Dwa miliony nielegalnych zapalniczek

REKLAMA

Odradzająca się Polska – II RP – przejęła po państwach zaborczych wszystkie monopole, tzn. spirytusowy, solny, tytoniowy i loteryjny. Ponadto wprowadzono jeszcze monopol zapałczany, a w czasie wielkiego kryzysu gospodarczego planowano (na szczęście skończyło się tylko na planach) wprowadzić kolejne – herbaciany, kawowy – i rozszerzyć tytoniowy o fabrykację gilz do papierosów.

W budżecie państwa polskiego przychody z tytułu monopoli stanowiły ok. 30% wszystkich wpływów budżetowych, np. w roku budżetowym 1931/1932 – 30%, a w 1938/1939 – 31,9%. Dla porównania: w ówczesnej Francji wpływy z monopoli to zaledwie 1% wszystkich budżetowych przychodów, zaś w Niemczech niewiele więcej – 2,2%. Widzimy więc, jak ważną pozycją w budżecie II RP były wpłaty monopolowe; wobec tego warto przyjrzeć się funkcjonowaniu czterech z pięciu monopoli (nie będziemy brali pod uwagę monopolu loteryjnego).

REKLAMA

Przekroczono punkt Cournota

Nasz przegląd zaczniemy od monopolu spirytusowego. Po odzyskaniu niepodległości wprowadzono monopol, ale wydzierżawiono go spółkom prywatnym. Produkcja była niewielka ze względu na zniszczenia wojenne (większość gorzelni znajdowała się w ruinie), kwitło bimbrownictwo, dlatego też 1 listopada 1921 roku wprowadzono wolny handel wyrobami spirytusowymi, w miejsce monopolu ustanawiając akcyzę na spirytus i wyroby wódczane. Monopol spirytusowy ponownie wprowadzono 31 grudnia 1924 roku. 1 stycznia 1927 roku cenę 1 litra spirytusu stuprocentowego wyznaczono na 13 złotych i 50 groszy. Była to cena najwyższa w Europie. Mimo to jakaś „mądra głowa” w rządzie zaproponowała w 1930 roku (drugim roku kryzysu) podwyżkę ceny do 15 złotych! Efekt był taki, jaki mógł przewidzieć każdy w miarę rozgarnięty ekonomista; każdy, tylko nie sanacyjny minister. Oczywiście wpływy do budżetu państwa zaczęły gwałtownie maleć – z 420 milionów zł w roku budżetowym 1929/1930 do 201 milionów w roku 1932/1933. Przekroczono tzw. punkt Cournota, czyli punkt wyznaczający ekonomiczne optimum produkcji przedsiębiorstwa monopolistycznego; w punkcie tym monopol osiąga zysk maksymalny. Nie powinna to być żadna abrakadabra dla ówczesnego ministra skarbu płk. Ignacego Matuszewskiego, tylko ekonomiczne ABC. Na masową skalę zaczął się szerzyć przemyt spirytualiów z ościennych państw. Nielegalne gorzelnie wyrastały jak grzyby po deszczu – prasa ciągle informowała czytelników o likwidowaniu tysięcy bimbrowni; tylko w samym 1933 roku wykryto ich aż 3051 (wg danych Policji Państwowej, miały one wyprodukować 1,7 mln litrów spirytusu). W tej sytuacji informacje o tym, że Dyrekcja Państwowego Monopolu Spirytusowego podjęła decyzję o zatrudnieniu kolejnych urzędników (na 3814 pracowników w 1932 roku było ich aż 1599), co zaowocowało wzrostem kosztów administracyjnych, oraz o tym, że zaczęto ale nie ukończono budowy zakładów przemysłu spirytusowego, ponieważ w miejscu ich usytuowania nie było wody potrzebnej do produkcji spirytualiów (ktoś nie dopatrzył swoich obowiązków – normalna rzecz w Polsce), mają posmak skandalu. Rząd w końcu wyciągnął wnioski i w 1932 roku obniżył cenę 1 litra spirytusu do 12 złotych. Wpływy do budżetu zaczęły powoli rosnąć, by w roku 1938/1939 osiągnąć kwotę 294 milionów zł, jednak organom ścigania do końca istnienia II RP nie udało się zlikwidować ani przemytu alkoholu, ani bimbrownictwa.

Włoska pożyczka

Geneza monopolu tytoniowego sięga roku 1919. Trzy lata później odpowiednia ustawa zaprowadziła monopol tytoniowy na obszarze całego państwa. Po zaciągnięciu w 1924 roku pożyczki włoskiej, państwo zlikwidowało 83 prywatne wytwórnie tytoniowe, zatrudniające ok. 10 tysięcy osób. 18 fabryk państwowych wykorzystywało w ok. 70% surowiec zagraniczny do produkcji cygar, cygaretek i papierosów. Warto zwrócić uwagę na następującą prawidłowość: mianowicie w okresie światowej zniżki cen surowców związanej z wielkim kryzysem, nasz Polski Monopol Tytoniowy nabywał surowiec zagraniczny po cenach coraz wyższych, a krajowy po cenach coraz niższych. I tak za 1 kg tytoniu krajowego w roku budżetowym 1929/1930 płacono 2,34 zł, natomiast w roku 1931/1932 – 1,80 zł. Z kolei za 1 kg tytoniu zagranicznego musiano zapłacić w roku budżetowym 1929/1930 4,47 zł, a w roku 1931/1932 już 5,88 zł. Skąd wzięła się ta dysproporcja? Otóż warunki wspomnianej wyżej włoskiej umowy pożyczkowej dawały włoskim dostawcom tytoniu prawo do pokrywania w 60% naszego zapotrzebowania na zagraniczny tytoń. Monopol w 1931 roku zatrudniał 1085 urzędników i 12.667 robotników. W działalności Polskiego Monopolu Tytoniowego uderza bardzo duży wzrost kosztów produkcji w latach 1927-1929, bo aż o 51%, i wręcz horrendalny wzrost kosztów administracyjnych w latach 1927-1931 – aż o 103%! Większa liczba urzędników i większe koszty administracyjne wcale nie oznaczały podejmowania przez monopol racjonalnych, ekonomicznie uzasadnionych decyzji. Na przykład w 1931 roku, czyli w okresie dekoniunktury, monopol rzucił na rynek cztery nowe marki papierosów, opracowane jeszcze przed kryzysem, w innych warunkach gospodarczych. Palacze uznali te marki za zbyt luksusowe (czytaj: zbyt drogie) i w 1932 roku wycofano je ze sprzedaży. Kwoty przekazywane do budżetu przez monopol tytoniowy od roku 1930/1931 (390 mln zł) były coraz mniejsze (np. w roku 1936/1937 – 322 mln zł). Nie dziwota, skoro palacze skarżyli się na wysokie ceny papierosów, które specjalnymi rozporządzeniami ustalał sam minister skarbu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej! Coraz częściej kupowano papierosy z przemytu; coraz większym popytem cieszyły się gilzy służące do ręcznego sporządzania papierosów w zaciszu domowym. Chłopi masowo zakładali nielegalne plantacje tytoniu; w 1933 roku zlikwidowano ich aż 22 tysiące (ciekawe, ile pozostało niewykrytych).

Co z tą solą?

Państwowy monopol solny został ustanowiony rozporządzeniem prezydenta RP z 30 grudnia 1924 roku, a jego organem wykonawczym było Biuro Sprzedaży Soli. Monopol ten do 1932 roku administrowały: Ministerstwo Przemysłu i Handlu oraz Ministerstwo Skarbu (od 1932 już tylko to ostatnie). Być może nadzór aż dwóch ministerstw był powodem podejmowania dziwnych, niekiedy kuriozalnych decyzji, jak choćby tej z 1930 roku kiedy postanowiono wybudować w salinie państwowej w Wieliczce pralnię worków do soli. Kiedy budowę ukończono, raptem okazało się, że Biuro Sprzedaży Soli w następstwie umowy zawartej ze Związkiem Inwalidów otrzymywało worki… nie nadające się w ogóle do prania! Pralnia stała nieczynna przez trzy lata, zanim podjęto odpowiednie kroki. Ale co tam jakaś pralnia i wyrzucone w błoto pieniądze podatników! Zobaczmy, jakie piekło zgotowali urzędnicy rolnikom chcącym nabyć sól bydlęcą. Aby ją kupić, należało bezwarunkowo zaopatrzyć się w upoważnienie wydane przez Urząd Skarbowy Akcyz i Monopoli. Upoważnienie wydawano na podstawie szeregu zaświadczeń, które dostarczał petent, m.in. dokumentu potwierdzającego ilość bydła oraz świadectwa moralności (sic!). Z tym upoważnieniem należało udać się do Biura Sprzedaży Soli. Biuro sprawdzało dokumenty i po pozytywnej weryfikacji żądało należności za sól z góry, oczywiście w gotówce. Wówczas urzędnik dawał zlecenie wysyłkowe, po czym zawiadamiał Urząd Skarbowy i Oddział Kontroli Skarbowej. Nawet jeśli transport przybył na miejsce, nie wolno było wyładowywać z wagonu soli bez urzędnika Kontroli Skarbowej. Urzędnik stwierdzał fakt przybycia wagonu i badał, czy sól jest skażona. Ostrzegał odbiorcę o karach, jakie mu grożą, gdyby tę sól konsumował lub sprzedawał innym do konsumpcji (niezależnie od tych kar nabywca soli musiałby również zapłacić odszkodowanie monopolowe). Często zdarzało się, iż z powodu nieobecności urzędnika chłop musiał przyjeżdżać jeszcze raz, tracąc czas i ponosząc koszty. Kiedy szczęśliwy rolnik przetransportował już worki z solą bydlęcą ze stacji kolejowej do domu, musiał się liczyć z wizytami funkcjonariuszy Straży Skarbowej. Wizytujący kontrolowali żłoby i przestrzegali przed spożywaniem soli bydlęcej… przez ludzi!

Król zapałek

Weźmy teraz pod lupę monopol zapałczany. Został on ustanowiony w myśl ustawy z 15 lipca 1925 roku i od razu wydzierżawiono go szwedzko-amerykańskiej Spółce Akcyjnej dla Eksploatacji Państwowego Monopolu Zapałczanego na 20 lat. Skarb państwa miał partycypować w zyskach przedsiębiorstwa (50%) oraz otrzymywać od niego roczny czynsz dzierżawny w wysokości 5 mln złotych. „Król zapałek”, szwedzko-amerykański finansista i potentat przemysły zapałczanego Ivar Kreuger, w zamian za zawarcie umowy oferował Polsce tzw. pożyczkę zapałczaną w wysokości 30 mln $, a tymczasem nasz rząd zadowolił się tylko 6 mln $. Trudno powiedzieć dlaczego nie starano się uzyskać wyższej kwoty, ale pewne poszlaki wskazują na to, że podczas rokowań wysoce podejrzaną rolę odgrywał dyrektor Departamentu Akcyz i Monopoli Ministerstwa Skarbu, Marian Głowacki. Marszałek Sejmu, Maciej Rataj, zapisał w swoim pamiętniku znamienne słowa odnoszące się do tej kwestii: „Sprawa monopolu zapałczanego i związanej z nim pożyczki budzi dużo zastrzeżeń. Chodziły głuche pogłoski o interesie, który przy tej sposobności zrobili różni ludzie (Głowacki?!)”. Ceny pudełka zapałek poszybowały w górę, ponieważ Kreuger chciał szybko odzyskać wyłożone 6 mln $. W porównaniu z ziemiami zaboru austriackiego tuż przez I wojną światową, cena pudełka zapałek w Polsce w 1927 roku była wyższa aż o 550%! W związku z tym, że umowa okazała się dla Polski niekorzystna (np. koncern Kreugera w ogóle nie inwestował w Polsce), minister skarbu płk Ignacy Matuszewski, na rozkaz marszałka Piłsudskiego, wszczął nowe negocjacje z Kreugerem (w latach 1930-1931). Matuszewski był kiepskim negocjatorem; co prawda uzyskał kolejną pożyczkę w kwocie 32,4 mln $ (ok. 200 mln zł), lecz potwierdził monopolistyczną pozycję koncernu na polskim rynku i zwolnił go z obowiązku płacenia podatków. Marszałek, wściekły na Matuszewskiego, zdymisjonował go i nie pozwolił mu już nigdy objąć jakiegokolwiek stanowiska w rządzie. Wedle plotek krążących po stolicy, radca prawny Kreugera w Polsce, Aleksander Lednicki, miał pośredniczyć w przekazywaniu łapówek przez Kreugera wpływowym osobom w polskim rządzie. Wszczęto nawet śledztwo, ale utknęło ono w martwym punkcie.

Od razu po podpisaniu umowy (zwanej drugą pożyczką zapałczaną) koncern podwyższył cenę pudełka zapałek z 7 do 10 groszy (czyli o prawie 43%), jednocześnie zmniejszając liczbę zapałek w pudełku z 60 do 48 (o 20%). Po tej drastycznej podwyżce sprzedaż zapałek poleciała na łeb, na szyję. Jeszcze w roku 1930 statystyczny Kowalski zużywał 1127 zapałek, ale już w 1932 roku – 828, zaś w 1934 roku – 466. Dla wielu Polaków – to nie żart – zapałki stały się towarem luksusowym. To właśnie wtedy, w czasach wielkiego kryzysu, mówiono, że „polski chłop jest tak biedny, iż dzieli zapałkę na czworo”. Wpływy z monopolu zapałczanego do budżetu państwa ciągle spadały – z 16 mln zł w roku budżetowym 1929/1930 do 6 mln zł w roku 1931/1932. Aby zwiększyć sprzedaż zapałek, władze postanowiły wprowadzić wysokie opłaty stemplowe dla posiadaczy zapalniczek (od 10 do 25 zł – w zależności od tego, czy zapalniczka była zrobiona ze zwykłego metalu, srebra bądź złota). Nie przyniosło to spodziewanego efektu, albowiem handel „nielegalnymi” zapalniczkami (pochodzącymi w dużej mierze z przemytu) miał się bardzo dobrze i według ostrożnych szacunków, w kraju znajdowało się grubo ponad 2 miliony nieostemplowanych zapalniczek (ich cena wahała się od 1,5 do 3,5 zł). Właściciela zapalniczki, który uiszczał za nią opłatę stemplową, traktowano z politowaniem jako ciężkiego frajera. Generał Józef Kuropieska wspominał, że kiedy w roku 1933 został dowódcą 6 kompanii 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej, to „szczególnie serdeczne stosunki nawiązały się między mną a sierżantem szefem Tyszyńskim. Był to jedyny z mych znajomych, który posiadał stemplowaną zapalniczkę. Zgodnie z przepisami o funkcjonowaniu Państwowego Monopolu Zapałczanego, wszyscy posiadacze zapalniczek, nie używający z tej racji zapałek, winni byli stemplować je w odpowiednich urzędach za opłatą. Poza sierżantem szefem nigdy takiego kogoś nie spotkałem. Na moje pytanie, dlaczego tak się »wykosztował«, sierżant oświadczył, że jako wychowawcy żołnierzy nie uchodzi mu naruszać przepisów”.

Bilans 14 lat działalności szwedzko-amerykańskiej spółki w Polsce był katastrofalny: liczba zakładów zapałczanych zmalała z 19 do czterech, a liczba zatrudnionych w nich pracowników – z 2851 do 805; spadła także produkcja zapałek ze 170 tys. skrzyń w 1929 roku do 77 tys. w roku 1938; spadł również eksport – z 21,5 tys. skrzyń do niecałych 2 tysięcy. Tylko jeden wskaźnik związany z produkcją zapałek wykazywał tendencję wzrostu – ceny…

Pobieżny przegląd funkcjonowania na terenie II RP kilku monopoli skłania do konstatacji, że państwo bardzo często nie miało wyczucia, nie znało umiaru w ustalaniu cen monopolowych, co niejednokrotnie owocowało przekraczaniem tzw. punktu Cournota i spadkiem dochodów do budżetu państwa. Ceny rzeczywiście musiały być bardzo wysokie, skoro – jak słusznie zauważył prof. Adam Krzyżanowski: „opłaca się konsumentom kupować przemycane wyroby tytoniowe i wódki, których cena zawiera w sobie podatek ściągany przez władze państw ościennych, koszta przewozu, łapówek i zarobek przemytników”. W takich okolicznościach wzrastała przestępczość – przemyt, bimbrownictwo, nielegalny obrót towarami itd. W latach 1931, 1932 i 1933 wykryto odpowiednio przestępstw akcyzowo-monopolowych 67 tys., 95 tys. i 125 tysięcy. Źle to świadczyło o państwie, które swoimi zakazami, nakazami i monopolami generowało przestępczość.

REKLAMA