałem wtedy przygotowanie jak najprostszej ustawy o działalności gospodarczej, gdyż wiedziałem, co doskwiera prywatnej inicjatywie i wielkiemu przemysłowi. Wtedy największym problemem dla biura politycznego było określenie liczby osób, które można było zatrudnić w prywatnej firmie. Oczywiście zaproponowałem, żeby nie wprowadzać żadnych ograniczeń. Ta propozycja jakoś przeszła. Gdy Rakowski został premierem, dostałem od niego zaproszenie. Byłem przekonany, że chce na mnie scedować funkcję przewodniczącego Towarzystwa Wspierania Inicjatyw Gospodarczych. Byłem do tej pory jego zastępcą. Kiedy przyszedłem do Rakowskiego, zaproponował mi posadę ministra przemysłu. Zdecydowałem się, ale chciałem mieć wolną rękę. Rakowski zapewnił, że będzie moim parasolem ochronnym. Mimo to trzy razy stawałem przed biurem politycznym. Grzmiałem wtedy, broniąc swoich tez i niejednokrotnie powołując się na Miltona Friedmana. Pamiętam, że Jaruzelski dłońmi zatykał uszy.

JKM: Co Pan robił w ministerstwie? To był już schyłek PRL-u.

WILCZEK: Przede wszystkim kazałem zwolnić połowę urzędników. Przypilnowałem tego.

JKM: Uchodził Pan za liberała.

WILCZEK: Balcerowicz mawiał nawet, że przy „okrągłym stole“ był tylko jeden liberał i to po stronie rządowej. Mówił o mnie. Związkowcy domagali się pełnej indeksacji płac, bronili socjalizmu. Wtedy miałem też do czynienia z jednym z braci Kaczyńskich. Kiedy chcieliśmy zamknąć 15 kopalń i zlikwidować uciążliwy, czterobrygadowy system pracy, Kaczyński – nie wiem który, bo ich nie rozróżniałem – jako związkowiec nie zgodził się. Tłumaczyłem, że wprowadzone zmiany przyniosą korzyść górnikom, będą mieli wolne soboty i niedziele. Niestety, bez skutku. Teraz będzie to samo. Kiedy obecna opozycja zdobędzie władzę i politycy będą musieli cokolwiek załatwić, okaże się, że pielęgniarki decydują, czy ma być reforma służby zdrowia, a górnicy zrobią referendum, ustalając warunki prywatyzacji. Tak nie można rządzić. Znowu związki zawodowe są rozpuszczane do granic możliwości. Wiele razy mnie pytano, czy w moich przedsiębiorstwach są związki zawodowe i jak sobie z nimi radzę. Odpowiadałem, że jeszcze się nie zalęgły, bo sam dbam o pracowników.

JKM: Własność trzeba oddawać, z tym się zgadzamy. Zgadzamy się również z powszechną prywatyzacją (pytanie zadane w kontekście ciągnącej się sprawy zwrotu zagrabionych mieszkań komunalnych w Warszawie, za rządów ŚP. Lecha Kaczyńskiego)

WILCZEK: Ale kto ją przeprowadzi? Przecież politycy o wszystko pytają związki zawodowe. Nie wiem, dlaczego uważają, że tak trzeba. Pamiętam, że kiedy jako minister przemysłu składałem oficjalną wizytę we Włoszech, dostałem zaproszenie na audiencję prywatną od Papieża Jana Pawła II. Zastanawiałem się, co papież może chcieć od ministra przemysłu i to jeszcze niewierzącego. Takie również było moje pierwsze pytanie skierowane do Jana Pawła II. Papież powiedział, że minister z prywatnego sektora może coś zrobić dla biednej Polski. Podkreślił to, że z prywatnego sektora. Powiedziałem, że Polska nie jest taka biedna, a u nas wtedy nie było bezdomnych i bezrobotnych. – Wasza Świątobliwość jeździ po świecie i wie, jak wygląda prawdziwa nędza – przekonywałem. Wtedy Papież zastanowił się i powiedział: – Rzeczywiście, może ona nie taka biedna. Potem mówiłem o reformach gospodarczych. Pytał, jak pokonam opór władz. Powiedziałem, że opór władz został już pokonany. Mówiłem, że teraz problemem są związki zawodowe, które dochodzą do władzy. Papież nie komentował tego stwierdzenia, tylko powtarzał: „Może faktycznie nie taka biedna?“.

JKM: Czy teraz prowadzi Pan jeszcze jakieś interesy?

WILCZEK: Wycofałem się po zawale. Staram się ograniczyć wydatki adekwatnie do zarobków. Pracuję jeszcze jako doradca w jednej z firm. Teraz staram się przede wszystkim dbać o siebie. Nie jestem już młody…

(źródło: NCZ! 2005; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują “ostre”, często kontrowersyjne poglądy naszych Autorów; przedruk za zgodą redakcji)

Korwin-Mikke (NCZ! 2010): Wyraźnie się cofamy. Gdyby do reformy gospodarczej Mieczysława Wilczka dołożyć pełną prywatyzację, którą tylko w części przeprowadzono, to osiągnęlibyśmy cuda. Dziś reformy Wilczka nie sposób przywrócić.

REKLAMA