Jak służby specjalne inwigilowały dziennikarzy „Najwyższego Czasu!” i „Radia Maryja”

REKLAMA

Żadne środowisko zawodowe w czasach PRL i III RP nie było tak intensywnie inwigilowane przez bezpiekę jak dziennikarze. U zarania III RP ofiarą bezpieki padła również redakcja „Najwyższego CZASU!”, a szczególnie publikujący na jej łamach dziennikarze.

„Literaci są tą grupą zawodową, wśród której zwerbowano największą ilość konfidentów. Gdy znalazł się jeszcze jakiś czysty, biliśmy się między sobą o to, kto ma go werbować.” – wypowiedź byłego oficera MSW PRL (cytat z książki Waldemara Łysiaka „Alfabet szulerów”)

REKLAMA

„Podejrzenie działalności antysemickiej” – w taki sposób oficjalnie sformułowano powód objęcia kilkudziesięciu osób szczegółową inwigilacją, w tym środkami techniki operacyjnej, w kwietniu 2012 roku. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wszczęła wówczas tajną operację o kryptonimie „Menora”, której oficjalnym celem było rozpracowanie osób podejrzewanych o poglądy antysemickie. Powodem wszczęcia tych działań było „zabezpieczenie operacyjne obchodów rocznicy powstania w getcie warszawskim” oraz zabezpieczenie żydowskich cmentarzy przed profanacją ze strony wandali. Co ciekawe, nie zdefiniowano słowa „antysemicki”, co w praktyce oznaczało, że to sami oficerowie ABW – na podstawie sobie tylko znanych przesłanek – decydowali, kogo uznać za antysemitę. Na liście „antysemitów” znaleźli się publicyści Radia Maryja, w tym Stanisław Michalkiewicz i Jerzy Robert Nowak. Inwigilacją objęto również Waldemara Łysiaka – pisarza, wówczas felietonistę „Uważam Rze”.

Okazało się, że podczas obchodów rocznicy powstania w getcie nie doszło do żadnych antyżydowskich incydentów. Nie miały miejsca również żadne chuligańskie wybryki na cmentarzach żydowskich. Oficerowie ABW uznali to za sukces prowadzonej przez siebie operacji, a nie za dowód tego, że cała operacja od początku była bez sensu. Brak antyżydowskich zajść stał się powodem przyznania wysokich premii pieniężnych oficerom zaangażowanym w operację „Menora”.

„Cmentarze”

Ponad pół roku wcześniej, we wrześniu 2011 roku, ABW wszczęła operację o kryptonimie „Cmentarze”, w ramach której inwigilowano ponad 300 osób, w tym dziennikarzy zajmujących się tematem katastrofy smoleńskiej (ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy kwestionowali oficjalną wersję tragedii z 10 kwietnia). Na liście osób inwigilowanych znaleźli się niektórzy autorzy „Najwyższego CZASU!” oraz część rodzin smoleńskich. Inwigilacją objęto również satyryka Jana Pietrzaka i reżysera Grzegorza Brauna – wszystko z powodu wygłaszanych przez nich poglądów nieprzychylnych władzy.

Ciekawostką jest to, że oficjalnym powodem wszczęcia operacji „Cmentarze” było zabezpieczenie cmentarzy żołnierzy sowieckich przed ewentualnymi atakami osób o nastawieniu antyrosyjskim. Brak takich ekscesów w 73. rocznicę agresji sowieckiej na Polskę ABW uznała za sukces swoich działań, a nie za dowód na ich bezsensowność. Funkcjonariusze z całej Polski zaangażowani w operację uzyskali wysokie premie. Zaś cały skandal (podsłuchiwanie kilkuset osób pod byle pretekstem) nie zainteresował ani prokuratury, ani Komisji do spraw Służb Specjalnych, ani urzędników państwowych nadzorujących tajne służby.

Inwigilacja „Najwyższego CZASU!”

W 1991 roku Urząd Ochrony Państwa wszczął sprawę, której celem było rozpracowanie środowiska tygodnika konserwatywno-liberalnego „Najwyższy CZAS!”. Powody były dwa: pierwszy dotyczył sprawdzenia źródeł finansowania tygodnika, drugi – jego powiązań z zagranicznymi ośrodkami wpływu. W ramach sprawy objęto inwigilacją trzy osoby: ówczesnego redaktora naczelnego pisma – Stanisława Michalkiewicza, Janusza Korwin-Mikkego i współpracującego z „NCz!” znanego pisarza Waldemara Łysiaka. Sprawdzono zasoby Służby Bezpieczeństwa na ich temat, jednak znaleziono jedynie dokumenty wskazujące na ich twardą antykomunistyczną postawę w czasach PRL.

Jeśli chodzi o Stanisława Michalkiewicza, nie udało się zdobyć żadnych informacji kompromitujących go (co mogłoby ułatwić wywieranie na niego wpływu). Inwigilację Korwin-Mikkego zakończono po kilku tygodniach z adnotacją, iż „swoim zachowaniem zraża do siebie część środowisk prawicowych; nie stwarza żadnego zagrożenia”. Odnośnie Waldemara Łysiaka zainspirowano dwa lub trzy szkalujące go artykuły w prasie, licząc, iż pisarz nie będzie chciał kierować sprawy do sądu (tak też się stało). I na tym koniec.

W 1993 roku w środowisku konserwatywno-liberalnym UOP wytypował jako kandydata do werbunku Rafała A. Ziemkiewicza. Próbowano znaleźć materiały obciążające publicystę, lecz na nic takiego nie natrafiono. Oficer prowadzący sprawę ostatecznie uznał szanse na werbunek za „znikome” z uwagi na „postawę i poglądy figuranta”. Do rozmowy werbunkowej nie doszło, akta sprawy trafiły do archiwum. Z kolei Stanisław Michalkiewicz był jeszcze kilkakrotnie „figurantem” (tak w języku służb nazywa się osoby rozpracowywane) spraw prowadzonych przez służby. Jedna z nich miała na celu wyjaśnienie roli polonijnego biznesmena Jana Kobylańskiego w finansowaniu Radia Maryja.

Rydzyk na celowniku

Samo Radio Maryja i osoby tworzące jego program również wielokrotnie były inwigilowane przez służby specjalne. Między innymi przygotowano dwie operacje, których celem było skompromitowanie ojca Tadeusza Rydzyka. Nie udało mi się jednak dotrzeć do wszystkich szczegółów tych działań. Mgliste informacje mówią o młodym biznesmenie, któremu oferowano wstrzymanie uporczywych kontroli skarbowych, jeśli zgodzi się fałszywie zeznać, że w 1990 roku był molestowany seksualnie przez księdza Rydzyka podczas pielgrzymki do Medugorja. Mężczyzna jednak odmówił i z prowokacji nic nie wynikło.

Kilka lat później do kolejnej prowokacji przeciwko założycielowi Radia Maryja mieli zostać wykorzystani dwaj dziennikarze „NIE”, których związki ze służbami wyszły na jaw w trakcie prac Komisji Weryfikacyjnej WSI. Dziennikarzom „NIE”, a później „Trybuny” przekazano kilka nieprawdziwych informacji. Pierwsza dotyczyła rzekomej agenturalnej przeszłości ojca Rydzyka, który – według rozpowszechnianych informacji – miał być współpracownikiem Stasi. Kwerenda prowadzona wielokrotnie w archiwach IPN i Instytutu Gaucka nie potwierdza tego. Co więcej, z moich badań w IPN wynika, że w latach 80. ksiądz Rydzyk był intensywnie rozpracowywany przez Służbę Bezpieczeństwa, jednak najważniejsza teczka z tego rozpracowania wciąż znajduje się w zbiorze zastrzeżonym, a to dlatego, że – jak twierdzą moje źródła – jedna z donoszących na niego osób (ponoć łatwa do zidentyfikowania) po 1989 roku nadal była konfidentem służb i ujawnienie teczki ojca Rydzyka mogłoby ją zdekonspirować.

W czasach gdy trwała inwigilacja ojca Rydzyka, Polską wstrząsały afery prywatyzacyjne i korupcyjne. Dało się również zauważyć coraz bardziej aktywną działalność rosyjskiego wywiadu. To wszystko nie zaprzątało uwagi UOP w taki sposób jak rosnąca popularność ojca Rydzyka.

Dziedzictwo PRL

Gdy w 1981 roku wprowadzono stan wojenny, priorytetem dla władzy stała się całkowita kontrola nad środkami masowego przekazu. We wszystkich województwach rozpoczęły pracę komisje weryfikacyjne, których zadaniem było zwolnienie z pracy dziennikarzy niewystarczająco usłużnych wobec władzy. W Wielkopolsce komisją kierował Ryszard Sławiński – później członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Do KRRiT trafił również Ryszard Ulicki – w 1981 roku szef komisji weryfikującej dziennikarzy w Koszalinie. W Gdańsku komisją kierował Jerzy Gebert, który za zasługi w umacnianiu komunistycznej władzy został dyrektorem gdańskiego ośrodka Polskiego Radia (stanowisko utrzymał aż do roku 1991). Co ciekawe, osoby, które zasiadały w komisjach weryfikacyjnych, świetnie odnajdują się w rzeczywistości medialnej także wiele lat po upadku PRL.

Przykładem może być Andrzej Turski – wieloletni dziennikarz telewizyjny, gospodarz programu „7 dni świat”, znany prezenter „Panoramy”. Brak lustracji spowodował, że po 1989 roku komunistyczni dziennikarze nie rozliczyli się ze swoją przeszłością i nie musieli rozstać się z zawodem. Niektórzy w wolnej Polsce stali się cenionymi autorytetami moralnymi. Przykładem może być choćby Dominik Morawski – wieloletni dziennikarz „Rzeczpospolitej”, który w latach 80. jako agent specjalnego wydziału nielegalnego w wywiadzie rozpracowywał struktury Watykanu i przekazywał cenne informacje dotyczące Jana Pawła II i jego najbliższych współpracowników.

Wielu PRL-owskich dziennikarzy załatwiło w mediach intratne posady swoim dzieciom. Przykładem może być Kuba Wojewódzki – syn PRL-owskiego prokuratora czy Magda Gessler – córka Mirosława Ikonowicza, dziennikarza PAP współpracującego z SB. Ikonowicz (pseudonim „Metrampaż”) – podobnie jak Dominik Morawski – przesyłał cenne meldunki wywiadowcze z Watykanu.

Setki agentów

O tym, jak silna jest penetracja środowiska dziennikarskiego przez służby specjalne, świadczą choćby prace komisji weryfikacyjnej WSI. Komisja ujawniła wiele nazwisk dziennikarzy zwerbowanych do współpracy przez WSI i wykorzystywanych przez nie do kształtowania opinii publicznej zgodnego z oczekiwaniem WSI. Jednym z dziennikarzy współpracujących z WSI był Andrzej Grajewski ps. „Muzyk”, który przez kilka lat przekazywał WSI informacje i analizy na interesujące je tematy, w zamian za co pobierał wysokie honoraria z funduszu operacyjnego. Co ciekawe, Grajewskiego do współpracy z WSI namówił Bronisław Komorowski.

W 2007 roku, na polecenie premiera Jarosława Kaczyńskiego, w ABW sporządzono listę dziennikarzy zarejestrowanych w ewidencji operacyjnej ABW jako współpracownicy tej służby. Znajdowało się tam ponad 300 nazwisk, wśród nich wiele bardzo głośnych, znanych z pierwszych stron gazet. Część z nich planowano ujawnić, jednak plany te pokrzyżował upadek rządu PiS.

Szczególnie aktywnie służby specjalne III RP werbowały dziennikarzy w mediach opozycyjnych. Przykładem może być czynna dziennikarka „Naszego Dziennika”, dwukrotnie zarejestrowana przez WSI (pod pseudonimami „Noszak” i „Trwam”), która jesienią 2005 roku zaczęła publicznie chwalić komisję Macierewicza i domagać się likwidacji WSI. Nazwisko tej dziennikarki nie zostało ujawnione w raporcie z weryfikacji WSI.

Innym przykładem może być wpływowy redaktor „Gazety Polskiej”. Zachowana w IPN notatka mówi, iż w latach 80. wykorzystywał seksualnie osoby niepełnosprawne. Dziennikarz ten – choć stara się uchodzić za czołowego lustratora RP – sam nie posiada tzw. statusu pokrzywdzonego, wydawanego przez IPN, co może mieć związek nie tylko z opisaną wyżej notatką, lecz również z dokumentami świadczącymi o tym, że w latach 80. kształcił się w szkole podchorążych rezerwy podlegającej WSW (tak często opisywanej negatywnie przez „Gazetę Polską”.)

Wskutek wieloletniej inwigilacji środowiska dziennikarskiego przez tajne służby PRL i III RP, na styku mediów, polityki, biznesu i służb specjalnych powstała pajęczyna powiązań i zależności, która doprowadziła do upadku polskiego dziennikarstwa i sprowadzenia mediów do roli tuby propagandowej obecnego rządu.

Jedyną receptą na uzdrowienie tej sytuacji wydaje się pełna lustracja środowiska dziennikarskiego, przy czym powinna ona obejmować nie tylko czas PRL, lecz również okres późniejszy. Inaczej nie będzie możliwe definitywne rozdzielenie bezpieki i mediów. A bez niezależnych mediów nie może funkcjonować żadne demokratyczne państwo.

PS Więcej o inwigilacji środowiska dziennikarskiego przez służby specjalne PRL i III RP w książce Leszka Szymowskiego „Media wobec bezpieki”, która jest dostępna tutaj (kliknij)

REKLAMA