Pyffel: Jak promować Polskę w takich krajach jak Chiny?

REKLAMA

Pod koniec zeszłego roku hitem polskiego internetu stał się klip z brawurowym tańcem ambasadora RP w Pekinie, JE Tadeusza Chomickiego, do popularnego utworu „Gangnam Style” koreańskiej formacji o swojsko brzmiącej nazwie PSY. Ocena tanecznego występu ambasadora stała się sprawą narodową. Liczba komentarzy, jaka przelała się przez polski internet i media, była chyba nawet większa niż spory o zasadność rozpoczętego 150 lat temu Powstania Styczniowego. Internauci, dziennikarze, autorytety życia publicznego, zafascynowani luzem naszego dyplomaty, „nietypową, oryginalną i nowoczesną promocją Polski” oraz „dystansem do samego siebie” (większość), ale także przerażeni „infantylizacją”, „upadkiem obyczajów i prestiżu państwa”, a nawet mówiący o „hańbie, zdradzie” i „ambasadorze-pajacu”. Wszystkie te zachwyty i potępienia nie miały jednak żadnego sensu. A to dlatego, że klip ten przeszedł w Chinach całkowicie niezauważony.

(filmik można obejrzeć tutaj: http://www.youtube.com/embed/swlahJbvDrY)

REKLAMA

Na filmik, który ukazał się w chińskim internecie, kliknęło trochę ponad 100 tysięcy osób, w tym zdecydowana większość zapewne z Polski, gdzie taniec ambasadora był podlinkowywany. Nawet gdyby wszyscy oglądający byli Chińczykami, to w kraju 600 milionów internautów 100 tysięcy stanowi ułamek promila. „I o czym tu gadać?” – jak powiedział kiedyś chiński prezydent Xi Jinping, zdenerwowany krytyką własnego kraju. Warto jednak bliżej przyjrzeć się całej sprawie, gdyż paradoksalnie cała ta awantura pozwoliła nam dużo dowiedzieć się o stanie świadomości polskiego społeczeństwa i kondycji naszych elit A.D. 2013.

Zaryzykuję odważną tezę, iż na taniec ambasadora z różnych przyczyn, które wymienię poniżej, jeszcze można by machnąć ręką, a niestety do dużo bardziej pesymistycznych konkluzji skłaniają nieproporcjonalne do rangi tego wydarzenia reakcje, z jakim ten ekstrawagancki występ spotkał się w Polsce. Ale najpierw ustalmy fakty, bowiem w przekazie medialno-internetowym aż roi się od nieporozumień, w czym nie pomogły „sprostowania” urzędników MSZ, utrzymujących, iż mamy do czynienia z hitem chińskiego internetu (co dość chętnie podejmowały niektóre media, które najwyraźniej nie umiały tego sprawdzić).

A fakty są takie, że ambasador zatańczył z dwoma innymi dżentelmenami, prawdopodobnie kolegami z pekińskiej high society. Obaj Chińczycy pojawiający się na klipie to ludzie sukcesu, właściciele dobrze prosperujących chińskich firm. Jedna z nich, Be My Guest, zapłaciła za produkcję filmu (niepotwierdzone plotki mówią, iż budżet wynosił 50 tysięcy dolarów). Firma zajmuje się organizowaniem spotkań dla pekińskiej elity finansowej – koktajle, wystawne bankiety, wspólna gra w golfa itd. Kontrowersje budził fakt, iż w pewnym momencie na klipie ambasador kaligrafuje nazwę firmy „Be My Guest”, co można odebrać jako reklamę (lub przy dobrej wierze jako formę zaproszenia do Polski czy Ambasady RP, gdzie teledysk kręcono).

Klip do koreańskiej muzyki (Tadeusz Chomicki był wcześniej ambasadorem w Seulu) był krytykowany także za to, że w niewielkim stopniu odnosił się do Polski: kilka dziewczyn w strojach łowickich, fortepian z logo wykupionej już przez Chińczyków firmy Calisia… – i to by było na tyle. A więc promocja Polski taka sobie. Raczej trzech kumpli z pekińskich wyższych sfer, którzy chcieli się porządnie powygłupiać i nawet nieźle im wyszło, bo klip jest zrobiony profesjonalnie, a układy choreograficzne dobrze wykonane. Dlaczego reakcje na całe to wydarzenie uważam za przesadne? Bo ukazują one, że znajdujemy się jako społeczeństwo niestety w tragicznej kondycji intelektualnej, a elity używają swego intelektu do zdobywania albo łatwej popularności, albo płytkiej krytyki („hańba, zdrada”). A nadchodzą nowe czasy, co już obserwujemy. Kryzys w strefie euro i całkiem prawdopodobny „eurogedon”, który zanegowałby sens wizji III RP w ostatnich 20 latach. Zmieniło się nasze położenie geopolityczne. Ameryka wycofała się nie tylko z Europy Środkowej, ale z Europy w ogóle. Ma miejsce zwrot w stronę Pacyfiku oraz last but not least wzrost znaczenia Chin, niezwykle zainteresowanych Polską, z którą w grudniu 2011 roku podpisały strategiczne partnerstwo i już wkrótce pojawią się w naszym kraju i regionie.

Sprawa klipu pokazała, iż nie jesteśmy do tych wyzwań wystarczająco przygotowani. I nie chodzi mi tutaj o to, że ambasador okazał się luźnym, zabawowym facetem i egzemplifikacją pewnego klimatu intelektualnego, jaki zapanował w ostatnich latach w Polsce, kiedy to „smutnych pisowców”, a nawet – zdaniem wulgarnej i być może dlatego popularnej piosenkarki Marii Peszek – „nieestetycznych” zastąpili przystojni, wysportowani i zadowoleni, głównie z samych siebie, mężczyźni z Platformy Obywatelskiej. Klimatu, który doskonale oddają słowa premiera Tuska, mówiącego o sobie samym, iż o niczym nie marzy bardziej niż o tym, by „zostać zapamiętanym jako równy gość”.

Po pierwsze – klip prezentowano jako „nietypową promocję Polski”, a nawet usiłowano przedstawić jako hit chińskiego internetu, chociaż nikt go tam nie zauważył. To oznacza, że po latach straszenia Chinami jako krajem Orwella, łamiącym prawa człowieka, przechodzimy na kolejny etap – typ razem „bayerfullizacji” polskiego postrzegania Chin, w którym zdezorientowane społeczeństwo kupi każdą bzdurę, nawet taką, że Bayer Full sprzedał w Chinach 60 milionów płyt, podczas gdy tak naprawdę zagrał tylko w paru nocnych barach, a w Chinach rzadko słucha się muzyki na CD, a jeszcze rzadziej je kupuje.

Po drugie – wielu oburzonych jest często przekonanych, iż doszło do kompromitacji Rzeczypospolitej, podczas gdy klip ten został w Chinach po prostu niezauważony. Chiny to światowe mocarstwo numer dwa, które ma naprawdę inne zmartwienia w swoim ponadmiliardowym imperium i na całym świecie: w Afryce, gdzie musi zorganizować sobie surowce dla swojej wciąż rosnącej, a przez to zużywającej coraz więcej energii gospodarki, w relacjach z Japonią i USA, ostatnio napiętych, czy układając na nowo stosunki z państwami regionu, często nieufnie patrzącymi na wzrost chińskiej potęgi. Z całym szacunkiem, ale nie wiem, co musiało by się stać, by ekstrawagancki klip ambasadora kraju położonego na rubieżach Europy, choćby był on nawet „w głównym nurcie”, stał się w Chinach tak poważną i dyskutowaną sprawą.

Po trzecie – dyskusja okazała się odbiciem wojny polsko-polskiej. Większość, która w Polsce wygrywa od 2007 roku wszystkie wybory, a więc lemingi czy też młodzi, wykształceni z dużych miast, zachwyciła się luzem ambasadora i „nowoczesnością”. JE Tadeusz Chomicki okazał się cool i uzyskał w Polsce status celebryty. Gdyby spróbował sił w wyborach do Parlamentu Europejskiego czy krajowego, zapewne nakryłby konkurencję czapkami i zdobył rekordowe poparcie. Z drugiej strony mieliśmy mocną narrację pisowską. A więc brak powagi, złe reprezentowanie państwa („nie po to się wysyła dyplomatów w świat” – jak napisał Witold Waszczykowski), a w zasadzie jego upadek, czasy saskie, chocholi taniec itd.

Po czwarte wreszcie – z całego tego szumu nie wyniknęło absolutnie nic. Skoro już sprawa stała się tak popularna i tak szeroko komentowana, to można było dojść do jakichś wniosków, mogła odbyć się jakaś sensowna debata, czy ambasador postąpił słusznie, jak skutecznie promować Polskę wśród klasy średniej gospodarek wschodzących itd. Ale skoro liczy się tylko pijar i analizy słupków sondażowych albo „utwardzanie lektoratów”, to nic dziwnego, że skorzystano z okazji, bo właśnie taki temat, czyli niezauważony przez nikogo w Chinach taniec ambasadora, idealnie odpowiadał dwóm konkurującym ze sobą w Polsce i nieprzystającym do siebie narracjom („nowocześni i otwarci na świat” versus „walczący o honor ojczyzny patrioci”).

Jak promować Polskę?

Gdyby wyzwolić się z logiki wojny polsko-polskiej, to ciekawych pytań by nie zabrakło. Jak promować Polskę w takich krajach jak Chiny, a także Indie czy Brazylia? W wyniku kryzysu na Zachodzie, gdzie bankomaty nie wypłacają już pieniędzy, klasa średnia tych wzrastających potęg staje się coraz bardziej istotna. W krajach tych nieustannie ma miejsce ogromna konkurencja o nowych turystów, studentów i konsumentów. Startują w niej bogate kraje Zachodu, które przeznaczają ogromne budżety na profesjonalną promocję. Tymczasem w Polsce jakby jeszcze nie zrozumiano, że świat zmierza w stronę Pacyfiku. W 2008 roku zmniejszono budżet na promocję polskiego stoiska na Expo o 70 procent i podjęto decyzję o zamknięciu ambasady w Mongolii – tuż przed boomem gospodarczym, jaki nastąpił w tym kraju (podobno niedługo polska ambasada ma zostać z powrotem otwarta). Promocją w Chinach, kraju wielkości Europy, zajmuje się nieliczny personel i przeznacza się na nią mikroskopijne budżety. W efekcie polskie kampanie promocyjne, robione skromnymi środkami, są bardzo poprawne i absolutnie niekontrowersyjne, a przez to często są też po prostu zabójczo nudne. W Chinach Polska od 60 do 80 procentom Chińczyków nie kojarzy się więc absolutnie z niczym. Nie potrafią jej zlokalizować na mapie, mylą z Finlandią i Holandią, bo w języku chińskim nazwy wszystkich trzech krajów brzmią bardzo podobnie.

By doszło do jakiejś zmiany tego stanu rzeczy, trzeba używać środków niekonwencjonalnych, wedle zasady „wyróżnij się albo zgiń”. Dlatego wcale bym się nie martwił, gdyby ten klip jednak odniósł sukces w chińskim internecie, bo jak zorientowałem się po reakcji chińskich lemingów, młodych wykształconych z dużych miast, odebrali go pozytywnie, dokładnie tak samo jak ich polskie koleżanki i koledzy – i być może dzięki temu Polska zaczęłaby się z czymś wreszcie kojarzyć.

Drugie istotne pytanie to do kogo adresować swoją treść. Internet daje możliwość dotarcia z przekazem do mas – i to z pominięciem pośredników, jakim były tradycyjne media. W Polsce pionierem był JKM, który komunikował się w ten sposób za pomocą swoich blogów ze swoimi zwolennikami. Sukcesy na tym polu notuje także Radosław Sikorski, który na swojej fanpage na Twitterze zgromadził blisko 90 tysięcy osób. Zjawisko to ma również wpływ na dyplomację, bowiem także dyplomaci, poprzez przeróżne strony internetowe, fanpages w mediach społecznościowych, mogą docierać ze swoim – umówmy się, że mniej ambitnym niż w tradycyjnej dyplomacji – przekazem, który może wpływać na wzrost rozpoznawalności marki danego kraju czy wzrost sympatii do niego.

Problem w relacjach Polski z Chinami polega jednak na tym, że wiele osób czy instytucji skutecznie promuję się nie w Chinach, tylko w Polsce jako autorzy sukcesu w Chinach, podczas gdy akurat nic takiego nie ma tam miejsca. Nie brak również głosów, że we współczesnym świecie mamy do czynienia z kryzysem średniej wielkości państw narodowych. Na scenie globalnej poza BRIC i G8 pozostanie tylko kilka z nich, np. Meksyk czy Turcja – inne, w tym Polska, będą posiadały jakieś godło, flagę i inne symbole, ale będą raczej naśladować większe kraje czy uzgadniać swoje stanowisko z organizacjami ponadnarodowymi. To może spowodować, iż dyplomaci mogą zwyczajnie umierać z nudów.

Symptomem tego typu postawy były wydarzenia w polskiej ambasadzie we Francji, gdzie ambasador fotografował się z modelkami. Nagrywając zabawny klip z kolegami – na koszt chińskiej firmy, a więc nie za pieniądze podatnika – ambasador być może liczył, że temat chwyci i piosenka stanie się hitem w Chinach. Nie spodziewał się zapewne, że przejdzie tym występem do historii Polski. Takie są paradoksy internetu i cywilizacji cyfrowej.

REKLAMA