Dzieci w społeczeństwie libertariańskim

REKLAMA

Kwestia praw dzieci pozostaje wciąż jednym z najbardziej dyskutowanych i kontrowersyjnych elementów libertariańskiej etyki społecznej. Niniejszy tekst stanowi próbę odpowiedzi na wątpliwości, które w liście do Redakcji „Najwyższego CZASU!” zasygnalizował Pan Grzegorz Słowiński. Odnosząc się do mojego wcześniejszego tekstu pt. „Dlaczego Rothbard?”, Autor listu zasugerował, iż libertariańska zasada samoposiadania prowadzi do sprzeczności, ponieważ uniemożliwia wychowanie dzieci. Rodzice muszą wszak zmuszać dzieci do szeregu czynności, aby zapewnić im wychowanie lub też uchronić je np. przed pedofilami. A jeśli relacja rodzic-dziecko wymaga naruszenia libertariańskiej zasady samoposiadania (czyli stanowienia o samym sobie), wówczas jesteśmy zmuszeni uznać, iż – jak sugeruje Pan Słowiński – libertarianizm jest teorią nie nadającą się opisu relacji społecznych, dopuszczających wiele asymetrii. Tym samym, choć Autor listu docenia wkład Rothbarda w wyjaśnianie zjawisk zwiąnych z bankowością i pieniędzmi, zdaje się nie żywić wobec jego teorii społecznej zbyt wielkiej sympatii.

Nim odniosę się do argumentacji Pana Sowińskiego dotyczącej praw dzieci, pozwolę sobie jeszcze tylko poświęcić jeden krótki akapit na odparcie zarzutu o skrajnie naiwnym stosunku Rothbarda wobec Związku Sowieckiego. To niewątpliwie często wyrażana kontrowersja, jednakże zgłaszający ją zbyt rzadko zadają sobie trud, aby przeczytać dokładnie, co Rothbard faktycznie miał na ten temat do powiedzenia.

REKLAMA

Otóż Rothbard przekonywał, iż komuniści są z natury rzeczy niezdolni do agresji międzynarodowej (sam pisałem o tym w „NCz!” – „Jakie państwo jest agresorem?”, nr 4/2015). Komuniści preferują rewolucję oraz dywersję, lecz wojny inicjują państwa „kapitalistyczne”, takie jak USA. Rothbard już w latach pięćdziesiątych pisał, że w dłuższej perspektywie czasowej zagrożenie ze strony komunizmu zniknie, gdyż – jak pisał – „komuszki” posługują się „nieefektywnym systemem ekonomicznym”. W tekście z 1954 roku noszącym tytuł „Prawdziwy agresor” Rothbard uzasadniał, że prawdziwym wrogiem Amerykanów było samo państwo amerykańskie. „Powinniśmy tak naprawdę zwalczać wszelką państwowość, a nie tylko tę spod znaku komunizmu. Występowanie przeciwko jednemu typowi socjalistów nie jest sposobem na powstrzymanie socjalizmu – tak naprawdę skazane jest ono na wzmocnienie socjalizmu, tak jak uczyniły to wszystkie współczesne wojny”. Według Rothbarda „prawdziwym wrogiem jest państwo, nie zaś sam komunizm”.

Powróćmy jednak do kwestii praw dzieci oraz zasady samoposiadania. Kwestią tą zająłem się w sposób obszerny w swoim e-booku „A priori sprawiedliwości. Libertariańska teoria prawa”. Postaram się w sposób nieco bardziej przystępny omówić tę kwestię i pokazać, że wbrew zarzutom Pana Sowińskiego, nie istnieje potrzeba rezygnacji z libertariańskiej zasady samoposiadania.

Przede wszystkim zwróćmy uwagę na fakt, iż zasada samoposiadania – samo „jądro” libertariańskiej etyki społecznej – nie jest wcale postulatem dobranym ad hoc, lecz posiada bardzo silne uzasadnienie filozoficzne. Kwestii tej najwięcej uwagi poświęcił wspomniany przez Pana Sowińskiego Hans-Hermann Hoppe, który uzsadnił ją poprzez odwołanie do zasad argumentacji. Nikt nie może powiedzieć, że nie posiada własnego ciała (nie obowiązuje go zasada samoposiadania), gdyż chcąc wyrazić swój sprzeciw, musi w tym celu posłużyć się właśnie swoim ciałem, którego jest jego własnością. Tego faktu nie przekreślą nawet stosowane często zabiegi słowne (np. „ja nie posiadam swojego ciała, tylko akurat się nim posługuję” itd.). W związku z czym – wbrew intuicjom zgłaszanym przez Pana Grzegorza Słowińskiego – zasada samoposiadania bezsprzecznie obowiązuje wszystkich i wszędzie, w tym i dzieci. Problem polega tylko na tym, jak pogodzić ją z praktyką relacji rodzic-dziecko.

Problem to nie byle jaki, o czym świadczy fakt, że nie poradził sobie z nim nawet sam Murray Rothbard. Oto bowiem musimy pogodzić dwa, pozornie nie dające się ze sobą pogodzić, komponenty: niczym nieograniczoną zasadę samoposiadania oraz intuicyjnie słuszną praktykę ograniczania praw dzieci przez ich rodziców.

Moja własna próba odpowiedzi na ten dylemat odwołuje się do koncepcji manifestacji prawa własności poprzez kontrolę przestrzenną nad przedmiotami. Intuicję zawartą w tej koncepcji dosyć dobrze wyraża przykład osoby pragnącej ujarzmić dzikiego mustanga. Wiele osób może próbować złapać dzikiego konia, ale jego właścicielem może się stać tylko ten, kto go ujarzmi i sprawi, że będzie mu posłuszny. Innmi słowy: jesteśmy właścicielami różnych przedmiotów właśnie dlatego, że panujemy nad ich położeniem w przestrzeni (potwierdzeniem tej intuicji jest nawet sama argumentacja na rzecz zasady samoposiadania, która opiera się przecież na odpowiednim przemieszczaniu naszego ciała w celu komunikacji z innymi ludźmi).

U Johna Locke’a, na którego argumentacji w tym zakresie w sporej mierze bazował Murray Rothbard, kluczem do zdobycia własności była praca (energia) włożona w pozyskanie przedmiotu z natury. Locke posługiwał się przykładem jabłka zrywanego z drzewa, kładąc nacisk w typowy dla protestantów sposób na pracę włożoną w jego zerwanie, lecz przecież sam wysiłek nie sprawia jeszcze, że dana rzecz zostaje przez nas przywłaszczona. Stajemy się właścicielami zerwanego jabłka właśnie dlatego, że potrafimy zapanować nad miejscem zajmowanym przez nie w przestrzeni: możemy je zjeść, podarować komuś innemu lub schować do chłodni.

Odwołanie się do koncepcji prawa właności jako przestrzennego panowania nad przedmiotami (oraz nad własnym ciałem) okazuje się niezwykle pomocne, gdy chcemy zgłębić naturę praw dzieci. Od momentu poczęcia, które stanowi początek istnienia ludzkiej istoty, żaden z nas nie sprawuje przestrzennej kontroli nad samym sobą. Dziecko znajdujące się w łonie matki zwyczajnie nie może zająć takiego miejsca w przestrzeni, jakie by chciało, lecz musi zdać się na swoją matkę. Pierwotny dla każdego z nas jest zatem stan, w którym nasza zdolność do nabywania praw własności znajduje się w zawieszeniu.

Z perspektywy praw własności poród nie stanowi tak naprawdę żadnej istotnej linii demarkacyjnej. Wychodząc poza łono matki, dziecko jest przecież w dalszym ciągu niezdolne do samodzielnej egzystencji i nie potrafi sprawować przestrzennej kontroli nad żadnymi przedmiotami. Okres dzieciństwa, zaczynający się w momencie poczęcia dziecka, stanowi więc tak naprawdę naturalny dla każdego człowieka okres, w którym rodzice sprawują powierniczą opiekę nad dzieckiem.

REKLAMA