Korwin-Mikke: Monarchia w kontekście Konstytucji 3 Maja

REKLAMA

JE Bronisław Komorowski był niedawno krytykowany za to, że powiedział, iż Konstytucja 3 Maja była drugą konstytucją w Europie – podczas gdy (zdaniem krytyków) była pierwszą. I powinniśmy być z tego dumni. Pan Prezydent ma rację: Konstytucja 3 Maja była druga, bo przed nią była Magna Charta Libertatum, podpisana przez śp. Jana bez Ziemi w 1215 roku i ostatecznie uznana za oczywistą w wieku XVII. Chodzi jednak nie o to, czy była pierwsza, czy druga – lecz o to, czy Polacy powinni być z niej zadowoleni.

Oczywiście przywracała monarchię dziedziczną i redukowała d***krację. Mimo to była nacechowana duchem Oświecenia: ograniczała Króla, który nie był władcą absolutnym, lecz konstytucyjnym. Podobnie jak wszystkie późniejsze konstytucje traktowały Króla jako element państwa, nadając mu pewne prawa. Tym samym Król z jednej strony musiał walczyć o swoją pozycję, a z drugiej strony prowokowało to administrację do prób ograniczania władzy Króla. Król bowiem był dla administracji nieustannym zagrożeniem. Chodzi nie tyle o to, że każdego urzędnika mógł z dnia na dzień wyrzucić z posady, ile o to, że to On płacił pensje urzędnikom, więc z natury rzeczy sprzeciwiać się musiał zwiększaniu ich liczby. Dlatego administracja odwoływała się do L**u, by ten prerogatywy Króla zmniejszał – i w końcu rola królów została sprowadzona do niemal czysto reprezentacyjnej. Oczywiście nawet wtedy Król mógł się przydać (to Wiktor Emanuel III kazał w końcu aresztować teoretycznie wszechpotężnego Mussoliniego!), ale to rzadkie przypadki.

REKLAMA

Rozwiązaniem jest monarchia absolutna i oświecona. Absolutna, czyli Król nie jest w niej częścią państwa – Król stoi ponad państwem i konstytucja (czy raczej Prawo) nie wiąże Mu rąk. By być ścisłym: prawa ziem czy poszczególnych poddanych wiążą Królowi ręce, ale to są wyliczone starannie zasady i przywileje. Pozostaje nieskończona ilość działań, w których Król ma ręce całkowicie wolne – i może z dnia na dzień przerobić aparat państwowy wedle Swej woli. Aparat – nie poddanych! Chodzi o to, by urzędnicy nie mieli zagwarantowanych żadnych praw, bo wtedy zaczynają walczyć o ich rozszerzenie – i w końcu zazwyczaj wygrywają z królem.

P. Wozinski (w artykule „Propaństwowa nowomowa” w ostatnim NCZ!) na końcu swego tekstu przytacza anegdotę o Delfinie Francji, późniejszym Ludwiku XVI, który narzekał na ciężką dolę króla, obciążonego licznymi obowiązkami – i spytał Franciszka Quesnaya, najznakomitszego fizjokratę, co On by robił na miejscu króla. Quesnay odparł bez namysłu: „Nic!”. Otóż monarchia absolutna powinna być oświecona – ale nie w duchu Oświecenia, gdzie wbijano następcom Tronu do głowy bzdury o „prawach człowieka” i konieczności aktywnego poprawiania doli L**u, lecz w duchu konserwatywno-liberalnym: Król nie powinien robić NIC. To znaczy: powinien raz na parę miesięcy zainterweniować, jeśli aparat państwa zaczyna się szarogęsić (bo niewątpliwie zacznie – taka jest jego natura…). A tak to Król zajmuje się polityką zagraniczną, czyta sprawozdania tajnych służb i policji, robi przegląd jakiejś jednostki wojska – w sumie ze cztery godziny pracy dziennie. A potem może trenować sobie dżudo, jak p. Włodzimierz Putin, polować, czytać, grać w szachy – i dobrze, jak sobie od czasu do czasu przygrucha jakąś panienkę z L**u, dzięki czemu może dowiedzieć się w łóżku, co o Nim ludzie naprawdę mówią (bo policji pod tym względem wierzyć nie można…).

Te dogmaty przyszły Król musi mieć wbijane w głowę od pierwszego roku życia. Nie może chodzić do zwyklej szkoły – musi mieć guwernerów, którzy go wytresują na dobrego Monarchę. I nie może potem powiedzieć: „Mnie wbijano do głowy tyle rzeczy… Niech mój syn ma teraz lżejsze dzieciństwo”… Bo tak właśnie zaczyna się upadek Dynastii – i Monarchii.

REKLAMA