Amber Gold czyli my nie ruszamy waszych, wy naszych

REKLAMA

No i kto jeszcze może mieć wątpliwości, czy ustanowiona w roku 1989 przez generała Czesława Kiszczaka i jego konfidentów niepisana konstytucyjna zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszanie naszych” nadal w naszym nieszczęśliwym kraju obowiązuje? Już nawet nie wspomnę o upływie 18 lat od dnia, kiedy minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski oskarżył premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji, a więc zdradę stanu. Jak wiadomo, nikt w tej sprawie nie został pociągnięty do odpowiedzialności, z czego zagranica z pewnością wyciągnęła wniosek, że w naszym nieszczęśliwym kraju zdrada stanu jest nie tylko bezkarna, ale kto wie, czy nie stanowi aby warunku sine qua non politycznego sukcesu.

Ja już od dawna podejrzewałem, że w Polsce nie można być skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem, a teraz dodam, że to jest wprawdzie warunek konieczny, ale nie wystarczający – bo agent agentowi nierówny. Żeby zrobić polityczną karierę, trzeba zostać agentem właściwej centrali, bo w przypadku postawienia na centralę niewłaściwą wszystko może się skawalić. Rzecz w tym, że na skutek tworzenia coraz to nowych tajnych służb, które muszą przecież werbować sobie agenturę, a potem ją jakoś plasować w miejscach zapewniających odpowiednie możliwości działania i polityczne wpływy, liczba agentów musiała osiągnąć takie rozmiary, że każdy może sobie w nich przebierać niczym w ulęgałkach.

REKLAMA

Dotyczy to oczywiście również państw ościennych, którym wiele osobistości służy nawet bezinteresownie, pewnie w nadziei wysłużenia sobie godziwej emerytury. Więc już nawet nie wspomnę o owych 18 latach, jakie bezskutecznie upłynęły od oskarżenia premiera Oleksego o zdradę stanu, bo właśnie dziennikarze śledczy pewnej radiowej rozgłośni, jak to mówią, „dotarli” do raportu agencji Ernst & Young Audyt Polska, która na zlecenie niezależnej prokuratury badała sprawę Amber Gold, a konkretnie – czy Marcinowi P. pomagały w procederze jakieś osoby trzecie, czy też działał sam jak palec.

Agencja po starannym, ale zarazem ostrożnym zbadaniu sprawy orzekła, że Marcinowi P. nikt nie pomagał, co oznacza, że działał sam jak ten palec. Koronnym argumentem miała być okoliczność, że nie natrafiono na żaden przelew, dzięki któremu Marcin P. uzyskałby pieniądze na rozkręcenie interesu. Właśnie w tym dopatruję się ostrożności, bo nawet dziecko wie, że pieniądze można zdobyć nie tylko na podstawie przelewu, ale również w drodze tzw. traditio – i to w dodatku od czasów rzymskich.

Widocznie jednak agencja skądś wiedziała, że takiej możliwości w ogóle nie powinna brać pod uwagę, a i niezależna prokuratura musiała to zastrzeżenie podzielać, bo skwapliwie we wnioski wypływające z raportu uwierzyła. Jakże zresztą miałaby nie uwierzyć? Skoro zamówiła ekspertyzę w agencji, to wszak dlatego, że musiała być przekonana, iż agenci lepiej wiedzą, co i jak – a skoro tak, to jakże im nie wierzyć, skoro ustalili, że Marcin P. działał sam jak ten palec?

Oczywiście nie ma rzeczy doskonałych, toteż przez niezawisłym sądem trzeba będzie jakoś wyjaśnić przyczyny, dla których zarówno niezależna prokuratura, jak i niezawisłe sądy w gdańskim okręgu sądowym traktowały Marcina P., jakby miał jakiś szalenie ważny immunitet – nawet wtedy, gdy już mleko się rozlało. Jak pamiętamy, organy wymiaru sprawiedliwości podjęły energiczne kroki w sprawie Amber Gold dopiero wtedy, gdy pieniądze zostały szczęśliwie ze spółki wyprowadzone w nieznanym kierunku.

Jestem oczywiście pewien, że z wyjaśnieniem tej zagadki nie będzie żadnego problemu i nawet mogę podsunąć rozwiązanie zakorzenione w skarbach światowej literatury, a konkretnie – w „Odysei” Homera. Jak pamiętamy, Odyseusz trafił na ląd zamieszkany przez Cyklopów i wraz z towarzyszami został schwytany w pułapkę przez niejakiego Polifema. Kiedy ten pożarł już dwóch ludzi z załogi, Odyseusz wdał się z nim w pogawędkę, w trakcie której zdradził Polifemowi, że nazywa się Nikt. I kiedy spoiwszy Cyklopa winem, wypalił mu kociubą oko, Polifem podniósł wrzask, że Nikt go morduje. Słysząc to, inni Cyklopi uznali, że po pijaku dostał małpiego
rozumu i odstąpili od wszelkiej akcji ratowniczej. Skoro tedy ta sztuczka udała się Odyseuszowi, to dlaczegóż nie mogłaby powtórzyć jej razwiedka, tym bardziej że już od dawna próbuje stworzyć wrażenie, że jej „nie ma” – podobnie jak izraelskiej broni jądrowej i wielu innych rzeczy – i że nasza młoda demokracja to sam autentyk, pełny spontan i odlot?

Skoro zatem agencja Ernst & Young Audyt Polska prawomocnie ustaliła, że Marcinowi P. pomagał Nikt, to znaczy że Nikt mu nie pomagał, to jakże mogłaby to zakwestionować iustitia, zwłaszcza w słynnym z niezawisłości gdańskim okręgu sądowym? Nie tylko by nie mogła, ale nawet by jej nie wypadało, bo jakże kwestionować ustalenia zakorzenione wprost w „Odysei”?

A skoro już się wyjaśniło, że Marcinowi P. Nikt nie pomagał, to może nawet się zrehabilitować, a właściwie – całkowicie oczyścić z fałszywych zarzutów, jeśli tylko wpłaci odpowiednią sumę na konto Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka, któremu też Nikt nie pomaga i którym znienawidzoną „prawicę” dźga w chore z nienawiści oczy resortowa „Stokrotka” w żydowskiej gazecie dla Polaków kierowanej przez pana redaktora Michnika.

Czyż kawalera Serduszka WOŚP wypada ciągać przed niezawisłe sądy – zwłaszcza w sytuacji, kiedy ponad wszelką wątpliwość wiemy, że Nikt mu nie pomagał?

Jasne, że nie wypada, toteż tylko patrzeć, jak niezależna prokuratura w porozumieniu z niezawisłym sądem nie tylko wypuści Marcina P. z aresztu, ale umorzy postępowanie z powodu oczywistego braku cech przestępstwa, dzięki czemu Marcin P. będzie mógł z powodzeniem kandydować do Parlamentu Europejskiego, gdzie stałby się prawą ręką pana komisarza Janusza Lewandowskiego, w okresie heroicznym też skłaniającemu się ku zasadzie, że pierwszy milion trzeba ukraść.

REKLAMA