Wielomski: Narodowcy powinni wrócić do realizmu politycznego Dmowskiego

REKLAMA

Nie jestem i nigdy nie byłem nacjonalistą, a to z tej racji, że absolutyzowanie narodu, wspólnoty etnicznej, rasowej czy językowej jest dla mnie nie do zrozumienia. Naród to – jak określa to fachowo socjologia – tzw. wspólnota wyobrażeniowa, czyli taka, do której czujemy przynależność, acz z powodu jej liczebności nie możemy poznać osobiście wszystkich jej członków. Jedyną wspólnotą wyobrażeniową, z którą czuję silny związek, jest wspólnota katolicka.

Mimo to zawsze traktowałem ruch narodowy jako ważnego i cennego sojusznika w walce politycznej, podobnie jak to czynili moi polityczni i ideowi antenaci, czyli konserwatywni „realiści” z początku XX wieku, którzy z endecją współpracowali i razem tworzyli wspólne listy wyborcze do Dumy rosyjskiej. Szanuję i doceniam rolę Romana Dmowskiego dla odzyskania niepodległości, uważam go za jednego z najwybitniejszych polskich polityków, a przede wszystkim za znakomitego krytyka romantyzmu politycznego, który to my, konserwatyści, zwalczaliśmy od zawsze. Właściwie konserwatyzm na ziemiach polskich pojawił się jako reakcja na romantyzm insurekcyjny, a nie na rewolucję sensu stricto. I to nie konserwatyści, lecz właśnie Dmowski okazał się najskuteczniejszy w zwalczaniu romantyzmu politycznego w latach 1905 i 1914. Problem polega na tym, że coraz wyraźniej uwidacznia się dziś odejście młodzieżowego ruchu narodowego od politycznego realizmu Romana Dmowskiego.

REKLAMA

W sumie widać to już było po 1926 roku, gdy młodzi endecy rozpoczęli rewizję narodowo-liberalnego programu starej endecji na rzecz narodowego radykalizmu, czyli rewolucyjnej i wybuchowej mieszanki pełnego pasji nacjonalizmu z gorącym katolicyzmem i społecznym radykalizmem. To ostatnie pojęcie było bardzo obszerne, obejmując szerokie spektrum poglądów – od jakiś narodowych bolszewików, przez korporacjonistów, zwolenników rozdrobnienia własności, aż po ideologów likwidacji pracy najemnej. Wszystkie te koncepcje cechowało pomieszanie utopii z radykalizmem działań, sympatią dla przemocy i oczekiwaniem na „przełom narodowy”. To ostatnie pojęcie wyrażało rzeczywistą niemoc odebrania władzy znienawidzonej sanacji. Celem „przełomu” miało być zbudowanie Wielkiej Polski – od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego. Wydawało się, że II wojna światowa nieco otrzeźwiła młodych. Wrzesień 1939 roku wykazał, że nie jesteśmy żadnym imperium, a nasza armia jest dramatycznie słaba i przestarzała. Oczekiwanym „przełomem” okazała się komunistyczna kolonizacja, która pokazała Bolesławowi Piaseckiemu rzeczywiste znaczenie i siłę Polski w świecie, czyli narodu średniego liczebnie, słabego ekonomicznie i położonego pomiędzy Berlinem a Moskwą. Kolaboracja środowiska Piaseckiego z komunistami to wyraz poczucia bezsilności, bolesnego zawodu co do rangi Polski w świecie.

Oto minął rok 1989 i tradycja endecka zaczęła się odradzać. Hasła narodowe zaczęły znowu być popularne, choć obejmują dziś inne grupy społeczne. Przedwojenna endecja to przede wszystkim klasa średnia. Ta popiera dziś głównie internacjonalną PO. To zrozumiałe. Gdyby w Polsce mieszkało dziś 3 miliony Żydów zajmujących się biznesem, handlem i wykonywaniem wolnych zawodów, to elektorat PO byłby dziś mocno nacjonalistyczny. Skoro jednak hitlerowcy Żydów wymordowali, to klasa średnia przestała się czuć zagrożona przez obcych i idee narodowe nijak do niej nie trafiają. Dlatego też idee te wyznaje dziś wyłącznie młodzież. Nie fascynuje ich zresztą Dmowski, lecz ONR-y, szczególnie Falanga. Wielokrotnie rozmawiałem z „młodymi” i polemizowałem z nimi na konserwatyzm.pl czy Facebooku. Aż do niedawna myślałem, że Romana Dmowskiego i czołówki endeckiej sprzed wojny „młodzi” nie rozumieją. Czytają, ale nie rozumieją, ponieważ ich teksty pisane były w innych warunkach politycznych i istnieje problem ich translacji na rzeczywistość obecną.

Ostatnio zorientowałem się, że się chyba mylę. Problem jest znacznie głębszy niż tylko czytanie bez zrozumienia. Kilka dni temu w Muzeum Niepodległości zorganizowano dużą sesję naukową o przedwojennych młodych endekach. Impreza była dobrze rozreklamowana, także na narodowych stronach internetowych. I okazało się, że wprawdzie przyszło kilkadziesiąt osób, jednak „młodzi” pojawili się w liczbie mniejszej niż skromna. Na Marsz Niepodległości z samej Warszawy ściągnie ich pewnie kilka tysięcy, ale na poważną sesję popularno-naukową, połączoną z promocją nowości wydawniczych przedwojennych klasyków młodoendeckich, nie przyszli.

Można to ująć inaczej: gdy trzeba przyjść na manifestację uliczną i pokrzyczeć „Wielka Polska Katolicka!”, to gnają tysiące; gdy trzeba posłuchać czy poczytać klasyków tradycji politycznej, to chętnych brak. Przed wojną do Młodzieży Wszechpolskiej przyjmowano tylko studentów i była to młoda elita intelektualna. Ludzie piszący i czytający. Dziś, gdy studentów jest nie kilkadziesiąt tysięcy, lecz kilka milionów, uważający się za spadkobierców endecji nie czytają. Dlatego konstatuję swój błąd: myślałem, że „młodzi” Dmowskiego czytają, ale nie rozumieją. A prawda jest taka, że oni go wcale nie czytają, podobnie jak innych klasyków, nawet młodoendeckich. Dlatego tak popularne są marsze i manifestacje, gdzie można wykrzyczeć proste hasła. To także tłumaczy – czego nigdy nie mogłem zrozumieć – dlaczego „młodzi” powtarzają tyle haseł pisowskich, czyli obozu postsanacyjnego. Skoro nie czytają literatury endeckiej, to ich idee polityczne powstają pod wpływem mediów.

Liczące się media „prawicowe” to media „prawdziwie-patriotyczne”, tworzące wizję Polski w oparach smoleńskich i lustracyjnych. Największymi autorytetami „młodych” stają się publicyści postsanacyjni. Opisując powstanie OZON-u, Stanisław Cat-Mackiewicz napisał, że oto „przy dźwiękach »Pierwszej Brygady«” piłsudczycy „odczytywali wersety z Dmowskiego”. Dziś mamy sytuację odwrotną: oto przy melodii Hymnu Młodych Obozu Wielkiej Polski powtarzane są wersety piłsudczykowskie w nieomylnej interpretacji Jarosława Kaczyńskiego.

REKLAMA