Łepkowski: Obama wypowiedział wojnę katolikom

REKLAMA

Żaden prezydent w historii Stanów Zjednoczonych, włączając w to nawet Abrahama Lincolna, nie wywoływał u Amerykanów tak skrajnych emocji. Sztab wyborczy Obamy obiecywał, że na początku czerwca notowania prezydenta zaczną gwałtownie rosnąć. Tymczasem, jak wskazują chociażby codzienne sondaże Rassmussen Report, obecny prezydent cieszy się niezmiennie zaufaniem tylko 45% badanych. Wkrótce notowania te mogą pójść dalej w dół, ponieważ Obama wypowiedział wojnę Kościołowi katolickiemu.

Z innego sondażu, przeprowadzonego w tym roku w USA przez ośrodek Harris Poll, wynika, że zdecydowana większość Amerykanów uważa 44. prezydenta USA za „zło wcielone”. Nikogo nie zaskoczyło specjalnie, że 67% Republikanów, 14% Demokratów i 42% sympatyków innych partii uważa, że Barack Obama jest „socjalistą”. Niepokoić może fakt, że 55% elektoratu prawicowego, 9% Demokratów i 27% wyborców „niezależnych” uważa, że polityka obecnego prezydenta charakteryzuje się stałym łamaniem Konstytucji. Na pytania „Czy Obama urodził się poza granicami USA?” i „Czy jest wewnętrznym wrogiem Ameryki dążącym do jej ruiny gospodarczej i społecznej” odpowiedziało „tak” 45% zwolenników GOP, 7% Demokratów oraz 24% „niezależnych”.

REKLAMA

„Antychryst w Białym Domu”

Te wyniki są miażdżące. Nawet w czasie kadencji najbardziej kontrowersyjnych prezydentów okresu powojennego, takich jak Richard Nixon czy Ronald Reagan, najgorszym epitetem pod adresem przywódcy mogło być stwierdzenie, że działa on w interesie grup wielkiego kapitału. Nikt natomiast nie odmawiał szefowi państwa patriotyzmu ani nie zarzucał jawnie wrogości wobec własnego narodu. Niespotykane było, żeby prezydenta pomawiać o brak wiary w wartości leżące u podstaw wielkiej amerykańskiej republiki czy o kłamstwa związane z obywatelstwem, wyznawaną religią lub ideologią polityczną. Jak wielki niepokój obywateli amerykańskich musi budzić Obama, skoro w badaniach Harris Poll aż 22% Republikanów, 5% Demokratów i 12% zwolenników innych partii stwierdziło, że Obama sprzyja tym grupom terrorystycznym, które chcą upokorzenia Ameryki.

Niepokój mogą też budzić podobne wskaźniki poparcia dla twierdzenia, że Obama jest „antychrystem” i „kieruje się tymi samymi celami co Hitler”. Sondaż Harris Poll oddaje stosunek większości ludzi wierzących w Ameryce do swojego prezydenta. Określenie „antychryst” nie musi być tożsame z pojęciem typowo biblijnym. W rozumieniu wyznawców wielu kościołów protestanckich, ortodoksyjnych czy nawet katolików amerykańskich „antychryst” to ktoś, kto działa wbrew Biblii. Najlepiej tłumaczy to David Barton, 58-letni kaznodzieja ewangelicki, założyciel organizacji WallBuilders: „Być może najlepszą formą opisania niechęci Obamy w stosunku do protestantów, katolików, prawosławnych, chrześcijan w ogóle oraz bogobojnych żydów jest określenie go jako osoby o poglądach antybiblijnych. Jego ostracyzm w traktowaniu ludzi wiernych Biblii kontrastuje z wręcz perfekcyjnym traktowaniem muzułmanów i ich poglądów na świat. To dodatkowo podkreśla, że mamy do czynienia z postawą antybiblijną. Wiemy też, że w biografii prezydenta znajdziemy jasno udokumentowane okresy, kiedy jego poglądy proislamskie były przyczyną postaw antybiblijnych” (29 lutego 2012 r.).

Wojna z katolikami

Z kolei przykładem lekceważącego stosunku rządu Obamy do społeczności katolickiej jest barbarzyński przepis zawarty w uchwalonej 23 marca 2010 roku kontrowersyjnej ustawie o ochronie praw pacjentów „The Patient Protection and Affordable Care Act” (PPACA). Przepisy PPACA, znanej także pod nazwą „Obamacare”, mają wejść w życie dopiero za 15 miesięcy, ale już wywołują poważne zaniepokojenie duchowieństwa katolickiego. Narzucają one uniwersytetom, szkołom i szpitalom katolickim obowiązek zagwarantowania pracownikom darmowego dostępu do ogólnie pojętej antykoncepcji. W szczegółach chodzi także o środki wczesnoporonne oraz zabiegi usuwania ciąży. PPACA obraża głównie światopogląd 61 milionów amerykańskich katolików (licząc nielegalnych imigrantów, liczba ta przekracza 77 mln osób), ponieważ to oni, jako największa grupa religijna, są najbardziej dyskryminowani światopoglądowo przez rząd Obamy.

W Stanach Zjednoczonych działają 573 szpitale katolickie, w których rocznie leczy się ponad 85 milionów pacjentów. Stanowią one 12,5% wszystkich placówek szpitalnych w tym kraju. Także w szkolnictwie Kościół katolicki jest prawdziwą potęgą – 6511 szkół podstawowych oraz 1354 licea, do których uczęszcza 2,5 miliona uczniów. O jakości szkolnictwa wyższego może świadczyć liczba 231 uczelni i uniwersytetów katolickich, na których studiuje 764 tys. studentów. Trudno się więc dziwić wzburzeniu arcybiskupa Waszyngtonu, kardynała Donalda Wuerla, który stwierdził bez żadnej dyplomacji, że próby wprowadzenia nowych przepisów są zamachem na wyznawców wszystkich religii. Dla amerykańskich biskupów niewyobrażalne jest, ażeby ponad milion pracowników amerykańskich szpitali katolickich, uniwersytetów czy szkół zostało objętych obowiązkowym programem zapewnienia im dostępu do ogólnie pojętej antykoncepcji, która w szczególności oznacza rozbudowę przemysłu aborcyjnego.

Według sondażu Public Religion Research Institute, przepisy PPACA podzieliły niemal równo społeczeństwo amerykańskie. Ponad połowa respondentów stwierdziła, że pracodawcy powinni zapewniać swoim pracownikom dostęp do środków antykoncepcyjnych – jednak tylko 45% uznało, że narzucanie takiego przepisu siłą jest uzasadnione. 53% badanych widzi w tym przejaw hegemonii rządu Obamy, który lekceważy konstytucyjną wolność wyznania i sumienia. Jeszcze żaden amerykański prezydent nie podjął się prowadzenia tak jawnej wojny z Kościołem katolickim jak Barack Obama. Co prawda protestancka większość społeczeństwa amerykańskiego zawsze lękała się potęgi i jedności Kościoła katolickiego, jednak żaden protestancki prezydent nie ośmielił się wypowiedzieć Kościołowi wojny.

Także Partia Demokratyczna – zaplecze polityczne pierwszego i jak dotąd jedynego katolickiego prezydenta USA, Johna F. Kennedy’ego – żyła z Kościołem katolickim w bardzo zgodnych stosunkach. Znamienne, że to właśnie w hrabstwach i stanach zdominowanych przez katolików pochodzenia polskiego, irlandzkiego, włoskiego czy hiszpańskiego najczęściej swoje mandaty polityczne sprawowali politycy z Partii Demokratycznej. Pod rządami Baracka Obamy dotychczasowo centrowa Partia Demokratyczna zaczęła być rozsadzana od wewnątrz przez lewakówobamistów. A przecież historycznie jest to partia, która była zapleczem prezydentów o dość konserwatywnych poglądach – jak Andrew Johnson, Grover Cleveland czy nawet w pewnym stopniu Woodrow Wilson. Pamiętajmy, że wybór takich liberałów (w znaczeniu amerykańskim chodzi o lewaków) jak Franklin D. Roosevelt, John F. Kennedy, Lyndon B. Johnson czy Bill Clinton zawsze był okupiony utratą dużej części konserwatywnego skrzydła Partii Demokratycznej. Demokraci stanowią najstarszą partię w historii USA i drugą najstarszą na świecie. W ich szeregach byli tacy ludzie jak prezydent Skonfederowanych Stanów Ameryki, Jefferson Finis Davis, który – podobnie jak większość Demokratów – uważał abolicję Murzynów za złamanie prawa, a wojnę secesyjną za obronę własnych praw do wolności i niepodległości. Znamienne, że dzisiaj uważa się Demokratów za postępowych, nowoczesnych liberałów społecznych, modernistów, zwolenników szeroko rozbudowanego „socjału” w gospodarce. Ale to GOP była od 1854 roku największym motorem zmian politycznych, gospodarczych, społecznych, a nawet kulturowych w Ameryce. Jeden z pierwszych liderów tej partii, 16. prezydent USA Abraham Lincoln, ogłosił 22 września 1862 roku proklamację emancypacyjną niewolników. Być może z tego właśnie powodu zadeklarowanym Republikaninem był przez całe życie dr Martin Luther King.

Liczą się tylko statystyki

W latach 60. XX wieku Kościół katolicki był największym postulatorem zmian społecznych w Ameryce. Przyjął nawet większość dezyderatów socjalnych ruchu Ewangelii Społecznej – organizacji liberalnych protestantów z USA i Kanady. Lewicowe zmiany społeczno-gospodarcze zainicjowane przez Franklina D. Roosevelta, Johna F. Kennedy’ego, Lyndona B. Johnsona, Jimmy’ego Cartera i Billa Clintona spotykały się zazwyczaj z łagodną aprobatą katolickich biskupów amerykańskich, którzy spoglądali na ogół przemian społecznych swojego kraju znacznie życzliwszym okiem niż watykańska centrala. Do czasów prezydentury Ronalda Reagana katolicy zazwyczaj chętniej głosowali na kandydatów Partii Demokratycznej. Jeszcze w kampanii 2008 roku zdecydowanie poparli oni Obamę, nie mając świadomości, że wpuszczają lisa do kurnika. Ale co można powiedzieć o wdzięczności pierwszego czarnoskórego prezydenta?

Tylko wyjątkowy partacz mógł popsuć tak dobre relacje swojego zaplecza politycznego z najsilniejszą obecnie grupą wyznaniową w USA. Doradcy Obamy wychodzą z założenia, że nic straconego, ponieważ większość katolików nie słucha już nauczania swoich biskupów w kwestiach obyczajowych. Być może jest w tym dużo racji. Zgodnie z danymi opublikowanymi w czerwcu 2010 roku przez Guttmacher Institute, blisko 99% kobiet w USA, niezależnie od wyznania, stosuje środki antykoncepcyjne. Dotyczy to także 75% kobiet wyznania katolickiego. Dlatego doradcy Obamy wyszli z obłudnego założenia, że wojna z Episkopatem USA jest dla Białego Domu jedynie kwestią liczb i statystyk wyborczych, ale nie prawdziwym zagrożeniem. Jeden z osobistych doradców prezydenta zapytany na początku czerwca o wojnę Białego Domu z biskupami na tle kontrowersyjnych przepisów PPACA odpowiedział: „Ale kto tak naprawdę na tym straci? Wyborcy Rona Paula?… Myślmy trzeźwo, przecież katolicy, którzy nie wierzą w prezerwatywy, i tak nie zagłosują na Obamę, więc po co mamy zabiegać o ich głosy?”.

Kathleen Sebelius, szefowa amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej (The United States Department of Health and Human Services – HHS), oświadczyła kilka dni temu bez ogródek: „Jesteśmy na wojnie. Przeciwnicy naszej administracji próbują cofnąć osiągnięcia cywilizacyjne ostatnich 50 lat, kiedy kobiety dokonały ogromnego postępu w kompleksowej opiece zdrowotnej Ameryki”.

Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy Obamy uznali tę wypowiedź za przekroczenie jasno wytyczonej przez Konstytucję USA granicy wolności słowa i wolności sumienia. W mojej opinii bardzo trafnie skomentował to wojenne oświadczenie pani sekretarz HHS publicysta Tim Stanley z „The Telegraph”: „Oczywiście to nieprawda. Kościół katolicki stara się jedynie bronić swojego dawno ustanowionego prawa do wyrażania uwag wobec polityki federalnej rządu. Jednak ten kryzys pokazał nam, jak fundamentalnie nieamerykański jest Biały Dom w swoim podejściu do rządzenia państwem (…); to nie jest zwykła polityka, ale laicki dżihad (…), to nie jest nawet nieamerykańskie – to zachowanie wręcz nieludzkie”.

REKLAMA