Strategia ratowania socjalnego trupa

REKLAMA

Po spotkaniu „prawicowego” prezydenta i „centroprawicowego” premiera, którego głównym tematem, było ratowanie polskiego trupa socjalnego, warto zacząć kilka razy oglądać wydawane złotówki, bo od nowego roku zapewne będziemy mieli ich mniej w kieszeni, a produkty, które kupujemy, będą droższe.

[nice_info]Spotkanie Donalda Tuska z Lechem Kaczyńskim, które odbyło się w czwartek zeszłego tygodnia, poświęcone było komplikacji, jakie napotyka Platforma przy budowie budżetu na 2010 rok. Przez półtora roku rządów koalicji PO-PSL Polska została zadłużona na ponad 90 miliardów złotych, co odpowiada 35% wpływów budżetowych w 2008 roku (które wyniosły 253 miliardy).[/nice_info]

REKLAMA

Warto o tym pamiętać, ponieważ opinię publiczną zbyt często karmi się danymi dotyczącymi zadłużenia państwa w relacji do produktu krajowego brutto, które mają tylko zamydlić oczy wyborcom i ich uspokoić. Zupełnie inaczej wygląda półtoraroczny deficyt wynoszący 35% wpływów budżetowych niż 6-7% PKB. I w obliczu właśnie takich problemów Donald Tusk musiał spotkać się z Lechem Kaczyńskim, by wspólnie ustalić strategię ratowania socjalnego trupa, w jakiego powoli zamienia się Polska.

[nice_alert]Bo jak inaczej nazwać Państwo, które zadłuża się rocznie na tak potężne sumy? Sumy, które w większości są przejadane przez klasę polityczno-urzędniczą na utrzymanie samej siebie. Jasne zatem jest, że premier z prezydentem mogą kłócić się o tak istotne sprawy jak miejsce w samolocie czy krzesełko w Brukseli, ale na pewno wspólnie staną do walki o obecny kształt Polski, zapewniający kolegom liczne posady za stawki znacznie przekraczające rynkową wycenę ich umiejętności.[/nice_alert]

W tym aspekcie zawsze możemy liczyć na to, że „prawicowy” prezydent z „centroprawicowym” premierem się dogadają. Nie odpuszczą ani na centymetr, żeby pozbyć się władzy nad ludem. Tak należy odczytywać deklarację, jaką wygłoszono po spotkaniu. Prezydent z premierem będą podejmować wszelkie możliwe kroki, by nie podnosić podatków i jednocześnie nie zwiększać tempa zadłużenia Polski. Jest to praktycznie ostatni moment, by zahamować lawinowo rosnący dług skarbu państwa, który już przekroczył 600 miliardów zł i w tym tempie w przyszłym roku zmusiłby rząd do zastosowania artykułu 216 p. 5 Konstytucji RP, który mówi: „Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto”.

Socjalistyczne obietnice

Komunikat premiera Tuska należy odczytywać nie inaczej niż jako kolejny pijarowski ruch. Przyznanie się, że rząd majstruje przy podatkach, mogłoby być odczytane jako całkowite już wycofanie się z jakiegokolwiek punktu programu gospodarczego, na którym PO uzyskała popularność. Z drugiej strony problem narastającego zadłużenia jest zatrważający i jeżeli Tusk zaraz czegoś nie zrobi by zahamować dalsze zadłużenie państwa, popadnie w niebyt jak AW„S”, gdy okazało się, że sławna dziura budżetowa, nazwana od nazwiska ministra finansów „dziurą Bauca”, przekroczyła 70 miliardów.

Nie będzie wielkim zaskoczeniem, gdy okaże się, że w tym roku dług skarbu państwa wzrośnie o co najmniej taką sumę. Wprawdzie mówi się, że maksymalnie będzie to 50 miliardów, ale warto pamiętać, że minister finansów zalicza w skład dochodów wiele wirtualnych zapisów, jak np. pozyskiwanie środków z Unii Europejskiej, które w ostatnich roku wyniosło mniej niż połowę spodziewanych przez ministra finansów wpływów. Dość powiedzieć, że dochody budżetu po pierwszych pięciu miesiącach tego roku wyniosły za ledwie 36,6% planowanych.

Jak tak dalej pójdzie, to do końca roku Tusk ze swoim pierwszym księgowym Janem Vincent Rostowskim będą musieli znaleźć jeszcze dodatkowe kilkanaście miliardów. Na razie Tusk wpadł na taki sam pomysł jak trzy lata temu pierwszy Mulat Rzeczypospolitej, Andrzej Lepper, czyli że znajdzie pieniądze w kasie Narodowego Banku Polskiego. NBP wymienia walutę, na której zarabia pieniądze, a ponieważ złoty w tym roku jest dość słaby, więc i NBP zarobi sporo na wymianie naszej waluty. Minister Finansów już oszacował, że będzie to 12-14 miliardów zł, które pozwoli mu załatać dodatkowe potrzeby budżetu bez sięgania po pieniądze podatników.

Tylko że NBP planował przeznaczyć te pieniądze na powiększenie rezerwy walutowej i wydał oświadczenie, „że w 2009 roku wynik finansowy banku centralnego również ukształtuje się na poziomie zerowym, co przełoży się na brak wpłaty z zysku do budżetu państwa w 2010 roku”. W odpowiedzi na komunikat NBP szybko zareagowało Ministerstwo Finansów, które również wydało oświadczenie, lecz w zupełnie innym tonie: „Minister Finansów szacuje, że nadwyżka finansowa Narodowego Banku Polskiego w 2009 roku będzie wynosiła kilkanaście miliardów złotych”.

[nice_info]Jeszcze trzy lata temu propozycja sięgnięcia po pieniądze NBP była skrajną nieodpowiedzialnością i nikt poważny nawet nie próbował takiego pomysłu bronić. Dziś zamiast przenikliwego wrzasku salonu mamy co najwyżej zaskoczenie. Widać, że duch pomysłów Andrzeja Leppera unosi się nad Platformą. Może lider Samoobrony zostanie jakimś wicepremierem w rządzie?[/nice_info]

Obniżka wydatków

Tusk robi wszystko, byle tylko nie wprowadzić żadnych reform gospodarczych w państwie. Nie chce narazić się nikomu, a każde zabranie lub obcięcie dotacji może być odebrane bardzo negatywnie, szczególnie przez „prawicową” opozycję. Dlatego właśnie szukane są pieniądze po stronie dochodów, a nie oszczędności po stronie wydatków. To, co obecnie próbuje się przedstawiać jako cięcie wydatków, to niestety kolejne pijarowskie sztuczki, jak np. fakt, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych, zamiast otrzymać jak dotychczas dotację państwową wyrównującą straty spowodowane przekazywaniem części środków do Otwartych Funduszy Emerytalnych, musi zaciągać kredyt komercyjny na zaspokojenie zobowiązań wobec emerytów. Nie ma również co liczyć, że Tusk spróbuje cokolwiek po stronie wydatków zmienić.

[nice_info]Jak na prawdziwego socliberała przystało, będzie tylko szukał pieniędzy w kieszeniach firm państwowych w pierwszej kolejności (zwiększanie wpływów z dywidendy, teraz zyski NBP), a później przyjdzie czas na kieszenie prywatne.[/nice_info]

Które podatki w górę

Od 1 lipca poszła już w górę akcyza na papierosy. Jak zwykle, nie poświęcono temu wydarzeniu zbyt wiele miejsca. Wiadomo, że postępowy świat walczy z nałogiem tytoniowym, więc podwyżka akcyzy na papierosy wpisuje się w ten trend. Mówi się, że bardzo blisko jest przywrócenia trzecia skala podatkowa dla najbogatszych w wysokości 40% oraz wycofanie się po roku obowiązywania z obniżek składki rentowej. Pewnie nie trzeba będzie długo czekać, jak i lekarze odezwą się z propozycją zwiększenia składki zdrowotnej – lepszego momentu być może nie będą mieli.

Nie ma co gdybać, które podatki pójdą w górę, gdy niemal pewne jest, że od 1 stycznia 2010 roku będzie podwyżka akcyzy na paliwa. Minimalne stawki akcyzy na paliwa określa Dyrektywa Wspólnot Europejskich nr 2003/96/WE z 27 października 2003 r. i wynoszą one:
● na benzynę bezołowiową – 0,359 euro/litr,
● na olej napędowy – 0,302 euro/litr,
● na gaz skroplony przeznaczony do napędu silników spalinowych – 0,125 euro/kg.

Jeszcze do niedawna polski rząd stosował wyższe stawki od minimalnych wymaganych przez Brukselę:
● na benzynę bezołowiową – 1,565 zł/litr,
● na olej napędowy – 1,048 zł/litr,
● na gaz skroplony przeznaczony do napędu silników spalinowych – 0,695 zł/kg.

Jednak artykuł 13 tej dyrektywy mówi: „Dla Państw Członkowskich, które nie przyjęły euro, wartość euro wyrażona w walutach krajowych mająca zastosowanie do wartości poziomów opodatkowania jest ustalana raz w roku. Stosuje się kursy obowiązujące w pierwszym dniu roboczym października i opublikowane w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej. Kursy te stosuje się od dnia 1 stycznia następnego roku kalendarzowego”.

Co oznacza dokładnie tyle, że 1 października tego roku zostanie przeliczona minimalna stawka akcyzy wymagana przez Brukselę. Ponieważ kurs euro od zeszłego roku znacznie wzrósł w stosunku do złotówki, to przyjmując poziom 4,40 zł/euro otrzymamy następujące stawki akcyzy:
● na benzynę bezołowiową – 1,579 zł/litr,
● na olej napędowy – 1,329 zł/litr,
● na gaz skroplony przeznaczony do napędu silników spalinowych – 0,55 zł/kg.

Jak widać, najbardziej (bo aż o ok. 30%) wzrośnie akcyza na olej napędowy. A trzeba pamiętać, że praktycznie cała branża transportowa korzysta właśnie z oleju napędowego. Wyższa o 30% akcyza to również wyższe koszty transportu towarów i osób. Tusk może będzie się cieszył również z wyższych wpływów do budżetu, chociaż na pewno nie w takim wymiarze, jak mu wyliczy to jego księgowy Rostowski, który swoimi założeniami dowiódł już wielokrotnie, że nie powinien zajmować się finansami państwa. Jednak wraz z droższym transportem wzrosną również ceny praktycznie wszystkich produktów, które wymagają jakiegokolwiek transportu.

Podobnie będzie z komunikacją miejską i tradycyjnymi pekaesami dowożącymi ludność z małych wiosek i miasteczek do pracy w większych miastach. Wyższa akcyza uderzy przede wszystkim w nich. To są również skutki uczestnictwa w projekcie pod nazwą Unia Europejska. Biorąc pod uwagę wysokość podatków w benzynie (oprócz akcyzy jest przecież jeszcze ciągle wynoszący 22% podatek VAT, naliczony naturalnie po uwzględnieniu akcyzy, co powoduje, że jest podatkiem od podatku), każdy tankujący samochód w Polsce płaci po kilka tysięcy złotych rocznie na polską biurokrację, co obrazuje poniższa tabelka.

Mogłoby się wydawać, że w zamian za tak drakońskie podatki otrzymujemy system dobrych jakościowo dróg (niekoniecznie autostrad), ale od kilkunastu lat dobre jakościowo drogi znajdują się jedynie w wielu tworzonych planach budowy dróg.

Wpływy w dół

Sam zysk Narodowego Banku Polskiego i podwyższona akcyza nie wystarczy na zaspokojenie i domknięcie tak dziurawego budżetu. Dalsze zadłużanie przyszłych pokoleń, czyli to, co nazywane bywa deficytem, przekroczyło również wszelkie granice ludzkiej przyzwoitości. Skoro jednak Tusk pokazał przez ostatnie półtora roku, że nie ma co liczyć na jakąkolwiek reformę wydatków państwowych pozostanie mu dalsze szukanie pieniędzy. A te oczywiście najłatwiej znaleźć w kieszeniach Polaków.

Gdziekolwiek by podniesiono podatki, naturalne jest, że podwyżka konkretnego podatku o kilka punktów procentowych nie musi się równać takiemu samemu zwiększeniu wpływów do budżetu. Podwyżkę podatków przy jednoczesnym obniżeniu wpływów do budżetu opisuje tzw. krzywa Laffera. Mówi ona dokładnie tyle, że zarówno przy zerowym, jak i stuprocentowym podatku wpływy budżetowe wyniosą zero. Istnieje zatem punkt pomiędzy tymi liczbami, który zapewnia maksymalne wpływy budżetowe. Krzywa Laffera oparta jest o teorię monopoli, dla których jedynym ogranicznikiem ceny na produkty jest akceptacja ze strony konsumenta (brakuje konkurencji, która wyznaczałaby cenę rynkową). Tak samo jak monopol wyznacza taką cenę, jaką jest w stanie zaakceptować konsument przy zapewnieniu jak największych zysków dla monopolu, tak też państwo powinno ustanawiać podatki na takim poziomie, który zapewnia mu jak największe wpływy (o ile jedynym wyznacznikiem działalności państwa w dziedzinie fiskalizmu jest zapewnienie jak największych dochodów budżetowych, a tak niestety w ostatnim stuleciu jest).

[nice_info]Także krzywa Laffera, wbrew wielu poglądom, nic nie mówi o tym, że niskie podatki oznaczają zwiększone wpływy, a wysokie zmniejszone. Mówi jedynie o tym, że na skali podatkowej znajduje się punkt, który pozwala zmaksymalizować dochody budżetowe. Tak się jednak składa, że poziom obciążenia podatkami w ostatnim stuleciu osiągnął niespotykaną wcześniej w historii skalę. Nigdy wcześniej nie występowały obciążenia sięgające prawie 50% dochodów obywateli.[/nice_info]

XX wiek przyniósł tak wiele nowoczesnych rozwiązań jak rozwinięcie podatku dochodowego (do 1913 roku najwyższy podatek dochodowy w USA wynosił 7%, a najniższy 1%), budowę systemów emerytalnych, wprowadzenie VAT (dopiero w 1954 r.) czy akcyzy na paliwa, tytoń, alkohol, energię… W związku z tym, że mamy tak duże obciążenie podatkami, krzywa Laffera w większości przypadków pokazuje, iż obniżka podatków zwiększa wpływy, a nie na odwrót. W Polsce najdobitniejsze potwierdzenie tego mechanizmu mieliśmy w 2003 roku, gdy zaczęła obowiązywać obniżona akcyza na alkohol – z 6278 zł do 4400 zł od 100 litrów czystego spirytusu – a wpływy do budżetu wzrosły o ponad 3,5 miliarda złotych w pierwszym roku obowiązywania obniżki. Nie znaczy to, że Polacy nagle zaczęli pić więcej alkoholu, tylko najzwyczajniej zaczęli pić alkohol legalny, a nie sprowadzany pokątnie zza wschodniej granicy.

[nice_info]Warto o tym pamiętać, bo podwyżka VAT, podatków dochodowych i składki rentowej wcale nie musi Tuskowi przynieść większych wpływów budżetowych. Może się okazać, że będzie wprost przeciwnie – i zamiast łatać dziurę budżetową, tandem Tusk-Rostowski tylko jeszcze bardziej ją powiększy, co zapewne ucieszy „prawicowego” prezydenta, który zyska przewagę w walce o reelekcję. Jeżeli Tusk naprawdę chce walczyć o prezydenturę, powinien jak najszybciej obniżyć podatki, doprowadzić budżet na skraj zapaści i pozbyć się połowy urzędników, co zapewne nie spowodowałoby żadnego obniżenia i tak już niskiej jakości usług państwowych.[/nice_info]

REKLAMA