Korwin-Mikke: Wyniki wyborcze we Francji a reszta Europy

REKLAMA

Gdy opublikowano wyniki pierwszej tury wyborów we Francji, pisałem spokojnie: Ludzie emocjonują się pojedynkiem między JE Mikołajem Sárközym de Nagy-Bócsa a p. Franciszkiem Hollande’em – zupełnie bez powodu. Między tymi Panami nie ma żadnych poważnych różnic. Obydwaj należą do Grand Orient de France – takiej lewackiej pseudomasonerii – tyle że p. Sárközy do poważnej szwajcarskiej loży Alpine – a p. Hollande do jakiejś francuskiej jaczejki tej podejrzanej organizacji. Gdyby do drugiej tury weszła p. Maryna Le Pen, to gazety, radia i telewizje – będące we Francji niemal w komplecie w łapkach fartuszkowych pseudobraci (prawdziwa masoneria nie uznaje Wielkiego Wschodu, a amerykańska postawiła sobie za punkt honoru, by w USA nie powstała żadna loża GOdF!) – rzuciłyby się na nią tak samo, jak rzuciły się w 2002 roku na jej ojca, który w wyniku tego w drugiej turze otrzymał… mniej głosów niż w pierwszej.

Zresztą pani Le Pen też nie jest postacią z moich marzeń. Francuzi po prostu nie mieli prawdziwego wyboru – i z rozpaczy głosowali na kogoś, kto przynajmniej nie należy do tej szajki. Różnice mogą wystąpić w gospodarce. Śp. Franciszek Mitterand – też socjalistyczna hiena – wybrany w 1981 roku, w pierwszym roku swego panowania zdołał zadłużyć Francję na dodatkowe 54 miliardy (ówczesnych, wartych ponad dwa razy tyle co dzisiejsza zielona makulatura) dolarów! Po tym roku wykonał ostry skręt w prawo – i trochę zahamował krwawienie Republiki. P. Hollande, sądząc z zapowiedzi, chce pójść jeszcze bardziej na lewo niż p. Mitterand. Można tylko modlić się za Francję, która od roku „cieszy się” wzrostem wynoszącym (podobno) aż 0,2%. W reżymowych instytutach – bo prywatne mówią o spadku o 3%. Jak p. Hollande (to jakiś krewny tego ubeka Henryka Hollanda, który „popełnił samobójstwo” w 1961 roku, i pewnej znanej reżyserki?) zacznie reformy, nie będzie czego zbierać.

REKLAMA

Więc dziś już wiemy, że nie będzie czego zbierać. Może to i dobrze – ale jeśli ktoś myśli, że ludzie uczą się na swoich błędach, to głęboko się myli. Będzie katastrofa, przyjdzie po niej jakiś „Sarko” i trochę pozamiata – i znów zagłosują na jakiegoś czerwonego debila. Pewno już po raz ostatni. Zresztą, co za różnica – Europa jest skazana i mamy tylko dwa wyjścia: albo pojawi się jakiś Pinochet, albo dojdzie do krwawej rewolucji. A jeśli nie skorzystamy z tych wyjść, to całkiem zwyczajnie po cichutku sobie wymrzemy. Nikt przecież nie wyrzynał starożytnych Egipcjan, Greków czy Rzymian. Po prostu sobie wymarli – czasem ciężko poturbowani przez jakichś najeźdźców co prawda. Resztki nawet przetrwały – sadząc po nosach dzisiejszych potomków Ulissesa.

A co – nabrali oni mądrości? Oglądałem w telewizji powyborcze wypowiedzi ludzi z paryskiej ulicy. Chyba dziesięciu paryżan. Jeden przez drugiego pletli kompletne androny. Gdy więc na moim wideo-blogu ktoś mnie spytał: „Dlaczego Grecy gotowi są nadal głosować na socjalistów – po całej tej katastrofie – odparłem: „Skoro Francuzi najwyraźniej nie zmądrzeli, to niby dlaczego mieliby zmądrzeć Grecy?”. I okazało się, że nie tyle zmądrzeli, co rozpaczliwie szukają: obie wielkie partie – „konserwatyści” i socjaliści – otrzymały w wyborach odpowiednio 19% i 13%!

Mam nadzieje, że PO i PiS otrzymają znacznie mniej. Zabawne, że portal gazeta.pl nie podaje nazw partyj, które łącznie zdobyły ponad 50% głosów! A Niemcy? P. Jerzy Trittin, szef Zielonych, oświadczył: „Koniec Merkozy’ego to dobry dzień dla Europy i czarny dzień dla Merkel. Otwiera się szansa, by wyprowadzić Europę z kryzysu, zamiast wykańczać całe społeczeństwa oszczędnościami”. Pal diabli Zielonych – ale p. Gwidon Westerwelle, podobno liberał, już mu basuje: „Po wyborach [we Francji] rychło zabierzemy się do pracy, aby pakt fiskalny dla ograniczenia długów uzupełnić paktem dla wzrostu, który zwiększy konkurencyjność”.

„Gazeta Prawna” podaje: „Niemieccy komentatorzy są zgodni, że niedzielne wybory prezydenckie we Francji były także m.in. plebiscytem na temat dotychczasowej polityki walki z kryzysem zadłużenia w eurolandzie. (…) Zasadniczą zmianę takiego kierunku europejskiej polityki antykryzysowej obiecał francuskim wyborcom socjalista Franciszek Hollande. Najpierw zapowiadał, że będzie dążył do renegocjacji paktu fiskalnego, a potem zażądał tylko uzupełnienia reguł wzmacniających dyscyplinę finansową „paktem dla wzrostu gospodarczego” w UE.

Przesłanie Hollande’a dotarło do uszu nie tylko francuskich wyborców, lecz także wielu mieszkańców zmagających się z kryzysem krajów południa Europy – Hiszpanii, Włoch, Portugalii i Grecji – którzy mają nadzieję na zakończenie »oszczędnościowego dyktatu« Berlina”. No cóż, podobno rząd RFN na taką okoliczność już wydrukował dojczmarki – i machnie ręką na całą tę „eurolandię”. Ku ogólnej radości poczciwych Niemców, kochających swoja walutę. W Niemcach odrobina rozsądku gdzieś pozostała. To jednak poważni ludzie. Ludzie kulturalni wiedzę gromadzą. W książkach, na płytach DVD. I potem odtwarzają. Natomiast w d***kracji rządzi uliczny motłoch, który niczego nie czyta, niczego nie rozumie i na żadnych błędach niczego się nie uczy, bo umiera – a jego dzieci przecież tej wiedzy genetycznie nie dziedziczą. A ponieważ ze zgromadzonej w książkach wiedzy nie korzystają (bo nie byliby w stanie jej pojąć) – to większość nigdy nie może być mądrzejsza.

Może po prostu podnieść wiek wyborczy do 50 lat? To by dało jakieś szanse… Młodym wytłumaczyć, że przecież kiedyś doczekają się głosowania? Można jednak zauważyć, że spora część młodych ludzi istotnie nie pcha się do polityki – ale też istnieją bardzo bojowe grupki lewaków, nacjonalistów, a nawet konserwatywnych liberałów. I zapewne w razie próby podniesienia wieku wyborczego ci dzielni młodzieńcy zgodnie poruszyliby resztę młodzieży do szturmu na Wieżę z Kości Mamuciej. Co oznacza jednak rewolucję.

REKLAMA