Chodakiewicz: Czemu czasem warto brać przykład z Żydów?

REKLAMA

Tuż przed świętami wpadłem jak po ogień do Houston na zaproszenie profesora Waldemara Priebe z M.D. Anderson Cancer Center przy Uniwersytecie Teksaskim. Profesor Priebe szefuje tamtejszej gałęzi Fundacji Kościuszkowskiej. Rodzice jego żony, Tereni, powiślanki, mają drzewko w Yad Vashem za uratowanie dziewczynki żydowskiej. To zresztą bardzo wzruszająca historia. Uratowali dziecko, chowali („cała kamienica wiedziała!”), ale przed Powstaniem Warszawskim oddali na
przechowanie babci w Łowiczu.

Ojciec walczył w elektrowni, u „Krybara”. Po Powstaniu rodziców wywieziono do obozów. Zdecydowali się po wojnie wrócić do Polski, „bo tam córka została sama”. I tym
sposobem Terenia ma żydowską siostrę. O tym wszystkim dowiedziałem się, zanim państwo Priebe zorganizowali koktajl u siebie. Gośćmi byli przedstawiciele tamtejszej
polonijnej inteligencji, m.in. p.dr. Ewa Elenberg, pp.dr. George i Irena Gumulka oraz p.dr. Wojciechowski, konsul honorowy RP – ten, który Wałęsie załatwił operację
serca. Większość z nich profesjonalnie jest związana z Houston Medical Center, którego hotelowo wykwintnymi, serpentynowymi, ciągnącymi się milami high-tech korytarzami oprowadzano mnie wcześniej tego dnia. Ucieszyłem się strasznie, bo na koktajlu zjawiła się też moja ulubiona slawistka, p.profesor Ewa Thompson, w Polsce znana z „Trubadurów imperium”, wraz ze swoim mężem, profesorem Jacobem Thompsonem, statystykiem. Oboje konserwatywni, a profesor „Kuba” aż z przytupem.

REKLAMA

Profesor Ewa Thompson posiadła niezwykły dar rozwalania lewaków ich własną bronią. Stosuje dyskurs postkolonialny, aby udowodnić, że Rosja i Sowiety to imperium. To tak jakby używać dialektyki marksistowskiej, aby szerzyć dobrą nowinę o wolnym rynku. Inny gość, którego poznałem już przedtem, politolog, profesor Witold Łukaszewski z Uniwersytetu Stanowego im. Sama Houstona, pisze wspomnienia gułagowe – od deportacji z okolic Głębokiego na Wileńszczyźnie. Rodzinę jego „argentyńskiej” żony wywieziono do Kazachstanu, tak jak część naszej lwowskiej rodziny. Zacząłem od końca, bowiem tematem mego wykładu w Rice University były między innymi metodologia naukowa oraz sposoby organizacji zachowania i komunikowania pamięci. W jaki sposób Polacy mogą opowiedzieć Ameryce swoją wersję historii? Należy brać przykład ze społeczności żydowskiej. Zaraz po drugiej wojnie światowej właściwie wszyscy nie-Żydzi mieli w nosie Holokaust. Dotyczyło to zresztą także wielu przedstawicieli społeczności żydowskiej. Do lat 60. Izrael miał większe problemy niż pamięć o rzezi. Żydów europejskich ponoć pogardliwie nazywano tam „mydłem”. A nowo przybyli na Zachód, szczególnie do USA, zajęci byli utrzymaniem rodziny i budowaniem swojej pozycji w nowym społeczeństwie. A społeczeństwo
to było w najlepszym wypadku indyferentne. Uniwersytety były nawet pasywnie wrogie.

Dominował przecież paradygmat WASP – White Anglo-Saxon Protestant. O sprawach żydowskich nikt nie chciał słyszeć. Gdy w 1952 roku na Uniwersytecie Columbia
przyszły profesor, błogosławionej pamięci Raul Hilberg, zdecydował się pisać doktorat o eksterminacji Żydów w Europie, jego promotor kazał mu się puknąć w głowę i oznajmił mu, że to „pocałunek śmierci”. Miało to zrujnować karierę Hilberga. Ale ten się uparł. Obronił doktorat. W tym czasie inni najbardziej świadomi przedstawiciele społeczności żydowskiej podjęli kroki, aby przechować pamięć o Zagładzie. Nie zrażając się wrogością tzw. mainstreamu instytucji amerykańskich, zaczęli tworzyć swoje. Dostosowywali również do nowych potrzeb już istniejące fundacje czy organizacje żydowskie. Dawali stypendia na badania nad Zagładą. Przede wszystkim jednak zaczęli zbierać wspomnienia, zachęcać do spisywania pamiętników oraz prosić o pamiątki: zdjęcia, dokumenty, przedmioty z okresu Zagłady. Proces ten w naturalny sposób łączył wysiłek oddolny z luźną koordynacją odgórną. Oddolnie indywidualne osoby spisywały wspomnienia czy wysyłały młodzież do zbierania relacji. Nie tylko umacniało to więzi międzypokoleniowe, ale również uczyło młodych żydowskiej historii. Często w procesie spisywania i zbierania relacji brały udział całe ziomkostwa – stąd setki ksiąg pamięci publikowanych przez uchodźców z miast i miasteczek Polski, zwykle po hebrajsku lub w jidysz. Odgórnie natomiast kierowano kampanią zbierania funduszy, tworzono instytucje – najpierw pozauniwersyteckie, następnie katedry. Powstawały własne wydawnictwa: książkowe, środowiskowe oraz naukowe. Państwo Izrael zaczęło tutaj bardzo ściśle współpracować z diasporą. Wzajemnie się uzupełniano i wspomagano. Po rewolucji kulturowej lat 60. Ameryka i Zachód zaczęły łaskawszym okiem patrzeć a mniejszości. Nowe pokolenie naukowców zainteresowało się nie tylko pionierskimi pracami profesora Hilberga, ale również rozpoczęło własne badania. Wielu opierało się głównie na nie zweryfikowanych wspomnieniach żydowskich, również na księgach pamięci. Tym sposobem zasoby relacji z Yad Vashem czy instytucji żydostwa amerykańskiego stały się głównym punktem odniesienia w kwestii Zagłady, a szczególnie stosunków polsko-żydowskich. Pod koniec lat 70. taka karykaturalna „wiedza” o eksterminacji Żydów spadła do poziomu pop-kultury. Jej odzwierciedleniem była produkcja telewizyjna z roku 1977 pod tytułem „Holokaust”, który to film pokazuje polskich żołnierzy rozstrzeliwujących Żydów dla Niemców. Ogólny wniosek: przeciętni Polacy to antysemici mordujący Żydów. Dzisiejszy stan „wiedzy” na poziomie popkultury opisał liberalny profesor historii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, John Connelly („Ordinary Poles”, „Commonweal”,23 lutego 2007 r.,).

W swojej recenzji ostatniej pracy J. T. Grossa Connelly stwierdził, że „dla większości Amerykanów jednak opowiadanie, że »zwykli Polacy« stosowali przemoc [wobec Żydów], spowoduje wzmocnienie głęboko zakorzenionych przesądów. Jedna nauczycielka historii z Oakland na przykład powiedziała mi, że książka Grossa „Sąsiedzi” o Jedwabnem niczego nowego jej nie nauczyła – ona od zawsze wiedziała, że Polacy zabijali Żydów. Reszta moich słuchaczy, a byli to nauczyciele historii szkół średnich, zgodziła się z nią. Dla nich Auschwitz i Treblinka to „polskie obozy” i nic w książce Grossa tego nie zmieni”. Jeśli Polonia chce zmienić taką sytuację, należy budować instytucje i wspierać istniejące, choćby PIAST Institute w Detroit. Na razie bowiem mainstreamowa kultura jest wroga. Trzeba organizować się poza uniwersytetami – oprócz stypendiów dla zdolnych studentów, które jednak należy bardzo uważnie kontrolować. Pewnie zanimdo tego Polonia dorośnie, obudzą się Polacy w Kraju i zadbają o swoje interesy, tak jak ostatnio robi to Instytut Pamięci Narodowej. Prosimy więcej po angielsku.

REKLAMA