Chodakiewicz: Bóg, Honor, Ojczyzna, nuda, seks…

REKLAMA

Grzebiąc po bibliotekach moich „dinozaurów”, doszperałem się pamiętnika zwykłego – niezwykłego człowieka. Paweł Łysek był zwykłym żołnierzem, ale miał wykształcenie uniwersyteckie – studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a następnie uczył się w Wielkiej Brytanii.

Brał udział w kampanii wrześniowej, aresztowany przez Gestapo uciekł na Węgry, a potem przebił się do
Francji, w której obronie walczył. Następnie przedostał się do Szkocji. Swoją pierwszą część wspomnień opublikował w 1960 roku. Druga część ukazała się w roku 1965 i z punktu widzenia historyka społeczeństwa jest ciekawsza. Brak tam walk, brawurowych ucieczek, heroizmu.

REKLAMA

Jest za to wszechogarniająca nuda. Dotyczy przede wszystkim okresu „szkockiego”, głównie lat 1941 i 1942. Późniejsze lata potraktowane są per noga. Autor albo nie miał czasu, albo ochoty, aby spisywać swe doznania. Według Łyska, Polska przegrała wojnę, a więc wszystko „poszło na marne”.

Dedukuję, że pamiętniki oparte są na luźnych notatkach z lat wojennych, jak również na zachowanych wycinkach z gazet. Właściwie w dużym stopniu praca jawi się jedną wielką prasówką. Czasami zaskakuje szczegółami – na przykład dość wiernym zapisem walk na Krecie w maju 1941 roku. I wszystkie komentarze
polityczne, wszystkie myśli na kanwie prasowych wycinanek podporządkowane są mistycznej sprawie Polski: „Polska ukrzyżowana…

Po ukrzyżowaniu musi nastąpić zmartwychwstanie. Inaczej nie byłoby sprawiedliwości na świecie” (str.
19). A Hitler? „Nie tępi on żadnego narodu tak, jak tępi nas” (str. 121). O Holokauście wtedy było głucho.
Zaskakuje też dość łagodny ton autora w stosunku do Sowietów. Łysek pragnął wielce konfliktu między Stalinem a Hitlerem, ale uważał, że sowiecki okupant był lepszy.

„My, Polacy, współczujemy narodowi rosyjskiemu, życzymy mu zwycięstwa, bo przecie to nasz bratni, słowiański naród” (str. 128). Obawiał się o Kresy Wschodnie, łudził się jednak, że z komunistami da się w jakiś sposób po wojnie dogadać. „Miejmy nadzieję, że stosunek ten ułoży się przyjaźnie” (str. 187). Można domniemywać, że wchodziły tutaj w grę przeżycia własne autora, który doświadczył osobiście krzywd jedynie z niemieckiej ręki. Ponadto naziści zamordowali mu brata, starszego sierżanta WP, powstańca
śląskiego, który został ścięty w Berlinie.

Łysek, góral beskidzki, po prostu Sowietów nie znał. Co do Niemców – żadnych sentymentów, żadnej taryfy
ulgowej: „Berlin płonie… Niech Szwabi wiedzą, co wojna” (str. 47). Jak większość przedwojennej młodzieży
uniwersyteckiej, Łysek miał poglądy narodowo-katolickie. Pod pseudonimem Roman Kłysyk (str. 18) pisał
felietony do pisma „Jestem Polakiem”. „Pismo ma zabarwienie narodowo-katolickie, ale stara się być obiektywne, tolerancyjne” (str. 14). Łysek pochwalił się nawet swą działalnością pisarską generałowi Sikorskiemu. Ten skwaśniał bardzo. Autor korespondował z twórcą „Jestem Polakiem”, księdzem Stanisławem, ale za bardzo nie wiedział, co się w londyńskiej redakcji dzieje. W końcu pismo znika. Łysek nie wie, co się z nim dzieje: „podobno Anglicy zabronili wydawać” (str. 42). Ale potem wychodzi znów, „ale mogą je sprzedawać tylko w kioskach w Londynie, a nie w wojsku” (str. 49).

Łysek był strzelcem, starszym strzelcem, a potem kapralem kancelistą. Narzeka – zgodnie z prawdą – że osoby z wykształceniem uniwersyteckim w wojsku brytyjskim dostawały automatycznie nominacje oficerską. W Wojsku Polskim autor musiał „strzelać z kopyta” i salutować byle szarży, a nawet żandarmom, co szczególnie go irytowało. Stale utyskiwał na przełożonych, na robotę kancelaryjną. Ale autor i koledzy mają pewną przewagę: „szarża ma funty, chłopcy gorącą krew. Wybór należy do płci pięknej” (str. 30).

Szły konkury o dziewczyny. „Kierowczynie zaś angielskie, po powrocie zprzymusowo i służbowo odbytej miłości [z polskimi oficerami], wracają na swe kwatery, gdzie w wielkim sekrecie spotykają się z naszymi młodymi żołnierzami, by teraz już na dobrze się wyszumieć” (str. 175). No ale nie znająca obcych języków
szarża zmusza naszego kancelistę do pisania listów miłosnych do swoich szkockich kochanek.

Autor od czasu do czasu opisuje poznawane przez siebie dziewczyny, szczególnie te, które musi wypychać z łóżka. Na swój temat jest raczej dyskretny, o kolegach, w ogóle o Polakach chętnie generalizuje. Według niego, stale i wszędzie podbijali serca Szkotkom, Angielkom, a szczególnie Irlandkom, które „już całe w ogniu” (str. 160). „Przeważają nasi… Każdy w towarzystwie rudej, gadatliwej Szkotki” (str. 91). Łysek chętnie powtarza plotki, na przykład z poczekalni dentystycznej: „Jakiś żołnierz urąga swemu dowódcy,
że mu Szkotkę wprost spod nosa odebrał. Drugi, kierowca, nie może wybaczyć swemu majorowi, że musiał patrzeć, jak ten się ze Szkotką czulił w samochodzie” (str. 85). I kiedy indziej: „Żanek mówi tylko o Szkotkach. Wylicza, ile ich ma, jakie one słodkie, jakie gorące, jakie wierne” (str. 52).

Szczegółowo Łysek opisał trzy wydarzenia. Pierwsze z nich to opowiastka o francuskich prostytutkach sprzedających się w Hyde Parku; jedna z nich zaproponowała autorowi siebie i swego pieska (str. 161). Drugie to historyjka o tym, jak pewna polska majorowa puściła się na klatce schodowej z dwoma marynarzami brytyjskimi naraz (str. 177-178). A trzecie – jak z kolegą przez pomyłkę trafili do zakamuflowanego klubu homoseksualistów podczas przepustki w Londynie. „Są przeważnie młodzi, niektórzy mają pomalowane usta i lakierowane paznokcie. Kilku nosi nawet kolczyki w uszach. Trzymają się parami lub w małych grupkach. Wyginają się i wymachują rękami jak kobiety. Uśmiechają się do nas, a odważniejsi zaczynają nas poszczypywać po pośladkach. Aż się zarumieniłem…

Już i paru podmalowanych młodzieńców dosiadło się do nas. Mówią, że Polacy są tacy przystojni, że pozabierali Anglikom wszystkie kobiety” (str. 109-110). Nudę szkocką przebijają od czasu do czasu niezwykłe wydarzenia, które Łysek skrupulatnie odnotowuje. Kilka osób popełniło samobójstwo. Żandarm polski zastrzelił żołnierza wymykającego się „na lewiznę”. Podchorąży zginął w wypadku motocyklowym.

Łącznik pułkowy przewiózł autora z szaloną prędkością motorem. Łysek dostał awans na starszego
strzelca, potem raport karny, a nawet jeden dzień kozy. Wziął udział w manewrach, gdzie wziął do niewoli kilku Anglików. Poza tym życie toczyło się polskim trybem, zgodnie z katolickim kalendarzem – od Bożego Ciała przez Boże Narodzenie i Matki Boskiej Gromnicznej aż do Wielkanocy – połączonym z żołnierskim
(15 sierpnia), uzupełnionym teraz nowymi rocznicami, takimi jak 1 września.

Rytm ten przerwało oddelegowanie autora na studia. Na front go nie posłano ze względu na kiepskie zdrowie. Łysek stale podkreśla szkocką życzliwość w stosunku do Polaków. Szczególnie wzrusza go sympatyczne postępowanie ludzi niezamożnych, którzy dzielili się z nim wszystkim, co mieli. Nawet uszczypliwości o przysłowiowym skąpstwie Szkotów są dowcipne i nie zalatują żółcią. Śmieszy go szkocka niechęć do Anglików. Najsympatyczniejsze są wspomnienia ze spotkań ze szkockimi katolikami, na przykład w klasztorze redemptorystów w Perth. Chyba najbardziej zawiedziony autor był zaproszeniem do Oxfordu, gdy okazało się, że samotna pani domu była „protestantką, ale niepraktykującą” (str. 162). Nie poszedł do kościoła; to było okrutnie ciężkim ciosem na Boże Narodzenie.

Irytuje autora ignorancja mieszkańców Wielkiej Brytanii na temat Polski: „Tak mało wiedzieli dotychczas o nas. Jakbyśmyprzyszli gdzieś z jakiejś dżungli… Anglicy zdają się nas znać tylko z pogromów żydowskich… Problem żydowski o tyle stał się aktualny w rozmowach z tutejszymi obywatelami, że oto w prasie angielskiej zaczęły się ukazywać artykuły i wzmianki zarzucające, że Polacy byli i są antysemitami” (str. 55).

Chodziło o dezercje żydowskich żołnierzy z WP. Ciekawe są też opisy szkockich miast, szkockiej przyrody. Edynburg jak Wilno. Pisząc o szkockich górach, Łysek widzi na nich nieistniejący „giewontowy krzyż”: „Nad krzyżem, wysoko w górze, na niebie, unosi się warkocz człowieczej tęsknoty ku wolności – warkocz nie z
mgły, a z umiłowania tego wszystkiego, co nam Polskę przypomina” (str. 31). W jeszcze bardziej liryczny sposób Łysek rozpisywał się tylko o swojej „Matce – Polce” (str. 139).

Ogólnie – pamiętnik Łyska to studium pełne kontrastów. Polak – katolik – tradycjonalista – patriota – intelektualista – nudziarzmarudziarz – kobieciarz. I wszystko w jednej osobie.

Może to jest właśnie sposób na życie tak, aby nie poszło na marne?

REKLAMA